Biednemu wiatr w oczy, a wypadki chodzą po ludziach. Zawsze coś!

Biednemu zawsze wiatr w oczy, do szkoły pod górkę i nawet własny organizm nieszczęsnego człeka zdradza. I w sumie to nawet zabawne, że po prostu zawsze ale to ZAWSZE tak jest. "Zawsze coś" - prawo Murphy'ego, czy co?

Jeżeli zaplanuję, że w sobotę albo niedzielę po całym długim tygodniu pracy wreszcie się wyśpię za wszystkie czasy, to więcej niż pewne, że tak nie będzie. Albo obudzą mnie robotnicy wymieniający tory pod blokiem, albo sama z siebie obudzę się nie wiedzieć czemu o 6 rano. Bo tak to już jest - w tygodniu nie możesz się dobudzić, spóźniasz się do pracy i do połowy dnia chodzisz nieprzytomny. W weekend sam z siebie budzisz się o świcie. Albo: musisz wstać rano, bo masz coś ważnego do zrobienia, to budzisz się w środku nocy, po czym zasypiasz na godzinę przed zaplanowaną pobudką. A to tylko jeden z wielu życiowych przypadków z gatunku "zawsze coś!" Poznajcie mrożące krew w żyłach historie, które zdarzyły się naprawdę (na szczęście nie wszystkie mnie!) w codziennych okolicznościach. Uwaga! I ciebie może to spotkać!

Z przyrodą lepiej uważać (Fot. Natalia Sosin)Z przyrodą lepiej uważać (Fot. Natalia Sosin) Z przyrodą lepiej uważać (Fot. Natalia Sosin) Z przyrodą lepiej obchodzić się ostrożnie (Fot. Natalia Sosin)

Wakacje i wyjazdy. Jedziesz na wyczekane, wymarzone wakacje i okazuje się, że twój przewód pokarmowy postanowił oszaleć, zareagować nerwowo na wypitą zbyt zimna wodę, albo nie toleruje lokalnej flory bakteryjnej. Cokolwiek to jest - spędzasz wakacje w pokoju i słuchasz opowieści o miejscowych atrakcjach. Żeby było sprawiedliwie, czasami buntują się inne newralgiczne strefy - łapiesz zapalenie gardła lub pęcherza. No i okres. Wakacje, wyjazdy - żeby nie było za fajnie.

A jak wyjedziesz w piękne miejsce na weekend i o dziwo nic zdrowotnego się nie przytrafi, to jeszcze może lać przez cały czas, ewentualnie dzwonią w ostatniej chwili z pracy, że musisz coś zrobić na już i pracujesz. Wtedy oczywiście musi być ładna pogoda, bo inaczej nie miałoby to sensu. Fajnym doświadczeniem jest też wyjazd bez forsy. Bank blokuje ci kartę, bo pomyśleli, że może ktoś cię okradł, masz limit o którym nie miałaś pojęcia albo ktoś w księgowości miał gorszy dzień. Jedziesz na weekend na resztkach kasy, bo jutro dzień wypłaty, od stuleci pensja przychodziła w piątek. Tym razem przychodzi w poniedziałek, jak już lądujesz w domu.

Planowanie. Kupujesz bilet na mecz. Dzień później dzwoni brat narzeczonej, że w ten właśnie weekend planuje wziąć ślub. Zmieniasz termin na jedyny możliwy. I wtedy okazuje się, że "jedyny możliwy" to święta

Praca. Spokojnie wychodzisz z biura wcześniej we wtorek, bo ten przetarg to trzeba do końca tygodnia zrobić. Idziesz do domu spacerkiem, bo masz czas, wysypiasz się, przychodzisz w środę na luzie. Kolo 12 dowiadujesz się że nie przetarg do piątku a dwa przetargi i na czwartek.

Śmieci. Takie z rozerwanego worka. Prawdopodobieństwo zaistnienia tego zdarzenia rośnie drastycznie, gdy właśnie umyłaś podłogę, idziesz po schodach albo jesteś metr-dwa od kontenera lub zsypu.

Psy i koty. Te małe cholery po prostu muszą być tak uroczo niszczycielskie. Kot zawsze wyśpi się na ciuchach, w których właśnie zaraz masz wyjść na ważne spotkanie, pies zadrze pazurkiem zupełnie nowe rajstopy żegnając cię czule w drzwiach. Je trawę na spacerze - wiesz, że będzie wymiotował. Więc długo z nim spacerujesz, spacerujesz, spacerujesz Gadzina wredna udaje, że mu się nie chce, wchodzisz do domu, pies wskakuje do łóżka i wymiotuje, po czym radośnie macha ogonem.

Facebook.com/psiesucharki

Pośpiech (jest złym doradcą). Wychodzisz na spotkanie o pracę albo prezentację, chcesz nagrać pliki. Calutki pendrive, chiński badziew, rozpada się na milion części. Jest syf. Gdzie jest ta część z USB? Gdzie jest inny pendrive? Wysyłasz mailem pliki. O, jest część z USB. Głęboko pod łóżkiem, tak na samym środku, że trzeba włazić pod i się czołgać. JEST! Teraz już tylko musisz wyczyścić lub zmienić sukienkę.

Podróż do pracy. Jakimś cudem udało ci się wyjść z domu wcześniej i cieszysz się, że choć raz nie spóźnisz się do pracy. Wybierasz mniej lubianą, lecz szybszą trasę dotarcia do roboty, ale i tak jakiś kierowca zagapi się na światłach i zastawi tramwaj a kolejny tramwaj rozkraczy się na moście, i znów wpadasz do biura z wywieszonym jęzorem 20 minut za późno, witając się w drzwiach z prezesem, który właśnie wyszedł na pierwszego fajeczka.

Albo: wychodzisz z domu, widzisz że autobus stoi na pętli a pan kierowca na papierosku. "Kupię bilet, ma odjazd dopiero za 5 minut" - myślisz. Gdy wychodzisz z kiosku - jego już, dziada, nie ma. Wiec idziesz na inny przystanek, pięć ulic dalej, żeby złapać inny autobus. Tyle że w międzyczasie uciekają ci wszystkie możliwe inne autobusy i ostatecznie jedziesz tym z pętli. Tyle że kolejnym - 20 minut później.

No i wiadomo - ten drugi pas zawsze jedzie szybciej. Dopóki nie zmienisz pasa.

Kolejki i urzędy. Zawsze stajesz w kolejce do kasy, przy której ktoś ma jedno oko, pół ręki i ćwiartkę mózgu - wszyscy obok śmigają, a ty jak ten kołek, bo kasjer lub kasjerka szuka metki przy skarpetach i woła na pomoc przez megafon Jadzię z działu odzieżowego... Albo tuż przed tobą ogłasza, że ma przerwę w pracy

Fryzjer. Chcesz coś zmienić, odmłodzić się, robisz pasemka, żeby nie było widać tylu siwych. Od rozjaśniania włosy się łamią i masz siano na głowie. Wersja nr dwa: wyglądasz po tym na całkiem siwą, bo fryzjer przesadził z rozjaśnianiem i "wyciąganiem refleksów". Wersja nr trzy: nic kompletnie nie widać, bo za krótko trzymał, żeby nie przesadzić. "Siwa by pani była".

Bywa też, dość to nawet powszechnie, że fryzjer wie lepiej, czego chcesz. Wychodzisz wkurzona, lżejsza o 10 centymetrów włosów (choć chciałaś tylko podciąć końcówki) i jeszcze za to płacisz.

No i kawa. Kawa zawsze się kończy nagle, niespodziewanie, w najmniej odpowiednim momencie. Najlepiej w niedzielę lub święto.

A jakie straszliwe przypadki przydarzają się Wam?

Facebook.com/psiesucharki

Więcej o: