Jak uwierzyłam w prawdy Paulo Coelho (i wam też to polecam)

"Będzie dobrze", "Myśl pozytywnie, a wszystko się ułoży", "Uśmiechaj się do świata, a on odwzajemni ci się uśmiechem". Aha. Kiedy wszystko się sypie, takie rady mogą co najwyżej wkurzyć cię jeszcze bardziej. Ale co, jeśli one... działają?

W liceum, na zakończenie pierwszej klasy, nasza pani wychowawczyni i zarazem pani od polskiego podarowała nam wraz ze świadectwami po książce. Książki kupione pewnie hurtem, nic szczególnego. Ale postarała się szczególnie, by każdorazowo wpisać osobiście cytat pasujący - to jej słowa - do osobowości każdego z nas (czy muszę nadmieniać, że były one z czapy dobrane, prawdopodobnie po prostu pisała alfabetycznie, jak leci?). Cytaty były z książek Paulo Coelho i na zawsze zburzyły w naszych oczach autorytet naszej pani od ojczystego języka. Nie pamiętam niestety, co mi się trafiło, a książka dawno gdzieś zaginęła. Pamiętam jednak doskonale poczucie zażenowania, że TAKIMI cytatami pani wychowawczyni chce nas kształtować.

Gdy kilka lat później, już na studiach, przygotowywałyśmy z przyjaciółką referat o kiczu, posługiwałyśmy się wieloma cytatami z tego literackiego bożyszcza, by ubarwić naszą wypowiedź. Połowa sali się śmiała, połowa się obraziła - bo okazało się, że niektórzy szczerze kochają tego brazylijskiego sprzedawcę marzeń w pigułce.

Nie chcę się tu natrząsać z nikogo i oceniać - jeśli do kogoś takie książki trafiają i (w co mogę uwierzyć) - pomagają mu w codzienności, to jego sprawa. Dla mnie Coelho funkcjonował zawsze jako przykład złego smaku i grafomanii, co mieszało się z głębokim podziwem, że można ludziom wciskać książki pełne prawd objawionych w stylu "niebo jest niebieskie, a trawa zielona" i zarabiać na tym gruby hajs. Tak, przeczytałam dwie jego książki, nim wyrobiłam sobie zdanie i pozdrawiam gorąco wszystkich hejterów, dla których to pewnie za mało i jestem ogólnie głupia.

Czy Paweł K. czyta Paulo C.?Czy Paweł K. czyta Paulo C.? Czy Paweł K. czyta Paulo C.? Czy Paweł K. czyta Paulo C.?

Ostatnio wszystko mi się jakoś tak pięknie układa - zawodowo, prywatnie, uczuciowo i wszelako. A mój umysł podpowiada, że to na pewno początek końca dobrej passy, że przecież nie można się przyzwyczajać, że na pewno zaraz się stanie coś apokaliptycznego...

I przypominam sobie czasy, gdy wszystko było złe, przykre i niefajne. W mojej poprzedniej pracy było strasznie, co przekładało się (dziś to wiem, z perspektywy czasu widać takie rzeczy bardzo wyraźnie) na moje zdrowie. Byłam też marudna, niezadowolona, ciągle w dołku, albo na jego krawędzi, przez co byłam średnio strawna w domu, przekładało się to na spięcia w związku. Naczynia połączone. Wystarczyło zmienić pracę, by wszystko się wyprostowało i zapanowała sielska i tęczowa atmosfera we wszelkich innych dziedzinach życia. Brzmi, jakby było to proste, ale jak się domyślacie nie było wcale takim hop-siup. Jednak, jak zapewne też gdzieś wspomniał Coelho, bo przecież jego prawdy życiowe dotyczą WSZYSTKIEGO - trzeba zrobić pierwszy krok, dać sobie szansę na zmianę.

I tak się dzielę tą mądrością ostatnio z bliską mi osobą, a ona na to:

Jeśli dasz sobie prawo do szczęścia, to poczujesz się szczęśliwa.

Aż się wzdrygnęłam, bo zabrzmiało to jak zapomniany cytat z książki od pani od polskiego. Ale - przykro mi bardzo, choć w zasadzie to wcale nie - to bardzo prawdziwe. Jak się tkwi w bagnie po uszy, może w nim tkwić i narzekać, a można uznać "hej, tak nie może być, chcę być szczęśliwa i zacząć życie z dala od bagna!" - i wyjść z niego, nawet jeśli wymaga to wielkiego wysiłku, płaczu i zgrzytania zębami.

Gdy siedziałam sobie wygodnie w moim złym bagienku i odgrażałam się wszystkim, którzy mówili mi te frazesy, wydawało mi się, że wiem najlepiej i nikt mi nie będzie mówił, że mam jakąkolwiek moc sprawczą. Ja WIEM, że jest źle i ja WIEM, że nic nie da się z tym zrobić. Gdy jest źle, myślenie, że to już stan na wieki, jest dość naturalny. Tkwiłam więc w tym uporze i dopiero poważny problem zdrowotny zmusił mnie do zmiany kursu. Dziś, gdy sobie pomyślę, że mogłam sama zmienić kierunek przynajmniej o rok, jak nie dwa lata wcześniej - trochę mi żal tego straconego czasu. Ale jakby powiedział (i bardzo możliwe, że to zdobił) wujek Paulo: lepiej zrobić coś mądrego późno, niż zupełnie nie podjąć działania.

Zna życie ten Coelho. I ma łeb, w końcu zrobił na tym majątek...

Więcej o: