Co mnie kręci, co mnie podnieca? Bazar!

Jednym z moich weekendowych rytuałów są zakupy na pobliskim praskim bazarku. Jeśli spodziewacie się teraz peanów o wyjątkowym ekoasortymencie, będziecie rozczarowani. Moje wyprawy na bazar to polowanie na inne smakołyki. Towarzyskie i językowe.

W dni robocze, w godzinach przewidywalnych obcuję przede wszystkim z monitorem, literami i plecami innych piszących / redagujących. Dopieszczam frazę, pilnując sensu i rytmu. Przygryzam wargi polując na literówki, unoszę brwi widząc barokowe zbędniki (do których mam słabość).

I gdy już mam wrażenie, że jestem bliska celu. Gdy myśli są już prawie uczesane, zdarza mi się niespodziewanie zapragnąć zmiany formy. Najlepiej na nieokrzesaną. Niekoniecznie grzeczną, niekoniecznie poprawną. Może i bosą, ale z ostrogą.

Odchylam się wtedy od klawiatury, bo po głowie coraz wyraźniej zaczynają krążyć słowa niegrzeczne, myśli nieprawilne, puenty rubaszne . Bynajmniej parlamentarne, często za to soczyście przaśne, nabrzmiałe od dwuznaczności i fizjologicznych konotacji. Te, które wpadły mi w ucho na bazarze. I próbują wyjść z głowy, i uwodzą kusząc palce do wtłoczenia w miejsce klasycznych, utartych a przede wszystkim poprawnych politycznie sformułowań. To najlepszy czas na kawę. Prawdę mówiąc konieczny, aby nie stracić twarzy. Tej oficjalnej.

Wyjaśnię od razu, że chodzi mi o klasyczny, tradycyjny, najzwyklejszy ze zwykłych bazar. Nie jest to targ śniadaniowy. Tutaj znalezienie jarmużu czy komosy graniczy z cudem, ale są za to inne atrakcje. Takie, wobec których jestem bezbronna. Sztuka sprzedaży i kontaktu z klientem, której nie uświadczysz w żadnym innym miejscu. A przynajmniej mnie się nie udało.

Gdziekolwiek jestem muszę wpaść na bazar. Tutaj Lwów (fot. MM)Gdziekolwiek jestem muszę wpaść na bazar. Tutaj Lwów (fot. MM) Gdziekolwiek jestem muszę wpaść na bazar. Tutaj Lwów (fot. MM) Gdziekolwiek jestem muszę wpaść na bazar. Tutaj Lwów (fot. MM)

Gdy zapragnę bowiem zaopatrzyć dom, choćby w tak trywialny produkt, jakim jest kiełbaska, wiem, że gdy podejdę do sprzedawcy na klasycznej wymianie słów - proszę, dziękuję - raczej się nie skończy. Mogę poznać przepis na klasyczny rosół, po którym pływają tłuste "oka", mogę zostać pouczona o wyższości królika nad kurczakiem, ale nie tylko.

Dobra aby ta kiełbasa? - rezolutnie pytam. Ani jednej skargi jeszcze miła pani nie słyszałem - odpowiada, łypiąc sugestywnie okiem (arcymistrz subtelności, bez dwóch zdań). Kurtuazyjnie zachęcona pytam, co jest w środku. O, wystarczy przełamać. Od razu widać, że mięsko prima sort. Bo widzi pani, na tym właśnie polega wyższość kiełbasy nad człowiekiem . Łatwo sprawdzić, co w środku. Choć przyznaję, że kiedyś to lepsze kiełbasy były. Zrobić dobrą, to nie żadne tam w kij pierdnął - puentuje. Uśmiechamy się. Obydwoje jesteśmy bogatsi. On o kilkadziesiąt złotych, ja o sugestywne określenie jakościowej pracy.

Podobną kurtuazją wykazuje się mój drugi faworyt, weekendowy sprzedawca miodu. Nasz romans trwa od jakiegoś czasu. Początkowo szło opornie. Nigdy, nawet tutaj, nie ukrywałam, że miodu nie lubię. On zaś, gdyż nie wiedział, próbował namówić mnie na zakup różnymi sposobami. Smak mnie nie uwiódł, cena również, ani zapewnienia o przedłużeniu życia.

Panie drogi, a kogo stać będzie na życie przy takich emeryturach! - gaszę entuzjazm w zarodku. To znaczy gaszę w swoim mniemaniu. Co też pani śliczna wygaduje. Pani kerowniczko, to najlepszy miód z Warmii. A zrobić taki, to nie jest jakieś hop siup, nasrał i uciekł. Gołąbeczko, ty nic o życiu nie wiesz, gdybyś pożyła tyle co ja...

Miód kupiłam. Przyznacie, że nie miałam wyjścia. I choć jeszcze nie miałam okazji, aby użyć tego sformułowania w swoim świecie, wierzę jednak głęboko, że jeszcze kiedyś zabłysnę praskim bon motem w towarzystwie (proszę, częstujcie się). O konsekwencjach będę najwyżej myśleć jutro.

Za prawdziwego mistrza sprzedaży uważam jednak faceta z jajami. Od kur z wolnego wybiegu. Ceni się, owszem. Jedno jajko (wewnątrz 2 żółtka) co najmniej 90 groszy. Ale spotkania z nim powinni odbywać wszyscy sprzedawcy piorących, prasujących i podlewających kwiaty odkurzaczy. Komplementem zauroczy. A że oczy jak gwiazdy (nic to, że na nosie wielkie okulary), kibić kobieca i biodro niczego sobie - "mąż pewnikiem zadowolony". O jakości poetycko wspomni - nikt takich jaj na Pradze nie ma! Złociusieńka, ciebie bym przecież nie oszukał. Ceną zanęci. Weźmiesz miła moja 20 sztuk, to dwa za darmo wręczę. Widzisz, bo życie to nie bajka, prócz chleba potrzebne są i jajka.

Rzeczone (fot. MM)Rzeczone (fot. MM) Rzeczone (fot. MM) Rzeczone (fot. MM)

Ostatnio zapytał mnie, czy gdyby nie miał tych jaj - Przyszłabyś? Odpowiedziałam, że tylko dla niego przychodzę. I nie skłamałam. Nie tak daleko mam supermarket. Ale tam nie jestem dla nikogo złociusieńką gołąbeczką. A lubię.

Więcej o: