Dlaczego kobiety noszą majtki, które bolą?
Miałam ze dwadzieścia lat i czułam się kompletnie zadomowiona w swojej kobiecości. Codziennie spowijałam się w atrybuty kobiety świadomej i pewnej swojego ciała - sukienki mini, koronkową bieliznę i wszelkie kreacje podkreślające talię. Miałam tylko jedną parę spodni, ale za to ze trzydzieści par czarnych rajstop, których wzmocnienie zawsze wyzierało spod kusych kiecek. Uparcie nosiłam dekolty do pępka. Mama (i prasa kobieca) nauczyły mnie przecież, że należy tuszować mankamenty, a podkreślać atuty. No, to podkreślałam atuty, ale buntowniczo wzbraniałam się przed tuszowaniem mankamentów. W efekcie wszystko miałam na wierzchu - i jędrne cycki i grube, galaretowate uda. Te dekolty, to była świetna zabawa. Moi kumple, którzy przez całe lata bekali mi w twarz i mówili do mnie "stary", teraz nagle tracili rezon i język w gębie. Jeśli para cycków ma taki piorunujący efekt, to przy pomocy mózgu przejmę władzę nad światem - cieszyłam się - i nadal wybierałam ciuchy według tego samego klucza.
W swojej imponującej kolekcji sukienek miałam kilka takich, których noszenie wymagało poświęceń. Największym wyzwaniem (szaleństwem?) były dopasowane miniówy, opięte na brzuchu. Nosiłam je z uporem, bo w tamtym okresie nie podobało mi się opresyjne założenie, że w rozmiarze XL niektórych rzeczy nie wolno. Wiedziałam zresztą, że obcisła kiecka może leżeć na mnie doskonale, pod warunkiem, że zawinę się uprzednio w grubą warstwę poliamidu z elastanem. Ochoczo sięgałam więc do komody po wielkie, korygujące gaciory.
Bielizna wyszczuplająca jest czymś, co zdaje się istnieć tylko w życiu dojrzałych pań, ale w moim pojawiła się już we wczesnej nastoletniości. Odkąd skończyłam piętnaście lat moja mama, z niejasnych powodów, rok w rok dorzucała mi parę ogromnych majtek do prezentu gwiazdkowego. Gdy wkraczałam w dwudziestki, miałam już na stanie przynajmniej sześć par - więcej niż wszystkie dwudziestolatki tego świata razem wzięte. Na szczęście, jako przedstawicielka pokolenia post-Bridget Jones nie zamierzałam się tym ani trochę przejmować. Przecież moje wielkie gaciory wcale nie były "babcine" tylko "retro" albo "w stylu lat sześćdziesiątych". Poza tym - tłumaczyłam sobie i każdemu, kto chciał tego słuchać - to prawdziwy dar od losu mieć takie galoty na podorędziu. Mężczyźni wcale nie dysponują takimi udogodnieniami. Mogą wyglądać tylko tak, jak naprawdę wyglądają, a ja mam wybór - mogę wyglądać tak, jak wyglądam albo - fanfary - skurczyć się o dwa rozmiary! HA! W głowie mi się nie mieściło, że za sprawą czegoś, czego nie widać, w jednej chwili mogę przestać być "zwalista" i stać się "apetyczna". Mam piękno i glamour na wyciągnięcie ręki i nie muszę robić nic poza zapakowaniem się w poliamidowe kalesony po same cycki i wciągnięciem brzucha na kilka godzin. Tak - obciskające majty to piękny prezent od przemysłu bieliźnianego dla kobiet, których brzuch żyje własnym życiem i rozpaczliwie potrzebuje dyscypliny. Wiwat wielkie gacie - moja tajna broń, mój sekretny sprzymierzeniec!
Im bardziej zagłębiałam się w świat bielizny korygującej, tym bardziej oczywiste stawało się, że majtki z mojej kolekcji mają mocno ograniczony potencjał. Te, które nosiłam były raczej miękkie, usztywnione jedynie w strategicznych miejscach. Prawdziwe wyszczuplające majty - odkryłam - były boleśnie sztywne i tak wąziutkie w "stanie spoczynku", że zdawało mi się, że jak już cudem się w nie wcisnę, to zostaną na moim tyłku na wieki. Rzeczywiście, zapakowanie się w nie było niewypowiedzianą torturą i przywodziło na myśl wpychanie zimowego swetrzyska do wizytowej kopertówki. Dodatkowo, przy każdej wizycie w kibelku, czterdzieści minut miałam z głowy. Za to efekt - piorunujący. Brzuch bez minimalnego zaokrąglenia! Pół metra mniej w talii! Zakup życia!
Zadebiutowałam te majty razem z elegancką, dopasowaną sukienką w jakichś okropnie wykwintnych warunkach. Czułam się powabna, smukła i płaska w miejscach, gdzie płaskość jest wskazana. Radość trwała do czasu, gdy - zgodnie z pierwszą zasadą polskich imprez - zasiadłam (a właściwie - skrępowana poliamidem - niezgrabnie klapnęłam) do stołu. Najpierw wierciłam się po cichutku, próżno szukając pozycji, w której moje narządy wewnętrzne przestaną migrować w niepożądane miejsca. Chwilę później rozbolał mnie brzuch. Czy zjadłam coś nieświeżego? Chyba jakoś tu duszno, trochę. Strasznie parno jakoś. - Zaraz się porzygam - wyszeptałam płaczliwie do M., która siedziała tuż obok. - Idź i zdejmij te majtki! - odpowiedziała M. tonem współczującym, ale nieznoszącym sprzeciwu.
W kiblu podziękowałam sobie w duchu, że pod te elastanowe monstra założyłam normalne, bawełniane gacie. Żałowałam za to, że nie mam w torebce pary nożyczek, żeby jak najszybciej się wyswobodzić. Wolność przyszła po pięciu bolesnych minutach szarpania się z nieustępliwym materiałem, ale warto było czekać - oto pierwszy raz od trzech godzin wzięłam głęboki oddech. Poczułam się jakbym stała na brzegu Pacyfiku, a nie w prześmierdłej uryną kabinie. Wdech, wydech. Odczekałam chwilę, aż wątroba i nerki wrócą na swoje miejsce i zawstydzona wyszłam z kabiny. Oto bowiem najstraszliwsza, najpilniej strzeżona prawda na mój temat miała stać się wiedzą ogólną. Wiedziałam, że nie dalej niż za minutkę wszyscy się dowiedzą, że po obiedzie z trzech dań w pasie mam tyle samo, co w biuście. Jestem definicją aseksualności. Horror!
Stoję w tym kiblu i czekam aż zaleję się falą wstydu, ale to się nie wydarza. To pewnie dlatego, że podskórnie czuję, że właśnie CUDEM USZŁAM Z ŻYCIEM. Mam wrażenie, że te pieprzone majty prawie mnie zabiły. Czuję się pognieciona od środka, niedotleniona i spocona w dziwnych miejscach, które nie mają w zwyczaju się pocić. Czuję, jak kotłuje się we mnie wściekłość. Kupiłam majtki w odpowiednim rozmiarze. Dlaczego próbowały odebrać mi życie?
Dlaczego żyjemy w świecie, w którym kobiety zmuszone są ubierać się w narzędzia tortur? Bielizna korygująca to tylko czubek góry lodowej. Są jeszcze stringi, które wżynają się we wszystkie niepożądane miejsca i cała masa gaci o normalnym kroju, ale uszytych z nieprzyjemnych dla ciała, niehigienicznych materiałów.
Nigdy nie zapomnę jak moja pani ginekolog (lat ze sto, ale werwa trzydziestki) spuściła mi werbalny łomot za noszenie koronkowej bielizny. - Kobiety, które noszą takie majtki aż proszą się o otarcia, a co za tym idzie infekcje! - darła się pani ginekolog. - Męska bielizna to zawsze czysta bawełna, a my jak kretynki chodzimy w sztucznym dziadostwie, które nie przepuszcza powietrza i kaleczy! Faceci se za trzy złote na bazarze kupują świetnie gatunkowo pantalony, a my bulimy sześć, siedem dych za tani poliester!
Z gabinetu wyszłam w atmosferze nawrócenia i oświecenia, przekonana, że bawełniane majty są moją szansą na lepsze życie. Następnego dnia o świcie ruszyłam na zakupy przekonana, że rychło rzuci mi się w oczy napis "100% bawełny". Akurat! Nawet najbardziej niewinnie wyglądające figi miały w sobie śladowe ilości bawełny a za to okropnie dużo lycry. Po pięciu godzinach znalazłam pięciopak bawełnianych majtek na jakimś zapomnianym wieszaczku w Marks&Spencer. Wisiał tam, otoczony bieliźnianym fiu-bździu, jak matowa bombka na ubrokaconej choince. Złapałam go w ręce, głęboko wzruszona. Oto, nareszcie, pięć par uczciwych jednokolorowych majtek z wysokim stanem. Żadnych dodatkowych atrakcji. Higiena! Wygoda!
Przez lata wracałam po te pięciopaki, aż zbudowałam majtkowe imperium z trzydziestu par. Inne majtki już mnie nie interesują. Koronki zakładam w sytuacji alarmowej, a modelujący poliamid - nigdy. Odrzucam bieliźniany reżim, bo to niemądre opierać swoją kobiecość i seksowność na tym, co się nosi pod ubraniem. Nie ma zresztą nic seksownego w gaciach, które jeżdżą po całym tyłku albo zostawiają na ciele czerwone ślady wskazujące na wielogodzinne cierpienie. Na widok opresyjnych majtek w sklepach robi mi się przykro. Czemu kobiety w tym chodzą? Mężczyźni nigdy by sobie tego nie zrobili.
Olaszka
* Olaszka - tłumaczy, pisze, pracuje w telewizji. Ma magistra z literatury, ale nie używa. Od dekady żyje rozerwana pomiędzy Polską, a Anglią i już dawno by stąd uciekła, ale jest szaleńczo zakochana w Warszawie. Nie umie siedzieć w domu, więc siedzi w kawiarniach, teatrach, muzeach i na placu Defilad. Lubi dobrą kawę, sztukę mimetyczną, używane książki, neony i palmy. Tekst pochodzi z jej bloga.
-
Przyklej folię bąbelkową na okna. Zimą już zawsze będziesz tak robić
-
50-latko, tych ubrań pozbądź się z szafy. Postarzają i są niemodne. Zobacz stylowe alternatywy
-
Wielu młodych Polaków ma ten problem. Rozwiązanie jest prosteMATERIAŁ PROMOCYJNY
-
Miała "przyjaciół" ze sporą ilością gotówki. To byli żonaci mężczyźni, szukający uniesień
-
Zmiel i połącz z wodą i drożdżami. Borowiki wyrosną na twoim parapecie
- Załóż na klamkę od drzwi gumkę do włosów. Później sobie podziękujesz
- W Monnari pikowana kurtka 200 zł taniej. W tym fasonie każdy wygląda świetnie. Podobne w Ochnik i Renee
- Wraca perełka na chłodne dni. Kup ją w Sinsay za 27,99 zł. Przyjemnie otula. Okazje też w TS i Reserved
- Ta perełka z Medicine to kwintesencja jesieni. Modna i stylowa, świetnie sprawdzi się w tym sezonie. Podobna w Zarze i Mohito
- Ta spódnica świetnie ukryje wystający brzuszek. Medicine wyprzedaje prawdziwy hit. Podobne w Answear i H&M