Niepełnosprawna matka i żona - o sporcie ekstremalnym jakim jest jej życie

Uprawiam na co dzień Wielobój Ekstremalny: zmagam się ze swoją niepełnosprawnością, która coraz bardziej daje mi się we znaki, zmagam się z macierzyństwem, z chorobą mojego dziecka, ze swoją pracą i codziennymi obowiązkami domowymi.

Fot. Wawrzyniec Kolbusz / mat. fundacji

Kiedyś wymyśliłam reklamę społeczną, która miała pokazywać zdrowym ludziom uciążliwości życia codziennego osób niepełnosprawnych. Miała się składać z kilku bloków i jeden miał dotyczyć niepełnosprawności ruchowej. W tej części miały być krótkie ujęcia wysokich schodów w miejskich podziemiach z przebitkami na niedostępne górskie szczyty. Absolutna cisza - taka jak w wysokich górach - gdzie słychać tylko zmęczony oddech i bicie serca. Żadnych odgłosów miasta. Samotny człowiek kontra "dzika natura": jeden wspinający się o kulach po schodach, drugi wspinający się po stromej ścianie górskiej. Wysiłek, pot i trud. Na koniec hasło: "Niepełnosprawność to nie sport ekstremalny! To nasza codzienność - ułatw ją nam!".

Nigdy nie zrealizowałam tej reklamy. Nie jestem copywriterem. Nie pracuję w branży reklamowej. Ale jestem niepełnosprawna. I moje życie to często jest sport ekstremalny. Prawda jest bowiem taka, że to moja codzienność.

***

Urodziłam się z tym. Przyszłam na świat z defektem, z "jedną nóżką bardziej", jak w tym żarcie o wróbelku. Towar wybrakowany to ja. To moja noga.

***

Moja inność często skłania całkiem obcych ludzi do życzliwych komentarzy w stylu "gdyby kózka nie skakała ", czy "ojojoj, widać za dużo tańców było!". Albo bezpośrednich pytań "a co się stało?" lub "ale chyba nie boli, prawda?". (Boli).

Przeszłam już chyba przez wszystkie fazy odpowiedzi - warczenie ("nie twój interes, bałwanie!"), ignorowanie ( ), ironizowanie ("och, rzeczywiście?! no proszę, ja niczego takiego nie zauważyłam"), zaprzeczanie ("ależ przecież nic mi nie jest, wszystko w porządku, proszę się nie martwić"), umniejszanie ("a takie tam - nic poważnego, chwilowa sprawa"), zwierzanie ("no więc mam taką, a taką chorobę, która powoduje takie, a takie objawy i " - tu następuje długi przydługi wywód medyczny ze szczegółami). Ta prawda boli - tak samo jak moja noga. Ale jest częścią mnie.

***

Nie mam pretensji do świata czy kogokolwiek. Nie pytam "dlaczego ja?!", nie zadręczam tym siebie i innych. Staram się po prostu żyć jak każdy. Cieszyć się życiem takim, jakie ono jest (przesadnego wyboru bowiem nie mam, więc po co tracić to, co jest?). Staram się robić jak najwięcej tylko mogę (a czasem nawet więcej). Czasami jest mi trudniej, czasami oberwę dotkliwie od losu. Czasami się potknę i upadnę - w przenośni i dosłownie. Ale nie leżę wtedy i nie płaczę, tylko staram się dalej działać. Towar może i wybrakowany, ale jeszcze nie tak całkiem zepsuty.

***

Uprawiam więc na co dzień mój Wielobój Ekstremalny: zmagam się ze swoją niepełnosprawnością, która coraz bardziej daje mi się we znaki, zmagam się z macierzyństwem, z chorobą mojego dziecka, ze swoją pracą i codziennymi obowiązkami domowymi. Do tego szydełkuję w wolnej chwili (to są jeszcze jakieś wolne chwile?!), podglądam świat przez obiektyw aparatu (chociaż też świat się teraz dla mnie skurczył), czytam, gotuję (wymyślając własne przepisy). Wspominam rzewnie "lepsze czasy", gdy mogłam robić więcej - podróżować, jeździć po świecie, tańczyć (ale nie wbijam sobie tych wspomnień boleśnie pod paznokieć, tylko pielęgnuje je w sobie jak cenną pamiątkę życia).

Nie jestem nieszczęśliwa. Jestem TYLKO niepełnosprawna. Nie gorsza.

Towar wybrakowany

blox

Więcej o: