Wynajmuję, więc nie mam nic do gadania

Szukanie mieszkania do wynajęcia to jedno z najokropniejszych i najbardziej stresujących zajęć. No, chyba, że jest ci absolutnie wszystko jedno w jakich warunkach będziesz żyć. Dla mnie - niestety? - ma to ogromne znaczenie.

Jestem typem domatorki. Lubię siedzieć w domu, lubię jak odwiedzają mnie w nim znajomi, wolę umówić się na kawę u siebie lub u kogoś niż "na mieście". Spędzam w domu sporo czasu, bo dużo pracuję i potrzebuje do pracy i po pracy spokoju. Poza tym, lata szlajania się po mieście chyba już dla mnie minęły. A raczej - w ogóle nigdy nie przyszły. To, jak ten dom wygląda, nie jest mi obojętne. Lubię jak wokół mnie jest ładnie. Nie jest mi wszystko jedno. Niestety, mój gust w kwestii urządzania i dekoracji wnętrz znacząco rozbiega się z gustami ogromnej rzeszy ludzi. Mój problem.

Dlaczego problem? Dlatego, że nie mam własnego mieszkania. Nie jestem frankowcem, ani eurowcem, ani złotówkowcem, jestem czynszowcem. Nie mam też mieszkania odziedziczonego po babci, ani perspektyw wejścia w posiadanie takowego, nie mam kawalerki kupionej przez rodziców - jak wielu młodych ludzi obecnie. Od lat płacę komuś za możliwość mieszkania pod jego dachem.

Jakoś tak się złożyło, jest to konsekwencja różnych życiowych wyborów, wieloletniego braku stałego zatrudnienia i wyuczonej niechęci do brania czegoś na kredyt. Nie, w tym miejscu nie pojawi się opowieść o babci hrabinie, która zawsze mówiła żeby brać kredyt w walucie, w której się zarabia. Nie będzie też wzmianki o tym, jak to mama zawsze mówiła, żeby nie żyć ponad stan i nie kupować rzeczy, na które mnie nie stać. Może i mówiłaby, gdybyśmy kiedykolwiek o kredytach rozmawiały, ale nie złożyło się. Po prostu z różnych powodów jakoś tak wyszło.

I w sumie jest to w porządku - nie mam u szyi kamienia w postaci kredytu we frankach, nie cierpię na bezsenność spowodowaną natrętnymi myślami o rosnącej kwocie raty, wiem, że w razie czego mogę po prostu, dając miesięczne wypowiedzenie, wyprowadzić się - i po sprawie. Niestety, działa to w obie strony - mogę też w każdej chwili dostać wypowiedzenie mieszkania. I tak się właśnie stało, właściciel "mojego" dotychczasowego mieszkania wraz z Nowym Rokiem oświadczył, że musi wracać do siebie, bo mu się życie skomplikowało i że niestety - musimy sobie czegoś poszukać. No i się zaczęło...

Na hasło 'szukanie mieszkania' mam ochotę schować się pod szafę... (Fot. Natalia Sosin)Na hasło "szukanie mieszkania" mam ochotę schować się pod szafę... (Fot. Natalia Sosin) Na hasło "szukanie mieszkania" mam ochotę schować się pod szafę... (Fot. Natalia Sosin) Na hasło "szukanie mieszkania" mam ochotę schować się pod szafę... (Fot. Natalia Sosin)

Mieszkanie z internetu

Szukaliście kiedyś mieszkania? To prawdziwy koszmar. Od lat ten sam. Wiem, o czym mówię, bo mieszkam w wynajmowanych mieszkaniach od końca liceum (a zdawałam jeszcze starą maturę, więc to naprawdę parę ładnych lat). Zacznijmy od tego, że rynek najmu - przynajmniej w miastach znanych mi od tej strony, czyli Krakowie i Warszawie - jest rynkiem, na którym warunki dyktuje właściciel. W Krakowie dzieje się to za sprawą ogromnej liczby studentów i turystów przyjeżdżających do miasta. W Warszawie, podobnie, rynek "psują" studenci, plus wszyscy, którzy przybywają tu za pracą. Efekt - wynajmujący wiedzą, że nie muszą się starać. Nie pasuje paskudna łazienka? Ok, komuś innemu przypasuje. Chcesz odmalowania mieszkania po poprzednich lokatorach? Nie, nie ma mowy, znajdzie się ktoś, komu plamy na ścianach nie będą przeszkadzać. Nie wierzycie? To zobaczcie perełki z ogłoszeń - włos wam stanie dęba a oczy wypalą koszmarki uwiecznione na zdjęciach z ofert.

Oczywiście, autor galerii wybrał specjalnie najgorsze "mieszkania grozy", ale uwierzcie - średnia wcale nie jest bardzo od tego odległa. Nasze próby znalezienia czegoś sensownego trwały dwa miesiące, a wszystko przez to, że mam absurdalne wymagania: chcę, żeby było czysto i jasno. Nie lubię ścian we wszystkich kolorach tęczy (to jeszcze da się odmalować, o ile właściciel się zgodzi, a bywa, że się nie godzi, nawet jeżeli chcesz zamalować za własne pieniądze przepiękną pistację w pokoju, przepyszny żółcień w kuchni i "szpitalny" emaliowy brąz w przedpokoju). Zależy mi na schludnej łazience i kuchni. No i wolę kamienice od bloków i zamkniętych osiedli szklanych domów za szlabanem i z budką strażnika. I jeszcze kluczowy problem: nie zamierzam za mieszkanie odpowiadające moim wizualnym wymaganiom płacić miesięcznie 3 tysiące złotych. Jak widać - mission impossible. Same absurdalne, niemożliwe do spełnienia wymagania rozpuszczonej przez beztroskie życie pannicy.

Co zrobić - lubię jak jest jasno i czysto (Fot. Natalia Sosin)Co zrobić - lubię jak jest jasno i czysto (Fot. Natalia Sosin) Co zrobić - lubię jak jest jasno i czysto (Fot. Natalia Sosin) Co zrobić - lubię jak jest jasno i czysto (Fot. Natalia Sosin)

Co oferuje rynek? Najprościej można by to podsumować równoważnikiem zdania: "albo tanio, albo ładnie" (gdzie "tanio" i tak nie znaczy naprawdę tanio, ale "w możliwej do przełknięcia dla dwóch pracujących osób cenie"). Większość ofert to typowe mieszkania "po babci" i to widać - duch zmarłego w latach 80. ubiegłego wieku jamnika babci unosi się nadal w domostwie, o rodzinnym charakterze lokum przypominają też nieśmiertelne meblościanki z płyty pilśniowej i sklejki. Na nieśmiałe pytanie o możliwość pozbycia się tych paździerzy właściciel reaguje oburzonym furczeniem o antykach i pamiątkach rodzinnych. Najwyraźniej nie są mu one jednak aż tak bliskie, żeby wziął je do siebie do domu. Ale spoko, studentom, albo młodym ludziom dającym z siebie wszystko w swojej pierwszej dorosłej pracy, nie będzie meblościanka przeszkadzać. Tak samo jak łazienka wyłożona czarno-fioletowym gumoleum, praktyczne meble lakierowane na wysoki połysk o urodzie katafalku, grzyb na pół ściany i kuchenka turystyczna podpięta zmurszałym kablem w "aneksie kuchennym". Klient ma być nieawanturujący się, a taki gorzej sytuowany zgodzi się na wszystko i nie ma nic do gadania. Nie stać go na luksus wybrzydzania.

Mieszkanie dla studenta

A studenci? Oni, pani kochana, w takim mieszkaniu to i w szóstkę mogą mieszkać, dlatego cena 3000 za miesiąc jest całkowicie uzasadniona. Bardzo im współczuję. Też byłam taką studentką wynajmująca w szóstkę mieszkanie. Ma to swoje uroki i plusy. Kolejki do kuchenki i kąpiel w środku zimy w lodowatej wodzie, bo ktoś zużył cały bojler ciepłej, nie należą do nich. To, że jeden współlokator nadmiernie lubi imprezy a inny ma gapowatych znajomych, którzy zostawiają otwarte drzwi, przez które twój pies wychodzi sobie na zewnątrz, a ty przez kolejne kilka dni szukasz go w rozpaczy po całym mieście - również.

Na drugim biegunie są mieszkania kupione "na wynajem" w nowym budownictwie. Wtedy wynajmując masz za zadanie spłacać czyjś kredyt, więc nie może być tanio. Te oferty to szklane domy "dla lemingów", urządzone wszystkie na jedno kopyto, dodam: biało-czarno-szaro-czerwone kopyto. Ewentualnie "kolory ziemi" lub "boisko polane budyniem". Za to piękno i wygodę wynajmujący życzą sobie równie wiele. Spotkałam się z ofertami mieszkań o powierzchni 40 metrów kw. za 2800 miesięcznie. Cóż, za luksusy mieszkania w budynku ze stali i szkła, z portierem zwanym z francuska konsjerżem trzeba płacić.

W domach z betonu nie ma wolnej miłości (Fot. Natalia Sosin)W domach z betonu nie ma wolnej miłości (Fot. Natalia Sosin) W domach z betonu nie ma wolnej miłości (Fot. Natalia Sosin) W domach z betonu nie ma wolnej miłości (Fot. Natalia Sosin)

Do tego dochodzi lokalizacja - wynajmujący i agencje są przebiegli niczym biura turystyczne i zakładają chyba, że omamiony ogłoszeniem lub przyciśnięty do muru wizją wylądowania pod mostem człowiek, machnie ręką na to że "w cichej i zielonej okolicy" oznacza w rzeczywistości "nigdzie, do najbliższego przystanku będziesz drałować przez błoto i śniegi 20 minut", a "w ścisłym centrum" to komunikat nie wprost mówiący "oszalejesz od hałasu o ile wcześniej nie zaduszą cię spaliny".

Dlaczego tak jest? Przecież to, jak mieszkamy ma ogromny wpływ na nasze życie. Życie w brzydkim otoczeniu, według psychologów zajmujących się wpływem tego jak mieszkamy i kolorów na psychikę, może doprowadzić do depresji, kłótni i rozwodów!

Na szczęście da się znaleźć coś fajnego w normalnej okolicy i w przystępnej cenie, trzeba tylko baaardzo długo szukać i modlić się do wszystkich bogów wynajmu o to, żeby się na przykład okazało, że jacyś znajomi mają mieszkanie, które stoi sobie puste i w sumie zyska tylko na tym, że ktoś je zasiedli. A potem już tylko spakować toboły wiecznego tułacza (przysięgam, tym razem pozbędę się połowy książek! Przysięgam, tym razem wynajmę już firmę przeprowadzkową!) i cieszyć się na zaczynanie wszystkiego od nowa. Jeszcze raz, w nowym miejscu, na kolejnym "nie-swoim".

Więcej o: