Gdy zabraknie prądu na dłużej - propozycje nie do końca fantastyczne

Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że pewne rzeczy ktoś zawsze będzie robił za nas. Na przykład wytwarzał prąd. Dopóki mamy czym zasilić dziesiątki sprzętów domowych, rzadko myślimy o alternatywach. A co będzie, jeśli zabraknie nam tego prądu na dłużej?

Dzień, w którym druty przestaną lekko brzęczeć, nie wydaje się już tak odległy (fot. Pexeles.com)Dzień, w którym druty przestaną lekko brzęczeć, nie wydaje się już tak odległy (fot. Pexeles.com) Dzień, w którym druty przestaną lekko brzęczeć, nie wydaje się już tak odległy (fot. Pexeles.com) Dzień, w którym druty przestaną lekko brzęczeć, nie wydaje się już tak odległy (fot. Pexeles.com)

Krótkotrwałe niedobory energii elektrycznej w domu można przetrwać w miarę bezboleśnie. Pisałam już o kilku rozwiązaniach, które pomogą nam w takiej sytuacji . Świeczki, latarki na dynamo, rozsądne gospodarowanie zapasami z wyłączonej lodówki... Niektóre z tych propozycji są zdecydowanie doraźne, inne, jak choćby posiadanie kuchenki gazowej - pozwolą funkcjonować nawet przy dłuższych przerwach.

Jakiś czas temu skończyłam pisać książkę przygodową o ludziach, którym odebrano większość dóbr cywilizacyjnych. Ci, którzy przetrwali (to faza fantastyczna), musieli nauczyć się żyć w skrajnie nieprzyjaznych warunkach (to faza bardziej naukowa). Nie wdając się w dłuższe wyjaśnienia odsyłam na bloga, a książka ma się ukazać w pierwszym kwartale przyszłego roku. Zdradzę tylko, że część przygotowań objęła także rozważania dotyczące alternatywnych źródeł energii. Jakie mamy zatem możliwości?

Własny generator prądu jest bardzo fajnym i wygodnym rozwiązaniem, o ile macie do dyspozycji pokaźne zbiory oleju napędowego albo zasoby finansowe, które z radością puścicie z dymem. Możecie też oczywiście, niczym bohaterowie serii filmów o Mad Maxie , czaić się na transporty paliwa i napadać na nie w celu uprowadzenia cystern, ale to nie jest najmądrzejsze. W innym wypadku używanie takiego generatora może was raz na zawsze nauczyć oszczędności. Nikt nie lubi patrzeć, jak w kłębach śmierdzącego dymu znikają kolejne litry paliwa - tylko po to, by zasilić ten komputer, tamtą lodówkę, pralkę, trzy smartfony, tablet, odkurzacz, lampy, lampki, lampeczki i tak dalej, i tak dalej... Oczywiście można mieć też agregat prądotwórczy na gaz, czemu nie? Tak czy inaczej - najtańsze urządzenie można kupić nawet za 290 zł, ale są też i generatory za grube tysiące.

Co zamiast takiego agregatu? Nie wiem, co robiliście w podstawówce na zajęciach z fizyki, nie jestem pewna też, czy chcę to wiedzieć. My budowaliśmy własne prądnice . Kołowrotek, miedziane szczoteczki, zwoje drutu miedzianego - taka imprezka. Kołowrotkiem się kręciło, prąd był generowany. Prosta zabawa. W niektórych książkach z nurtu postapo pojawia się motyw takiej prostej prądnicy napędzanej siłą mięśni ludzi pedałujących na nieco zmodyfikowanych rowerach. Nie jest to do końca bujdą, bo są nawet w Polsce schrony z czasów II wojny światowej, oraz takie, które dostosowywano już w epoce zimnej wojny, gdzie do generowania napięcia elektrycznego wykorzystywane miały być także takie rowery. To rozwiązanie ma oczywiście swoje wady. Pomijając już kwestie kondycyjne ewentualnego operatora prądnicy: po pierwsze trzeba się nieźle namachać (lub mieć cały peleton takich kolarzy - prądotwórców), po drugie - o ile nie korzystacie z bardziej zaawansowanej konstrukcji - gdy tylko ktoś zaczyna pedałować słabiej albo przestaje - prądu znów nie ma.

Baterie słoneczne - to bardzo szerokie zagadnienie, przede wszystkim dlatego, że potocznie używamy jednej nazwy dla kilku różnych urządzeń. Mamy więc kolektory słoneczne (ceny liczymy w tysiącach złotych), które przetwarzają energię słoneczną na ciepło - w ten sposób można ogrzać wodę, której używamy w gospodarstwie domowym, albo wspomóc ogrzewanie mieszkania.

Mamy też ogniwa fotowoltaiczne, które dzięki wykorzystaniu faktu, że światło to nie tylko fala, ale także cząsteczki - zamienia je na prąd. Nie wdając się w zbędne dla większości laików detale - energię elektryczna pozyskana w ten sposób można magazynować i wykorzystywać albo jako wspomagające źródło energii elektrycznej dla domu, albo jako główne źródło takowej. Są dwa problemy - jeśli nie mieszkamy we własnym domku, tylko zajmujemy mieszkanko w jakimś bloku, czy innym takim - ktoś musi się zgodzić na montaż takich ogniw. Znaczy - nie musi, może, czasem się nie zgadza... Drugi problem polega na liczbie ogniw niezbędnych do wygenerowania nam choćby 1 kW. Z moich notatek do książki wynika, że takich ogniw trzeba by było mieć 7-20 m2, czyli w cholerę dużo. Koszty zakupu i montażu spore (znów mamy tu do czynienia z tysiącami złotych. Zwłaszcza jeśli chcemy postawić sobie coś, co zapewni więcej niż 250 W), ale za to poczucie niezależności przyjemne. Myślcie o tym teraz - kiedy w niektórych regionach Polski następują przerwy w dostawach prądu z powodu zbyt niskiego stanu wód.

Ogniwa fotowoltaiczne na dachu wiezowca w Hing Kongu, CC BY-SA 0.3Ogniwa fotowoltaiczne na dachu wiezowca w Hing Kongu, CC BY-SA 0.3 Ogniwa fotowoltaiczne na dachu wiezowca w Hing Kongu, CC BY-SA 0.3 Ogniwa fotowoltaiczne na dachu wieżowca w Hing Kongu, CC BY-SA 0.3

Woda... skoro już o niej mowa - wydawałoby się, że elektrownie wodne w naszym klimacie stanowią najlepsze rozwiązanie, ale sierpień 2015 pokazał, że różnie to może być. Poza tym niespecjalnie wypada nam stawiać sobie własną, prywatną elektrownię, prawda? Nie chodzi wyłącznie o to, że nie wszyscy mieszkają nad jakimś rwącym nurtem, nie każdy ma źródełko geotermalne pod domkiem albo nie każdego stać na to, by zbudować zaporę i w ten sposób napędzać turbiny. Chodzi o kwestie prawne.

Już mniej problemów nastręcza postawienie farmy wiatrowej, czyli takiego stada wiatraczków, które przetworzą nam podmuchy powietrza na prąd. Źródło zasilania jest mocno niepewne, a kwestie pozwoleń - uciążliwe, choć pojedyncze przypadki pokazują, że da się to zrobić, bez niszczenia struktur społecznych - wiecie, w moich książkach nie ma już rządu, jaki znamy, ani przepisów wymuszających dziesiątki pozwoleń na budowy elektrowni wiatrowych, nie ma granic, bo nie ma państw, są tylko małe społeczności zdane tylko na siebie i własną kreatywność...

Turbiny wiatrowe, fot. Tomasz SienickiTurbiny wiatrowe, fot. Tomasz Sienicki Turbiny wiatrowe, fot. Tomasz Sienicki Turbiny wiatrowe (fot. Tomasz Sienicki)

W świecie rzeczywistym do podjęcia działań polegających na choćby częściowym usamodzielnieniu się energetycznym wymagana jest spora determinacja. Przede wszystkim trzeba chcieć. Czy tegoroczne lato zachęciło was do podjęcia jakichkolwiek działań? A może już od dawna macie możliwość prowadzenia samowystarczalnego energetycznie gospodarstwa domowego? Tak czy inaczej, czas się może zastanowić nad nieco rozsądniejszym dysponowaniem energią elektryczną. Każdemu wyjdzie to na zdrowie.

Więcej o: