Szefie, dziś pracuję z domu. O przewadze elastyczności nad wysiadywaniem dupogodzin

Jeśli możesz wciągu dnia wyskoczyć z pracy i pozałatwiać swoje sprawy, pracować z domu, a czasem się mocno spóźnić i nikt nie robi ci z tego powodu problemów, to wiedz, że jesteś szczęściarą.

Rys. Magda DanajRys. Magda Danaj Rys. Magda Danaj Rys. Magda Danaj

Większość z nas pracuje w sztywnych godzinach - mowa tu chociażby o pracownikach biurowych. Niestety, tylko nadgodziny nie są sztywne - one zawsze rosną. Jak trzeba gdzieś wyjść i coś załatwić, to albo się przemykamy, albo musimy prosić. Albo jedno i drugie, a jeszcze i tak trzeba odsiedzieć swoje. Żeby się zgadzało.

"Wiesz, nie ma sprawy, jak pójdziesz na przedstawienie do przedszkola, no ale później musisz odrobić" - powiedziała mi kiedyś szefowa. Nieważne, że praca twórcza i że w takiej firmie, w której to naprawdę nie miało znaczenia. Zwłaszcza, że wielokrotnie trzeba było zostać dłużej i wtedy nikt nie widział problemów. Powiecie, że się czepiam, bo przecież pozwoliła. Tak, ale mogła sobie darować to sakramentalne "odsiedzisz". Bo co tu odsiadywać? Przecież praca to nie więzienie!

Dupogodziny, nadgodziny i nieproduktywność

Zachodni świat już dawno doszedł do tego wniosku, że lepiej pracownikom pozwolić na więcej swobody. Dać im elastyczne godziny, a nawet skrócić czas pracy - bo to przynosi lepsze efekty. Jak człowiek może oprócz pracy normalnie żyć, jak wie, że może liczyć na wyrozumiałość, to gdy trzeba - ściśnie poślady i zostanie dłużej. Nadal jesteśmy jednym z najdłużej pracujących narodów w Europie, tylko efekty mamy kiepskie. Dlaczego?

Przyczyn zapewne jest wiele, a zjawisko złożone. Nie wyczerpię tematu. Zwrócę tylko uwagę na to właśnie, że brak elastyczności jest jedną z nich. Bo powoduje niepotrzebny stres i zniechęcenie. A ludzie tylko szukają okazji, by wyjść na swoje i zrekompensować sobie jakoś czas, który muszą odsiedzieć, niestety z reguły wtedy bezproduktywnie.

Dzwoniła do mnie niedawno koleżanka. Dwa miesiące temu zmieniła pracę. Miało być Eldorado: świetna firma, rozwój, perspektywy, dobra pensja i umowa o pracę. Z płaczem w głosie pytała, czy nie mam czegoś dla niej, jakiejś fuchy chociaż, bo ona nie wyrobi dłużej w tej firmie. W tak krótkim czasie udało się zaorać dziewczynę. Jest mamą czwórki dzieci. Chciałaby spędzać z nimi czas, ale to teraz niemożliwe. Codziennie wychodzi o 21.00. Nie ma też szans, by przyjść następnego dnia później lub załatwić coś w ciągu dnia. I żadne pieniądze tego nie wynagrodzą.

Inny przykład? Znajomy wziął zlecenie w jednej z dużych międzynarodowych agencji reklamowych, której klientem jest gigantyczna korporacja. Codziennie produkują dla niej setki raportów, zestawień, porównań, analiz i strategii. Codziennie coś planują. Ale jedyne co w planach jest pewne to fakt, że koło 16-17.00 zostaną zaskoczeni jakimś pomysłem, który nie może poczekać i który do nocy trzeba zrealizować. Nie ma mowy o normalnym wyjściu z biura, nie ma też mowy, by wyjść w ciągu dnia, bo przecież trzeba być na miejscu, gdy klient zadzwoni.

I znowu - powiecie - w głowach się poprzewracało, jest praca, to się z niej cieszmy i zaciskajmy zęby. Wiadomo, że teraz się tak pracuje. Niezupełnie. Mam wrażenie, że mimo rozwoju i coraz lepszych płac i warunków socjalnych, pod tym względem pozostajemy w głębokim lesie, a raczej w dżungli. Kultura naszych organizacji pozostawia wiele do życzenia, a wzajemny brak zaufania pracowników do pracodawców i odwrotnie, tylko się pogłębia.

Rys. Magda DanajRys. Magda Danaj Rys. Magda Danaj Rys. Magda Danaj

Menadżer to frustrat - zawsze ci dopiecze - ty też mu pokażesz

Nie jestem w stanie zrozumieć menadżerów, szefów i właścicieli firm, którzy uprawiają taki średniowieczny model zarządzania. Masz być i koniec. Siedzisz na dupie i kropka. Boli mnie ten wzajemny brak zaufania i walka podjazdowa - my-oni. Żadne wyjazdy integracyjne nie są w stanie tego zniwelować.

Swego czasu zdarzyło mi się odsiadywać ostatnie 5 minut przed 17.00 na korytarzu, bo szefowa zasiadając na kanapie z widokiem na wyjście, pilnowała drzwi - co do minuty No właśnie, ale może szefostwo miało rację? Bo jak raz pozwoliło, to się pracownicy rozbestwili? Wina leży po obu stronach.

W stosunkach służbowych obowiązuje wzajemność. Jeśli pracownicy nie szanują pracy, to pracodawcy nie szanują pracowników. Pracowników, którzy udają, że pracują są całe rzesze. A przecież firma musi wykazać się zyskiem. Musi zmusić trybiki, by w maszynie iskrzyło. To zmusza. Wypracowuje metody, schematy i procedury, jak wydoić niewydolnego pracownika. Jak zyskać 300 procent normy? Jak pokazać, że jednak coś robimy, gdy niewiele robimy, a produkt i tak nam się sprzedaje, siłą rozpędu. Produkcja raportów i zestawień kwitnie! I po co? Bo inaczej nie da się zmusić ludzi do odsiadywania. Jeszcze by szybciej skończyli swoją właściwą pracę! A tak raport robią, prezentacje dla zarządu - i są zagospodarowani.

Szanuj pracę!

Czytelniczka w liście do nas pisze : "Nie musisz się zarzynać i dać się zajeżdżać, ale też nie pierdź w stołek średnio dwa dni w tygodniu!"

Zgadzam się z nią w stu procentach. Tak, szanuj pracę i w pracy pracuj. Jest tylko jedno "ale". Mimo że zależność jest obustronna, pracownikom łatwiej i szybciej przychodzi wywiązywanie się z obowiązków niż pracodawcom-korporacjom poszanowanie ich czasu i prawa do normalnego funkcjonowania. Bo jak już zaczęły produkować te raporty

Rozpędzone korpo trudno zatrzymać. A z chwilą awansu wielu naszym menadżerom przestawia się coś w głowach. Przestają zachowywać się jak ludzie w stosunku do innych ludzi. Myślą Excelem albo PowerPointem. Gdzieś wyłazi frustracja. Kadra kierownicza niestety składa się w naszym kraju z paranoików, bo w ogóle w naszym kraju roi się od frustratów i paranoików, którzy przyczyniają się do frustracji kolejnych osób. Tak jak w przypadku wspomnianej wyżej koleżanki. Zaczynała z energią, cieszyła się z fajnej pracy. Nadal uważa, że praca jest fajna. Tylko co z tego, kiedy ona nie jest w stanie normalnie żyć? I dlatego chce stamtąd uciekać, bo inaczej grozi jej ciężka frustracja.

Pytałam, czy nie mogłaby z szefostwem pogadać, przedstawić argumenty. Ona na to, że się nie da. Że po prostu w tej firmie tak jest. A jak się nie podoba, to wylatujesz. Korpo płynie. Ludzie są nieważni. Ona to przeżywa, ale wielu ludzi w podobnej sytuacji wytwarza mechanizm "obronny". Zaczyna markować pracę, dużo mówi, mało robi. Bo skoro i tak w pracy "odsiaduje" wyrok, to po cholerę się aż tak przejmować.

I tu wreszcie jest miejsce, by pochwalić elastyczność. Na szczęście są bowiem inne firmy, z zupełnie odmienną kulturą korporacyjną. Są miejsca, w których nie ma problemu z wyjściem w ciągu dnia, są szefowie, którzy rozumieją, że zmuszanie kogoś i stawianie pod ścianą na nic się zda na dłuższą metę. Są miejsca, w których i pracownicy, i szefowie wzajemnie sobie ufają. Robota jest zrobiona, a ludzie mają czas żyć.

Mam to szczęście. A Ty?

Więcej o: