- Nienawidziłam spacerów z ojcem, nawet sobie nie wyobrażasz tych spojrzeń mówiących, "ale sobie lolitkę przygruchał" - tak Ewka wspomina spędzanie czasu z ojcem. Gdy miała czternaście lat, on miał siedemdziesiąt pięć. Jej matka sześćdziesiąt pięć. Zmarli, gdy Ewka zdała na drugi rok studiów. Koleżanka w spadku dostała mieszkanie i poczucie, że nigdy nie doświadczyła tego, co my.
"Asia przyszła z mamą, a Iza z babcią, znajdź pięć różnic" "Asia przyszła z mamą, a Iza z babcią, znajdź pięć różnic"
Asia przyszła z mamą, a Iza z babcią, znajdź pięć różnic (fot. MorgueFile CC0)
Ostatnio sensację wzbudziła aktorka, która w wieku sześćdziesięciu lat urodziła bliźnięta. Znalazła się pod ostrzałem z wielu powodów. Mnie w tej całej nawałnicy oskarżeń zaintrygowała wypowiedź prof. Magdaleny Środy , z którą nie mogę się zgodzić. Na przykład, kiedy każe nam brać pod uwagę nie tylko dobro dziecka, ale i dobro matki. Nie zrozumcie mnie źle, nie zależy mi wcale na promowaniu młodości i witalności, ale wiedząc, ile wysiłku fizycznego i psychicznego trzeba włożyć w wychowanie dziecka oraz to, jak dynamicznie trzeba współdziałać, nie wyobrażam sobie, że można mieć na to wszystko wystarczająco dużo siły po sześćdziesiątce. Nie jest tajemnicą, że inne zadania stają przed rodzicem dwumiesięczniaka, dwulatka i dziesięciolatka. Inaczej może doprowadzić na skraj wytrzymałości zbuntowany pięciolatek, wnerwiona dwunastolatka, a inaczej zagubiony piętnastolatek.
Wyobraź sobie, że gdy zaczynasz ten najdurniejszy etap życia, a mianowicie gimnazjum, kiedy wszyscy wokół traktują cię jak wystarczająco dorosłego, by obarczyć zadaniami, a nie dość dorosłego, by dać ci przywileje - twoi rodzice są już po siedemdziesiątce. Wymagają pewnej wyrozumiałości, a ich zdrowie pozostawia wiele do życzenia. Chyba że mówimy o tej wspaniałej mniejszości, która zawsze dba o swoje zdrowie - o tych pięknych, bogatych i wiecznie młodych. Nie znam takich zbyt wielu, właściwie to może ze dwa - trzy razy robiłam wywiad z kimś takim, ale żeby spotkać takich na ulicy? Raczej spotykam babcie, które nie nadążają za wnuczętami na placu zabaw, są nerwowe, zmęczone. Najchętniej siadłyby sobie na ławeczce, bo hałas im szkodzi, podnosząc ryzyko zawału bądź wylewu.
Pobaw się, córeczko, tylko tak, żebym się nie spociła. Pobaw się, córeczko, tylko tak, żebym się nie spociła.
Pobaw się, córeczko, tylko tak, żebym się nie spociła (fot. MorgueFile CC0)
Dziecko nie jest własnością rodziców, nie powinno być ich zachcianką. Rodzice powinni mieć świadomość, że powołując na świat człowieka, ponoszą za niego odpowiedzialność. Mija się z prawdą prof. Środa pisząc, że:
Gdy osiemnastolatka "wpada", rodzi i samotnie wychowuje, nikt nie narzeka na jej brak odpowiedzialności, gdy sześćdziesięciolatka korzysta z pomocy medycyny i zostaje matką - sprawa wywołuje moralne wzmożenie. Cóż za egoizm, cóż za brak odpowiedzialności! Jak ona będzie wyglądała na balu maturalnym swoich dzieci? Jak Matuzalem. Się nie godzi.
Gdy osiemnastka "wpada", znajduje się na pozycji nie do pozazdroszczenia. Nawet jeśli popełni te same błędy wychowawcze co dwudziestopięciolatka czy kobieta po trzydziestce - jest z nich rozliczana dwa razy bardziej surowo. Wiadomo, młoda, durna, matka-wpadka, nie umie, zabrać jej te dzieci! Taka nastoletnia matka jest nieustannie pod ostrzałem krytyki.
Doskonale pamiętam, jak potraktowano mnie na porodówce, gdy przyszedł na świat mój syn. Byłam na trzecim roku studiów, ale wyglądałam jak dzieciuch. Pogodne, szesnastoletnie cielę. Poród trwał długo, znieczulenie przestało działać, anestezjolog wrócił do domu na wigilię, a mnie urwał się film na ostatnie 30 minut. Bardzo bolało, a na sali byłam ja i baby, które strasznie na mnie krzyczały. Następnego dnia też były opryskliwe, nieustannie na "ty", ciągle gadając między sobą, że "co te gówniary robią ze swoim życiem". Kiedy drugiej doby po porodzie przyszłam poprosić o wyjęcie rurki z kręgosłupa, ktoś wreszcie zajrzał do mojej karty i wtem! Już nie "Ty", a "Pani", już "czy nie boli, czy czegoś nie trzeba". Trochę mną wtedy wstrząsnęła ta zmiana podejścia i pomyślałam, że nie zazdroszczę żadnej nastolatce, która trafiłaby do tego szpitala na porodówkę.
Wracając zaś do kwestii starszych rodziców, jak i tekstu samej prof. Środy, która sugeruje dalej, że: "Kobieta musi być prężna, młoda, w pełni gotowa do poświęcenia wszystkiego dla potomstwa. A co może poświęcić sześćdziesięciolatka? Niewiele" . Nie wydaje mi się, że kobieta po sześćdziesiątce nie ma czego poświęcić, ale rozumiem, że to taka hiperbola na potrzeby tezy. Nie uważam też, że ma sens przywoływanie przykładu mężczyzn "którym wolno" i których społeczeństwo nie krytykuje za to, że zostali ojcami po sześćdziesiątce. Niezależnie od tego czy tylko ojciec, czy obydwoje rodziców jest już w "wieku emerytalnym" - dziecko znajdzie się w dość ambiwalentnej sytuacji.
Dwoje z moich podstawówkowo-licealnych znajomych miało mocno niemłodych rodziców. Kiedy wszyscy mówiliśmy o swoich rodzicielach per "moi starzy", choć nasze "antyki" miały gdzieś między późną trzydziestką, czterdziestką, a wczesną pięćdziesiątką, w ustach tych znajomych określenie "moi starzy" brzmiało boleśnie dosłownie.
Dyskomfort związany był z dużymi różnicami w wieku (między ich rodzicami, a naszymi rodzicami), w stylu wychowywania. Kolega, którego rodzice przypominali raczej nobliwych staruszków, którzy dość drastycznie ustalali, co wolno, a czego nie, zaliczył bardziej hardkorowy bunt nastolatka niż my wszyscy razem wzięci. Ostatecznie zaś wypiął się na swoich rodziców i uciekł do innego kraju.
Koleżanka żyła w poczuciu, że śmierć rodziców jest bliższa niż można by się spodziewać. Wiemy dobrze, że wiek to doświadczenie, inne spojrzenie na to, co ważne, a co jest ledwie błahostką, ale kiedy mamy lat naście jesteśmy cholernymi egoistami i czujemy, że zachodzi tu jakaś niesprawiedliwość.
Wrażenie, że jest się pozbawianym czegoś, co mają wszystkie inne nastolatki, skutkowało nienawiścią do matki i ojca. Najpierw, bo tacy niewydarzeni, nieżyciowi, tak strasznie inni od rodziców twoich znajomych. Potem, bo umarli tak szybko, bo nie dożyli zarówno tych momentów, kiedy mogli dzielić radość (dyplom, sukcesy zawodowe lub twórcze, wnuki), jak też chwil kiedy odpowiednio wesprzeć swoją mądrością i obecnością na życiowych zakrętach. "Co z tego, że moja matka była trzy razy bardziej doświadczona, niż wasze matki, skoro kiedy naprawdę potrzebowałam jej porady, jedyne, co mogłam zrobić, to zdać się na siebie, a jej zapalić znicz".
Pewnie, że nawet dzieci młodych rodziców mogą doświadczać podobnych stanów, ale dzieci rodziców niemłodych niejako są skazane na to, że rodziców stracą raczej młodo, a najpewniej dość szybko trzeba będzie ich wesprzeć. Oczywiście, wszystko może potoczyć się inaczej, nadal jednak pozostaje to niejasne przeczucie, że późne rodzicielstwo w tym pięknym wydaniu w stylu "mam tyle lat, że wiem już, iż liczy się tylko dziecko, mogę mu poświęcać czas, bla, bla, bla" to obrazek zarezerwowany dla miliarderów, których stać na genialną opiekę zdrowotną, służbę w domu i na to, by opłacić potem dziecku terapię.