Chińska dieta - co mnie nie zabije, to mnie wzmocni?

Gdy organizm szwankuje, a tradycyjne metody leczenia nie przynoszą poprawy - może warto zainteresować się niekonwencjonalnymi sposobami poprawienia stanu zdrowia? Postanowiłam wypróbować dietę chińską.

Tym, co zdrowe i dobre dla człowieka interesowałam się od kiedy pamiętam. Jako dziecko serial "Było sobie życie" uważałam za topową pozycję programu telewizyjnego, a z książką "Ciało człowieka" w zasadzie się nie rozstawałam. Wciąż fascynuje mnie funkcjonowanie ludzkiego organizmu. Odkrycia na tym polu zawsze przykuwają moją uwagę. Być może dlatego trafiło do mnie to, co powiedziała mi lekarka zajmująca się medycyną chińską: "Człowieka nie da się rozczłonkować, trzeba przywrócić naturalny tryb pracy organizmu. Dzięki ziołom i zmianom w stylu życia jest to możliwe". Do jej gabinetu zawitałam po tym, jak wyniki badań powiedziały:przyszedł czas i na ciebie, musisz się leczyć (na co i po co zostawię okryte tajemnicą).

Tradycyjne metody mnie zawiodły (choć nie wykluczam przebaczenia i powrotu), więc kiedy na pierwszym spotkaniu z "moją Chinką" usłyszałam, że ona mnie ziółkami i dietą wyleczy, postanowiłam spróbować. Przekonało mnie jej holistyczne podejście do funkcjonowania organizmu. Pomyślałam: ok, co mi zależy, jeśli nie zadziała wrócę do leków z apteki. Tak zaczęła się moja przygoda z chińskimi metodami i, przede wszystkim, z dietą opartą o medycynę wschodu.

Będę wsuwać warzywa? / fot Agata ŻychlińskaBędę wsuwać warzywa? / fot Agata Żychlińska Będę wsuwać warzywa? / fot Agata Żychlińska Będę wsuwać warzywa? / fot Agata Żychlińska

Na początku zaznaczę , że nie będzie to tekst o tym, że medycyna niekonwencjonalna jest super. Nie mam zamiaru nikogo do niej przekonywać. Absolutnie nie będę zachęcać porzucenia tradycyjnych metod, ani ich dyskredytować. Różne metody są pomocne przy wychodzeniu ze zdrowotnych nizin. Pani, na którą trafiłam podkreślała wielokrotnie, że są choroby przy których absolutnie konieczne jest podawanie hormonów, sterydów, nie mówiąc już o zabiegach i operacjach. To nie ulega wątpliwości. A ja, mimo że próbuję leczenia niekonwencjonalnego, nie zamieniłam się w wyznawczynię kultu metod alternatywnych. Traktuję je bardziej jako próbę poradzenia sobie z tym, co mnie spotkało, bez przyjmowania tony leków - za to z przyjmowaniem tony ziół i z przestrzeganiem zasad diety. Od miesiąca żyję w zgodzie z metodami dalekiego wschodu. Na razie nie wiem, czy moje kłopoty zdrowotne odejdą w niepamięć pod wpływem terapii niekonwencjonalnej. Po tym czasie wiem jednak, że niezależnie od tego czy wyzdrowieję, dieta, którą stosuję jest super. I o tym będzie ten tekst.

W medycynie chińskiej dieta jest metodą leczenia. Z rozmów z moją ekspertką dowiedziałam się, że w zależności od tego, co jest leczone, dieta jest podstawą terapii lub po prostu jej ważną składową. W moim przypadku tym drugim, co oznacza, że jeśli zrobię małe odstępstwo od zaleceń, leczenie nie weźmie w łeb (co za ulga, biorąc pod uwagę rzeczone zalecenia).

Na czym polegają zmiany, do których musiałam się zaadaptować z dniem kiedy powiedziałam "tak" medycynie niekonwencjonalnej? Zaleceń jest raptem kilka, ale ich wprowadzenie wymaga mocnej mieszanki: dużej dawki determinacji, sporej organizacji, samokontroli z odrobiną dobrej woli. Dodam, że na diecie mam być mniej więcej cztery miesiące - tylko i aż. Na liście zakazanej znalazły się niżej wymienione: (kolejność nieprzypadkowa, zacznę od tego, czego nie można mi NAJBARDZIEJ.

Alkohol

Moją pierwszą reakcją było - serio, nie wolno nic a nic, całkowity szlaban na najbliższe cztery miesiące? Ani łyczka, ani kieliszka Prosecco, lampki wina do kolacji? Po drodze są dwa panieńskie, dwa wesela, urlop numer jeden, jubileusze urodzin i urlop numer dwa, a ja nawet kieliszka wina nie będę mogła wypić? To mnie, pani Chinko, załatwiłaś. No, ale trzeba to trzeba - skoro powiedziałam A, muszę powiedzieć B. Okazuje się, że to całe niepicie to nie jest takie wielkie wyrzeczenie. Przynajmniej nie dla mnie. Całkiem mi z nim dobrze, choć na imprezach może nie szaleję na parkiecie. Ale z drugiej strony, następnego dnia nie szaleję z powodu bólu głowy - wydaje mi się, że bilans jest na moją korzyść, szczególnie, że całkiem nieźle bawię się bez alkoholu. Czym zresztą jest kilka imprez w porównaniu z tym co leży na szali - ze zdrowiem? Przestałam więc pić jakikolwiek alkohol i muszę powiedzieć, że czuję się świetnie. Jestem bardziej wypoczęta, dobrze śpię. Czuję, że moje ciało pozbyło się nadmiaru wody. Oczyszcza się. Mimo że wcześniej nie piłam dużo alkoholu, teraz odczuwam na plus to, że teraz nie piję go wcale.

Krowi nabiał

Ponieważ po mleku czuję się jakby mi ktoś nadmuchał dolną część brzucha, już jakiś czas temu, zrezygnowałam z dodawania go do czegokolwiek. Serków do smarowania, jogurtów, kefirów też nie jadam, bo w większości są niespecjalnie zdrowe, a ja nie czuję się po nich najlepiej. Ta zmiana nie powinna być zatem specjalnie trudna. Ale nawet jeśli nie kupuje się na co dzień tych produktów, to wykluczenia całkowicie nabiału eliminuje sporą część pozycji w pozadomowym menu. Poza tym odpada opcja zjedzenia na szybko twarożku, co akurat mi się zdarzało, kiedy byłam w biegu i potrzebowałam szybkiego, prostego rozwiązania. Niestety odpadają też lody, co sprawia mi niemałą przykrość, szczególnie kiedy słupek rtęci zbliża się do czterdziestej kreski. Nie przepadam za sorbetami, ale już banana zmiksowanego z masłem orzechowym uważam za dobrą alternatywę. Poza tym mogę jeść kozie produkty, które smakują mi znacznie bardziej. Mniej niż smak odpowiada mi ich cena. Niestety - wschodnia dieta w warunkach europejskich jest dość kosztowna.

Tak! I to jakie dobre! / fot Agata ŻychlińskaTak! I to jakie dobre! / fot Agata Żychlińska Tak! I to jakie dobre! / fot Agata Żychlińska Tak! I to jakie dobre! / fot Agata Żychlińska

Pszenica w połączeniu z cukrem

W związku z tym nie wolno prawie żadnych słodyczy. Dla mnie to nie kłopot i tak ich w zasadzie nie jadłam (choć dobra czekolada nie jest zła). Na szczęście uwielbiam jaglane rafaello, a ostatnio zrobiłam pyszny czekoladowy deser z ryżu preparowanego, kakao, miodu i wiórków kokosowych. Nad słodyczami nie płaczę. Jednak pszenica z cukrem to nie tylko słodycze, ale także naleśniki, pierogi, kluseczki. Oczywiście można je zrobić z innej mąki niż pszenna, ale moja babcia na przykład, nie ma tego w zwyczaju i raczej jej nie przekonam do zmiany mąki na żytnią razową. Chwilowo muszę zatem zrezygnować z kojarzących się ze smakiem dzieciństwa mącznych przysmaków. Nie każdego informuję dlaczego nie mogę jeść różnych rzeczy. Reakcje na medycynę niekonwencjonalną bywają różne, a mnie nie zawsze chce się dyskutować. Jednak niejedzenie glutenu nikogo w tych czasach nie dziwi, jestem rozgrzeszona. Na spotkaniach towarzyskich to wytłumaczenie działa bez zarzutu.

Mięso

Mięsa nie jem już od dawna, więc to nie jest żaden problem. Dla mięsożerców może być, ale pocieszające jest to, że można jeść białe ryby i jajka. Zresztą nie jest tak źle - pani Chinka powiedziała, że jeśli ktoś bez mięsa żyć nie może, jego niewielkie ilości można wprowadzić już po dwóch miesiącach. A czas przecież tak szybko leci.

Przyprawy

Tu zaczęły się schody. Musiałam zrezygnować z ukochanego czosnku. To wydawało mi się niewykonalne. Nie dodam go do sałatki, do warzyw, do ryby? Jak to? No, ale ok - trzeba to trzeba, a raczej nie wolno, to nie wolno. Okazuje się, że nie jest to aż takie trudne. Poza tym jest czosnek niedźwiedzi, który daje lekki czosnkowy aromat. Zawsze coś. W odstawkę poszedł też pieprz, bo podobnie jak czosnek, według chińskiej medycyny ma działanie rozgrzewające, co dla mnie okazuje się być niewskazane. Rozmaryn, chili i imbir też znalazły się na liście grzechów. Zrezygnowanie z tych przypraw nie jest dla mnie wielkim wyrzeczeniem, swobodnie mogę je zastąpić świeżymi ziołami takimi jak kolendra, czy bazylia. Uwielbiam też zioła prowansalskie. Sprawa sprowadza się do tego, że wszystkie posiłki muszę przygotowywać w domu. Do tej pory mi się udawało. Może nawet, planując jedzenie, nauczyłam się nieco lepiej gospodarować czasem?

Czarna herbata i kawa

O ile czarna herbata zupełnie mnie nie rusza, to KAWA to moja najlepsza przyjaciółka. Poranek bez świeżo zaparzonej, pachnącej, aromatycznej, pysznej, ciepłej, budzącej mnie kawy to po prostu nie jest poranek! Dzień w pracy bez kawy to walka. Codziennie walczę ze sobą, tęsknię, myślę o niej i czuję jej zapach. To najgorsza część tej diety. Spotkania z koleżankami, z mamą, nawet te służbowe - zawsze były na kawę. Oczywiście, zastępuję ją zieloną herbatą, którą lubię. Działa pobudzająco kiedy mam kryzys senności w ciągu dnia. Nie jestem zmęczona, nie zasypiam przy biurku. Jednak tęsknię, nie umiem zapomnieć. Bez kawy jest mi smutniej w życiu. Jakoś daję radę. Skoro już zdecydowałam się na tę metodę leczenia, chcę to zrobić jak należy.

Nęci, paskuda... / fot Agata ŻychlińskaNęci, paskuda... / fot Agata Żychlińska Nęci, paskuda... / fot Agata Żychlińska Nęci, paskuda... / fot Agata Żychlińska

Podsumowując, stosowanie się do zaleceń tej diety nie jest trudne. Można jeść całkiem smacznie, jednak co do zasady trzeba gotować sobie samemu - cały czas. Trudno jest nawet pójść do kogoś niewtajemniczonego na obiad, bo z reguły w daniu znajdzie się coś, czego akurat nie wolno mi zjeść - na przykład czosnek. W knajpach da się znaleźć dania, które są ok. Mniej ok są z reguły ich ceny, które wydają się wrastać proporcjonalnie do tego ilu składników są pozbawione.

Zalety?

Co tu dużo mówić, trzeba się po prostu przeprogramować, przyzwyczaić do tego, że jedzenie trzeba bardzo dobrze planować, że nie można zapomnieć o ugotowaniu obiadu na następny dzień. W moim przypadku nie jest to bardzo trudne, bo i tak miałam taki nawyk. Jednak od kiedy muszę to robić dzień w dzień widzę, ile samodyscypliny to wymaga. Cieszę się, że daję radę, że nie robię odstępstw, trzymam się. Mam poczucie, że świadczy to o pewnej sile charakteru. I niezależnie od tego, czy pani Chince uda się mnie wyleczyć czy nie, trzymanie się jej zaleceń dotyczących jedzenia poprawiło moje samopoczucie.

Nie boli mnie głowa, co zdarzało się raz na jakiś czas. Nie puchną mi ręce ani stopy nawet podczas fali upałów. Wcześniej, zupełnie niespodziewanie potrafiły zamienić się w małe serdelki. Jestem spokojniejsza (nie wiem czy to zasługa zmian w diecie czy może jednak magicznych mieszanek ziołowych). Czuję, że mój organizm się oczyszcza. Ciało wraca do bardziej naturalnego rytmu - wcześniej domaga się snu, łatwiej budzi się rano do życia. Wcześniej nie miałam okazji spróbować wschodnich metod. Niezależnie od tego jaki będą miały efekt, cieszę się, że ta okazja się nadarzyła. Koniec końców, każde doświadczenie nas wzbogaca.

Więcej o: