Mindfulness - walec na stres? Zuzanna Ziomecka: To dyscyplina sportowa dla umysłu

Nie radziłam sobie. Nie do końca byłam świadoma tego, co się ze mną działo. Próbowałam przetrwać - mówi dziennikarka Zuzanna Ziomecka o trudnym okresie w swoim życiu. Wyjściem z psychicznego klinczu okazał się trening uważności, czyli "mindfulness", który właśnie dociera do Polski. Czy to kolejna ulotna moda? A może to złoty środek w walce ze stresem?

Co to jest mindfulness?

- Po polsku jest to tłumaczone jako "uważność", ale jak to z tłumaczeniami bywa, nie oddaje to do końca znaczenia oryginału. Słowo "mindfulness" powstało po angielsku, żeby opisać tę konkretną praktykę. U nas nie wykreowało się nowe słowo, tylko do mindfulness dopasowaliśmy naszą polską "uważność". Tymczasem to coś więcej niż skupienie i przywiązanie do szczegółu - mindfulness łączy zdolności kierowania swoją uwagą z bardzo specyficzną postawą wobec świata.

Specyficzną, czyli?

- Łagodną, ciekawą, nieoceniającą. Chodzi o zainteresowanie sobą i światem niestępione przez nawyki, których nabieramy wraz z wiekiem. To sztuka wyłączania autopilota. Z takim podejściem starasz się być przytomna w życiu. Niby nic nowego - im bardziej się wgłębiam w tę tematykę, tym bardziej widzę, że każde dziecko jest uważne. To pierwotne, "fabryczne" ustawienie człowieka.

Na czym ono polega?

- Widzisz, co się dzieje, jesteś tym zainteresowana, nie oceniasz, tylko badasz. Z takim nastawieniem człowiek bardzo szybko się uczy i rozwija, dlatego dzieci w błyskawicznym tempie nabierają nowych umiejętności. Niestety, jako dorośli tracimy tę zdolność, bo zaczynamy patrzeć na różne rzeczy przez pryzmat naszego doświadczenia. "A, to już znam, to już widziałam, to już wiem, już się nie będę nad tym zastanawiać".

Widzisz swoich domowników codziennie, więc już się im tak nie przyglądasz, nie zauważasz, co się z nimi dzieje. Ale przychodzi koleżanka, która nie była u was pół roku, i mówi: Ten twój mąż jakoś źle wygląda . A ty dopiero wtedy patrzysz uważnie i dostrzegasz, że rzeczywiście coś jest nie tak. Siła nawyku gasi naszą czujność na to, co dookoła. Trenowanie uważności polega na tym, że oduczasz się działać nawykowo i zaczynasz znowu z zainteresowaniem i ciekawością funkcjonować we własnym życiu.

To chyba nie jest łatwe - wyzwolenie się z takich automatycznych reakcji? Ciężko pozbawić się ich zupełnie.

- Bo nawyki są też pożyteczne. Gdyby nie to, że niektóre rzeczy potrafimy robić bez myślenia o nich, nie nauczylibyśmy się kierować samochodem. Gdybyś miała myśleć o tym wszystkim, co musisz wykonać, żeby kierować autem, tobyś oszalała. Nawyki są przydatne, ale lubimy ich nadużywać. Mindfulness jest taką dyscypliną sportową dla umysłu - ćwiczysz koncentrację, nie pozwalasz jej uciekać. Ani do przodu, ani do tyłu. Masz zostać przy tym, co się dzieje w danej chwili. Jest to oczywiście oparte na medytacji. Ćwiczysz uwagę i kierujesz ją tam, gdzie ty chcesz, a nie gdzie ona ma ochotę biec.

Zuzanna Ziomecka (fot. Monika Redzisz / Zorka Projekt)Zuzanna Ziomecka (fot. Monika Redzisz / Zorka Projekt) Zuzanna Ziomecka (fot. Monika Redzisz / Zorka Projekt) Zuzanna Ziomecka (fot. Monika Redzisz / Zorka Projekt)

Dlaczego mindfulness właśnie teraz dociera do Polski? Przecież na Zachodzie istnieje i jest popularny już od dawna.

- Pierwsi nauczyciele MBSR (Mindfulness Based Stress Reduction) W Polsce zostali przeszkoleni w 2010 roku. Ale faktycznie, dopiero teraz temat uważności zaczyna bardziej wypływać. Zresztą jest to zgodne z opóźnieniem, z jakim różne nowe pomysły i mody wchodzą do Polski z Zachodu. Zanim wystarczająco wielu polskich pionierów zainteresuje się danym zjawiskiem i zdobędzie odpowiednie kwalifikacje, musimy je chwilę poobserwować. To zdrowa ostrożność. W przypadku medytacji tym bardziej uzasadniona w katolickim kraju. Dopiero jak zebrał się pokaźny stos badań z Berkeley, MIT, UMAS i innych szacownych instytucji naukowych, wystarczająco duże grono u nas przekonało się, że medytacja uważności jest faktycznie świecką techniką niosącą obiektywne, mierzalne korzyści dla mózgu.

Dlaczego się tym zajęłaś? Dziennikarka, przez lata zajmująca się mediami lifestyle'owymi, tropiąca miejskie mody, wiecznie zapracowana, zabiegana...

- Mało nie umarłam jako naczelna "Przekroju". To było trudne zadanie, którego się podjęłam trochę bez wyobraźni. Mieliśmy za mały zespół i za mało pieniędzy w stosunku do zadania wyprodukowania co tydzień jakościowego 80-stronicowego tygodnika. Często wychodziliśmy z pracy po 23. Bywało, że po czwartej nad ranem. Przez rok żyłam w potwornym napięciu i stresie, i bardzo dużo mi to zabrało.

Co na przykład?

- Stres robi złe rzeczy każdemu z nas, ale też każdy ma indywidualne objawy przemęczenia. Wszystkim stres odbiera dostęp do obszarów w mózgu odpowiedzialnych za pamięć, analizę, kreatywność. Ta sama reakcja zasila za to fizyczną sprawność ciała. To bardzo stary system reagowania, który chronił człowieka przed niebezpieczeństwem. Choć przydatna na sawannie, to reakcja nieprzystosowana do współczesnych "zagrożeń" i źródeł stresu. W moim przypadku stres bardzo często objawia się brakiem słów, w burzy myśli nie mogę szybko odszukać tej, której potrzebuję. To koszmar dla redaktorki.

Czas, kiedy pracowałam w "Przekroju", był też bardzo trudny dla mojej rodziny. Prawie nie było mnie w domu, a gdy byłam, to tylko ciałem. Niby z nimi siedziałam przy śniadaniu, ale tak naprawdę mieliłam w głowie swoją nerwicę i natarczywe myśli. Zdrowie mi się też osłabiło, bo jak organizm jest cały czas pobudzony do walki, to się szybko zużywa.

Jak radziłaś sobie ze stresem w tamtym czasie?

- Nie radziłam sobie. Nie do końca byłam świadoma tego, co się ze mną działo. Próbowałam dzielnie przetrwać. To dość typowe. Bardzo często, gdy jesteśmy zdenerwowani, uświadamiamy to sobie dopiero, gdy już fala mija. I nagle widzimy, że niepotrzebnie warknęłyśmy na męża, wypiłyśmy za dużo wina lub, w skrajnych przypadkach, że poświęciłyśmy połowę życia na realizowanie oczekiwań innych. Ja nie widziałam, jak bardzo żyłam za szybą, nie rozumiałam kłopotów ze snem ani wysiłku, jaki kosztowało mnie rozwiązanie nawet małych problemów.

Jak się z tego wyplątałaś?

- Kiedy już przestałam tam pracować, poszłam na kurs Mindfulness Based Stress Reduction, o którym pisaliśmy zresztą w "Przekroju". Wcześniej czytałam na ten temat w prasie zagranicznej, np. w ukochanym magazynie "Fast Company". Opowiada o ludziach biznesu i o tym, co robią, bo faktycznie zmieniają świat. Kiedy kilku z nich zaczęło powoływać się na mindfulness, zaintrygowało mnie to. Poszłam więc na ten kurs, myśląc, że zyskam proste narzędzie do redukcji stresu.

Że to będzie taki "pstryk" i już, zrobione?

- Że zacznę coś robić inaczej, co spowoduje, że stanę się raz na zawsze odporna na stres. A dowiedziałam się, że to nie takie łatwe.

Zniechęciłaś się?

- Wprost przeciwnie - jak dostaję coś trudnego do zrobienia, to mi się włącza ambicja. Przyłożyłam się. Byłam prymuską na tym kursie - codziennie ćwiczyłam przez 40 minut. Uczyłam się. Pod koniec kursu zmarła mi babcia i rozsypała mi się pewna ważna relacja w życiu. Zwykle w takim wypadku zamykam się w bańce tragicznych myśli i scenariuszy. Następuje skrajna nieobecność, lizanie ran w odcięciu od bliskich i wszystkiego dookoła. Ale tym razem nic takiego się nie stało.

Nowe nastawienie ci pomogło?

- Udało mi się nie stracić kontroli nad nastrojem. Nie uciekałam przed smutkiem i żałobą po babci, dzięki czemu ta żałoba nie przelała się w niekontrolowany sposób na inne rzeczy w moim życiu. Relacja, która się skończyła, też nie pogrążyła mnie w poczuciu beznadziei. Choć było to trudne i byłam zarówno zła, jak i zraniona, nie straciłam głowy ani nie waliłam nią o mur. Nie włączyła mi się narracja o mojej beznadziejności, która sprawia, że jestem bardziej nieszczęśliwa przez tę narrację niż przez to, co się wydarzyło. Mindfulness pomaga ci radzić sobie z wewnętrznym krytykiem, który siedzi w głowie i gada. Kiedy zobaczyłam, jak to pomaga nie tylko w pracy ("jak się nie zdenerwować i rozwiązać problem"), ale w ogóle w życiu, to pomyślałam, że każdy czegoś takiego potrzebuje.

Dlaczego?

- Uczymy się w życiu różnych kompetencji, ale nikt nam nie mówi, jak żyć, żeby nie zwariować. Jak sobie radzić ze zwykłymi trudnościami, które wynikają z relacji i życia emocjonalnego. Zobaczyłam, że to jest cenne dla mnie, poszłam więc na kurs nauczycielski. Teraz mam uprawnienia, by prowadzić kursy MBSR i to fascynujące doświadczenie. Uczestnicy podczas kursu dotykają czegoś nowego dla siebie. Widzę, jak się zaczynają kontaktować z elementami życia, z którymi nie obcowali od lat. Otwierają się i wychodzą inni, bardziej pewni, kim są i czego chcą od życia.

Brzmi wspaniale.

- Ale jest trudne.

Co najbardziej?

- Nierobienie niczego, czyli medytacja. Świecka medytacja uważności jest oparta na oddechu - koncentrujesz się na nim, a potem wysyłasz uwagę w kontrolowany sposób, by obserwować siebie z poziomu ciała czy pracy umysłu. Siedzisz tak i trwasz. To trudne, bo żyjemy wystawieni na mnóstwo bodźców. Nasza uwaga stała się nerwowym prosiaczkiem, na którego wszyscy polują. Karmimy ją nieustannie, w każdej chwili życia miejskiego jesteśmy otoczeni informacją, wzywani do zakupów, do odchudzania lub udziału w wydarzeniu, nęceni fabułą serialu, bombardowani przebojami i utrzymywani w przekonaniu, że co sekunda dzieje się coś wartego poznania w mediach społecznościowych.

(fot. archiwum prywatne)(fot. archiwum prywatne) (fot. archiwum prywatne) (fot. archiwum prywatne)

Kiedy każdą wolną chwilę musimy produktywnie wykorzystać, bo inaczej zostanie stracona.

- Robimy coś, a najczęściej wiele rzeczy, cały czas. Tymczasem medytacja jest przestawieniem się z trybu działania na tryb bycia. To daje głęboki odpoczynek, regenerację i wgląd w to, co w nas się dzieje w reakcji na ten chaos na zewnątrz. Dlatego warto. Ale nabycie tego nowego nawyku wymaga czasu i starań.

A potem idylla?

- Nie do końca. Bo jak tak siedzisz i nic nie robisz, to nagle nie możesz już uciec od tego, że jesteś smutna albo skrajnie wyczerpana. Kiedy dasz sobie czas na to, żeby ze sobą pobyć, odkrywasz na swój temat różne rzeczy. Często nasza "nerwica działania" służy temu, żeby uciec przed rzeczami, które sprawiają nam ból albo na które nie mamy zgody. W ten sposób sporo możemy zamieść pod dywan. W mindfulnessie nie chodzi o to, żeby ci było przyjemnie w życiu, tylko żebyś konfrontowała się z tym, co się z tobą dzieje w chwili obecnej. Nie uciekała przed tym. Po dwóch, trzech tygodniach na kursie zaczynają się ciekawe spotkania. Ludzie przynoszą na zajęcia (albo wynoszą z nich) zupełnie inne tematy niż te, z którymi przyszli. A przyszli na ogół po to, żeby zredukować stres i lepiej sobie radzić w pracy.

To w końcu nie redukuje się stresu przez medytację?

- Tak, techniki, których uczę na kursie MBSR potrafią wyciągnąć ciało i umysł z kleszczy stresu. Przy okazji zaglądasz w siebie i dowiadujesz się, co w tobie tkwi. Często to coś zupełnie innego, niż sądziłaś, że jest źródłem twojego stresu. Nagminnie mylimy skutki z przyczynami. To nie zadanie na wtorek jest źródłem stresu, tylko to, że marzysz o tym, by być kimś zupełnie innym niż księgową. To nie mąż jest źródłem stresu, tylko fakt, że chcesz wrócić do pracy, którą rzuciłaś, gdy urodziłaś dzieci. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, zainteresować się sobą. Jak przestajemy walczyć i uciekać przed problemem, to jego moc oddziaływania słabnie i nasza zdolność znalezienia rozwiązania się wzmacnia. Więc to narzędzie do redukcji stresu to taki trochę "zmieniacz życia".

Jak wygląda twoja praktyka na co dzień?

- Jeśli akurat nie prowadzę kursu, najbardziej lubię usiąść sobie rano na balkonie. Medytacja pokazuje, że myśli można obserwować jak każde inne zjawisko. Widać wtedy ich schematy, które wiele o nas mówią, np. jak jestem zdenerwowana, to zawsze pojawia się TAKA myśl. A za nią TA, TA i TA. I jeśli wiem, że one mi nie służą, to mogę ich nie traktować poważnie. Nasz mózg jest jak labrador - przynosi nam wszystko, co mu się kojarzy z daną sytuacją. Dobre i złe, przydatne myśli i śmierdzące śmieci. Lubię ćwiczyć dystansowanie się do nich. Zazwyczaj robię to rano, kiedy dzieci śpią i nikt nie dzwoni. Wstaję o 6 i mam pół godziny dla siebie. A gdy prowadzę kurs, to wykonuję te same ćwiczenia, które zadane są kursantom.

Zawsze wstawałaś o 6? Strasznie wcześnie.

- Nie. Wcale nie zawsze. Wcześniej byłam balangowiczką. Często bywałam na mieście. To był element mojej osobowości. Coraz więcej mnie to kosztowało, ale byłam przekonana, że JA TAKA JESTEM, JA TAK MAM. I nagle się okazało, że nie da się być w nocy na mieście, a rano wstać medytować. Więc powoli tych wyjść zaczęło ubywać. Dzisiaj wychodzę bardzo rzadko i nie mam poczucia braku. To był nawyk, który mi nie służył od dawna, czego nie zauważyłam, dopóki nie pojawiło się coś ważniejszego, co pomogło mi zmienić życiowe tory. Delikatnie, bez gwałtownych ruchów. To dobry przykład tego, jak działa mindfulness.

(fot. archiwum prywatne)(fot. archiwum prywatne) (fot. archiwum prywatne) (fot. archiwum prywatne)

Co jeszcze "dostałaś" od mindfulness?

- Mam taką przypadłość, że nie kojarzę ludzi z twarzy. To się nazywa prosopagnosia, inaczej "face blindness". Mam tego łagodną wersję. Od lat się z tego tłumaczę, nikt mi nie wierzy, niektórzy myślą, że to woda sodowa uderzyła mi do mózgu. A to dziedziczne - w mojej rodzinie nie ja jedna tak mam. I ostatnio zaczęłam kojarzyć! Przestałam panikować, myśleć: "co ja zrobię, co ja powiem", podejmować nerwowe działania. Po prostu się zatrzymałam i poczekałam chwilę. Słuchałam, co pewien uroczy człowiek do mnie mówił, jak ładnie się uśmiechał. I przypomniałam sobie! Niby taka mała rzecz, ale dla mnie niezwykła. Nigdy wcześniej tak nie było. Różne rzeczy teraz lepiej pamiętam, lepiej piszę - wróciły słowa i klarowne myślenie. Rozumiem, skąd się wzięły niektóre kryzysy w moim życiu, dlaczego niektóre relacje były trudne. Odnawiają się też fascynacje, które niepotrzebnie porzuciłam. Wracam do jazdy konnej, do badania mitologii słowiańskiej. Daję sobie czas, by popatrzeć, jak rosną dzieci.

Nie boisz się, że ktoś powie, że poddajesz się kolejnej modzie? Że po clubbingu przyszedł czas na medytację?

- Pewnie pojawią się takie głosy. Ale jeśli ktoś sądzi, że w życiu należy pielęgnować i zgłębiać tylko jeden wątek, to nie zrozumie wielu moich wyborów. Ani medytacji, ani powrotu do Polski.

Nie zaprzeczam, że zainteresowałam się mindfulness, gdy zaczęłam czytać o tym w zagranicznej prasie, jeszcze zanim temat rozwinął się w Polsce. W tym sensie zarzut, że zabrałam się za coś modnego, jest zgodny z prawdą. Propagowanie i budowanie tego tematu w Polsce jest dla mnie bardzo pociągające również dlatego, że jest nowością.

Większość mojego doświadczenia zawodowego opiera się na wyszukiwaniu i propagowaniu nowości. Magazyny i portale lifestyle'owe, w których pracowałam, tym się zajmowały. "Przekrój" też - zawsze wyprzedzał swoje czasy w poszukiwaniu świeżych tematów, daleko od domu, z postawą fascynacji światem. Obecnie serwis "Wysokich Obcasów" też łowi nowe pomysły i projekty z bardzo szeroko pojętego świata spraw kobiet. Karmimy się nowym. To tak a propos nawyków - fascynacja nowościami jest moim. Ale jestem już za stara, by skakać z kwiatka na kwiatek. Potrzebowałam czegoś dla siebie w odskoczni od ADHD mediów, i ze wszystkich modnych nowości tego świata najsilniej przemówił do mnie mindfulness - jest moim antidotum.

Po lewej: Ostatni Dzień Uważności we wsi, przy Puszczy Kampinowskiej. Po prawej: 'Kwiaty i bransoletka, którą dostałam w prezencie od kursantów pod koniec mojego kursu dyplomowego' (fot. archiwum prywatne)Po lewej: Ostatni Dzień Uważności we wsi, przy Puszczy Kampinowskiej. Po prawej: "Kwiaty i bransoletka, którą dostałam w prezencie od kursantów pod koniec mojego kursu dyplomowego" (fot. archiwum prywatne) Po lewej: Ostatni Dzień Uważności we wsi, przy Puszczy Kampinowskiej. Po prawej: "Kwiaty i bransoletka, którą dostałam w prezencie od kursantów pod koniec mojego kursu dyplomowego" (fot. archiwum prywatne) Po lewej: Ostatni Dzień Uważności we wsi, przy Puszczy Kampinoskiej. Po prawej: "Kwiaty i bransoletka, którą dostałam w prezencie od kursantów pod koniec mojego kursu dyplomowego" (fot. archiwum prywatne)

Skąd można czerpać rzetelną wiedzę o "uważności"? W końcu - jak każde zjawisko - także mindfulness przyciąga zarówno pasjonatów, jak i hochsztaplerów... Jak odróżnić dobry kurs od kiepskiego?

- Nie wiem, czy "Jesteś Uważny!" będzie nowym hitem Piotra Blandforda, twórcy kultowego paracoachingowego filmiku "Jesteś zwycięzcą", ale ujawnia się już wielu samouków. To szczególnie trudne w temacie uważności, bo jest bardzo dużo dobrych książek na ten temat. Najprostszy sposób, by sprawdzić kompetencje swojego nauczyciela, to poprosić o pokazanie certyfikatu nauczycielskiego. Obecnie jedyni nauczyciele Redukcji Stresu Metodą Uważności (MBSR) upoważnieni do prowadzenia kursów zostali wyszkoleni przez Polski Instytut Mindfulness, który współpracuje z IMA (Institute for Mindfulness Based Approaches). Od niedawna pojawiło się też Mindfulness Association. Można również nabrać kompetencji na szkoleniach za granicą. Grunt, by nauczyciel mógł się formalnie powołać na instytucję, która ma jasne powiązanie z twórcą świeckiej medytacji uważności, czyli z Jonem Kabat-Zinnem. Jeśli nie zależy ci na świeckości, to nauczyciel powinien wykazać się powiązaniem z uznanym nauczycielem buddyjskim.

Czy mindfulness, twoim zdaniem, uratuje teraz nas wszystkich przed stresem?

- Nie uratuje nawet mistrzów medytacji, ponieważ złe emocje i kryzysy będą zawsze. Kwestia, jak je przejdziemy. Jak mówi Jon Kabat-Zinn: Nie dasz rady powstrzymać fal, ale możesz się nauczyć surfować.

Zuzanna Ziomecka . Redaktorka i dziennikarka znana z kierowania takimi tytułami jak "Aktivist", "Exklusiv", "Gaga" i "Przekrój". Obecnie jest szefową serwisu Wysokich Obcasów .

Więcej o: