Tere fere referendum. O manipulacji wyborcami

Referendum już w tę niedzielę. W związku z tym przez media przetacza się dyskusja, gdzie różni eksperci lub dziennikarze deliberują czy lepiej na dane pytanie odpowiedzieć twierdząco czy przecząco. Osobiście bawi mnie ta cała polemika, albowiem wynika z niej, że obywatele dali się wciągnąć w grę, która z definicji nie pozwala im na wygraną - takie referendalne "kółko i krzyżyk".

Należy zacząć od tego, że cały pomysł z referendum jest efektem potrzeby chwili . O tym się jakby przestało mówić, a przecież genezą jego rozpisania była chęć pozyskania wyborców Pawła Kukiza, który choć odpadł w wyścigu do fotelu prezydenta, okazał się mieć 20% poparcia wśród wyborców. A o to warto było zawalczyć, wszelkimi sposobami, nawet kosztem pisania prawa na kolanie. Zwolennicy Pawła Kukiza odebrali rozpisanie referendum oczywiście jako bonusowe zwycięstwo, taką nagrodę pocieszenia. Aby jednak całej zasługi nie mógł sobie przypisać Paweł Kukiz, do kompletu dorzucono jeszcze dwa pytania, zaś samo uwzględnienie pytania o JOW uzasadniono stwierdzeniem, że 20% wyborców tak naprawdę poparło ideę jednomandatowych okręgów wyborczych, a nie Kukiza.

Pan od JOW-ów / Fot. Łukasz Nowaczyk / Agencja Gazeta

Czy powyższy fakt jest już dowodem na referendalne "kółko i krzyżyk"? Nie, to jest jedynie dowód na to, że nie chodzi w nim o wsłuchanie się w głos społeczeństwa, umożliwienie mu bezpośredniego sprawowania władzy (zgodnie z art. 4 Konstytucji RP punkt 2), ale o partykularny interes jakiejś strony w grze politycznej. Tak naprawdę manipulacja wyborcami (nie bójmy się nazwać tego po imieniu) następuje na poziomie samych pytań. I teraz to pokażę, analizując po kolei każde z nich.

1. Czy jest Pan/Pani za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej?

Czy zastanawialiście się, o czym tak naprawdę tutaj decydujecie? Czy wiecie, co cechuje jednomandatowy okręg wyborczy? Że wybiera się z niego tylko jednego kandydata? Tak, to oczywiste, ale jaki duży to będzie okręg zarówno terytorialnie, jak i pod względem ilości osób posiadających czynne prawa wyborcze? A może kryterium będzie jedynie podział terytorialny? Tylko czy wówczas z jednego okręgu potrzeba będzie mniej głosów do wyboru kandydata, a z drugiego więcej? Wszak na danym obszarze może mieszkać inna liczba wyborców. A jeśli to jednak okręgi będą wytyczane na podstawie liczby wyborców? Czy wówczas jeden kandydat będzie miał do objechania tysiące kilometrów, a drugi tylko kilka dzielnic? Idąc dalej. Czy dowolny obywatel będzie mógł skorzystać z przysługującego mu biernego prawa wyborczego (bierne, czyli że może zostać wybrany)? Jak to będzie? Wystarczy, że się zgłosi i Państwowa Komisja Wyborcza zarejestruje go, umieści na liście i potem wystarczy jedynie oddać na niego głos? A może najpierw musi uzyskać jakieś wstępne poparcie? A może musi mieć odpowiednie wykształcenie? A może dzieci?

Widzicie ile wątpliwości? To powiedzcie, za jakimi zasadami,obowiązującymi w takich wyborach z jednomandatowych okręgów wyborczych, tak naprawdę się opowiadacie?

Fot. Tomasz Szambelan / Agencja Gazeta Fot. Tomasz Szambelan / Agencja Gazeta

Co ciekawe, obecnie wybory do Senatu odbywają się w jednomandatowych okręgach wyborczych. Wiecie jakie są ich reguły? Co musi zrobić obywatel, który chce zostać kandydatem w takich wyborach? Czy wiecie, że musi go chcieć najpierw poprzeć 15 obywateli, a tych musi chcieć poprzeć 1000 obywateli (na szczęście z całego kraju). Jak już ich ten tysiąc poprze, to mogą oni (tych 15-tu obywateli) założyć komitet i zarejestrować go w Państwowej Komisji Wyborczej. Dopiero po tej rejestracji mogą rozpocząć zbieranie podpisów, aby móc zarejestrować tego obywatela (przyszłego kandydata), którego chcieliby wystawić w wyborach. Tym razem musi to być już 2000 podpisów i to - w końcu mówimy o JOW - jedynie z okręgu, z którego startuje kandydat. Wydaje się wam, że to niedużo? To proponuję zrobić sobie taki test, wyjdźcie na ulicę i postarajcie się zebrać 10 podpisów (na dowolnego kandydata), ale tylko z osób zamieszkałych w danym obszarze (np. kilkanaście sąsiednich ulic). Albo postawcie się w sytuacji, że ktoś obcy prosi was na ulicy o wasz PESEL, imię i nazwisko, miejsce zamieszkania i podpis. Zgodzicie się podać takie dane? Czy może powiecie, że nie interesujecie się polityką (lub coś o pchających się do koryta)? A tak w ogóle, to wiecie kto stara się o kandydaturę u was w okręgu? Wiecie jaki jest wasz okręg?

Moim zdaniem tylko partie mają wystarczający potencjał, aby bez wysiłku sprostać tego typu wymaganiom. Tak hołubieni przez Pawła Kukiza kandydaci bezpartyjni (niezależni) mają nikłe szanse. Podejrzewam, że on sam nie zdaje sobie sprawy z "toru przeszkód", jaki w JOW-ach można zbudować.

Zobacz wideo

Dlatego odpowiadanie na to pytanie niczego nie zmieni. Jeśli bowiem naród opowie się za JOW, to potem, przy zmianie ordynacji wyborczej, otrzyma taki komunikat: przecież chcieliście JOW-ów, ale nie dopytywaliście o szczegóły, więc założyliśmy, że cedujecie trud ustalenia reguł na nas. My go dźwigniemy na naszych zbolałych barkach.

Aby odpowiedź na to pytanie miała jakikolwiek sens sprawczy, powinna istnieć propozycja projektu nowej ordynacji wyborczej i wówczas można by opowiadać się za konkretem. W tym referendum opowiecie się za bliżej nieokreślonym czymś.

2. Czy jest Pan/Pani za utrzymaniem dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu państwa?

Oto drugie pytanie. Jest ono po prostu majstersztykiem manipulacji. Co będzie jak odpowiem "tak"? A jak odpowiem "nie"? Z pewnością nie to, co wszystkim się wydaje. To pytanie nie brzmi: czy jesteś za zniesieniem finansowania partii z budżetu? Ono się pyta czy ma być tak jak teraz, czy raczej należy coś (co???) zmienić. Ot choćby dając tych pieniędzy więcej. Co istotne, jesteście drodzy obywatele zaszachowani, albowiem jeśli powiecie "tak", tzn. że w pełni popieracie fakt, że partie przejadają wasze podatki (naród nas poparł). A jeśli odpowiecie przecząco - wówczas powierzycie swoje zaufanie tym partiom, aby mogły one sobie tak zorganizować finansowanie jak zechcą (naród nas poparł, zwiększmy subwencje).

Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

3. Czy jest Pan/Pani za wprowadzeniem zasady ogólnej rozstrzygania wątpliwości co do wykładni przepisów prawa podatkowego na korzyść podatników?

To pytanie jest wisienką na tym torcie absurdów. Dlaczego? Otóż referendum wyszło z inicjatywy Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej, który na mocy art. 126, pkt. 2 Konstytucji ma czuwać nad tejże Konstytucji przestrzeganiem. W tej samej Konstytucji w art. 42, pkt. 3 można przeczytać "każdego uważa się za niewinnego, dopóki jego wina nie zostanie stwierdzona prawomocnym wyrokiem sądu". Czy zatem mój Prezydent pyta mnie czy powinien postępować zgodnie z art.126, pkt.2? Czy to zatem oznacza, że dotąd tak nie postępował? Czy to, z kolei, oznacza, że tak naprawdę Rzeczpospolita Polska nie jest demokratycznym państwem prawnym , urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej (art.2 Konstytucji). Czyli jednak to państwo rzeczywiście istnieje tylko teoretycznie?! Wygląda na to, że tak, bo przecież do niedawna, to podatnik musiał udowodniać, że nie jest wielbłądem.

W moim odczuciu całą tą sytuację z referendum da się sparafrazować wg pewnego starego dowcipu:

- Chcecie referendum - zażartował Prezydent. - Chcemy - zażartowali obywatele.

Ja jednak nie lubię, kiedy żartuje się z demokracji , bo to jest śmiertelnie (i to dosłownie, patrząc na to jak do niej dochodzono) poważna sprawa. Więc na takie do niej podejście, na takie jej - nie ukrywajmy - psucie, to ja mogę mieć jedynie focha. W niedzielę mam zatem zamiar inaczej korzystać z przynależnego mi prawa do bezpośredniego sprawowania władzy (przypomnę: art. 4, pkt.1 Konstytucji). Ale o tym już innym razem.

[Od Redakcji: komentarze pod tym tekstem zostały wyłączone na czas ciszy wyborczej]

Więcej o: