rys. Marta Frej rys. Marta Frej
rys. Luiza Kosmólska
Bridget Jones marzyła, by ją ktoś pokochał taką, jaka jest. X lat później my i bohaterka książki "Nie tacy oni straszni" - trzydziestoletnia Cristina słyszymy z różnych stron: "Chcesz stworzyć szczęśliwy związek? Bądź sobą!", "Nie zmieniaj partnera, zaakceptuj go!", ale i "Bez kompromisu nie uda ci się stworzyć szczęśliwej relacji!", "Nie bój się zmian!". Jest w tym sprzeczność. Którędy droga?
- Mam wrażenie, że gdy ludzie wchodzili w związki bez wiedzy książkowej, psychologicznej czy czerpanej z czasopism, to te związki były nawet trwalsze (śmiech). Dziś mamy taki wszechobecny nurt samorozwojowy - dążenie do szczęścia i samorealizacji, do doskonałości. Wchłaniamy tyle porad, że kompletnie się gubimy.
Ale marzymy o miłości, chcemy być w szczęśliwym związku. Powinniśmy szukać partnera na swoje podobieństwo, by nie musieć się ścierać?
- Ależ nas w innych ludziach pociąga to, co inne! Gdybyśmy spotkali na swojej drodze odzwierciedlone ja, identyczne z nami - wcale nie chcielibyśmy wejść z kimś takim w relację. Związki są twórcze, zmieniamy się w nich.
Na ile mamy być sobą, a na ile się zmieniać?
- Jedno następuje po drugim. Nie bez powodu najpierw odkrywamy siebie - jako bardzo młodzi ludzie poszukujemy tożsamości, odpowiadamy sobie na pytanie, kim jestem jako kobieta, mężczyzna - a dopiero później wchodzimy w poważne relacje. Choć oczywiście - wciąż się jeszcze trochę zmieniamy. To trudny czas, bo jesteśmy już w związkach, a zmiany zachodzą.
Zanim jednak zacznie się budować związek, trzeba wiedzieć, czego się chce, ale i bardzo dobrze wiedzieć, czego się nie chce. Gdy to mamy ułożone - znacznie łatwiej jest znaleźć TĘ osobę. Potem przyjdzie czas na kompromisy. I dobrze! Ale nie można na to patrzeć w ten sposób: ile ja ustąpiłam, a ile on. Czy zatracam siebie? W pewnym sensie, w związkach głębokich - nie bez powodu mówi się o "zatracaniu się". Jakąś część siebie zatracamy, ale to nie jest złe. Przecież na tym polega prawdziwa miłość! Nie bójmy się tego.
Weźmy taką osobę jak bohaterka książki - po trzydziestce, z pewnym już ciśnieniem, by sobie ułożyć życie (zegar tyka przecież!). Ma za sobą kilka związków, wszystkie nie wyszły. Może więc coś jej z nią nie tak? Może powinna coś ze sobą zrobić?
- Niewątpliwie powinna!
Ale co? Znam taki przypadek: po wielu nieudanych związkach dziewczyna wchodzi w nową relację z postanowieniem, że teraz się uda. I nagle - jakby totalnie zmieniła osobowość, upodobniła się do nowego mężczyzny. Przecież to też nie jest zdrowe? I chyba kiedyś musi wyjść na jaw, że to nie jest prawdziwa ona?
- Życie życiem drugiej osoby - jej trybem życia, stylem życia, jej pasjami. Ba! Nawet jej charakterem! To się zdarza. Jeśli ktoś ma w sobie duże pogubienie, pustkę i pragnienie trwałego związku - a dotyczy to zarówno mężczyzn, jak i kobiet, choć panie mają większą tendencję do tego - może zupełnie nieświadomie zacząć żyć i oddychać drugą osobą. To bardzo niebezpieczne. Bo ta osoba "znika", żyje życiem kogoś innego. Często zostaje to przez partnera odkryte i odrzucone. Bo nikt nie chce żyć z kimś "bez właściwości". A jeśli związek się rozluźni lub zakończy - to taki ktoś zostaje z w pustce. Bywa, że takie relacje kończą tragedią. Jakby ktoś został uniesiony w powietrze w balonie i nagle sznurki odcięte, kosz spada.
Ale taka osoba myśli sobie: przecież jesteśmy razem, już coś zbudowaliśmy. On mnie udźwignie.
- Tylko, że to nie na tym polega, by ktoś nas dźwigał na sobie w całości. To nie jest uczciwe. Oczywiście - jeśli coś się dzieje złego: chorujemy, mamy gorszy moment, czegoś nie potrafimy - wówczas partner nas tymczasowo podtrzymuje. Ale nie możemy oczekiwać, że ktoś przeżyje za nas całe życie.
Czasem jest to faza przejściowa, związana z pierwszą fascynacją. Szaleńczo zakochani zmieniamy się, próbujemy nowych rzeczy. Nigdy nie jeździliśmy na nartach, nagle zaczynamy. Interesują nas filmy, książki - których wcześniej nie lubiliśmy. Jesteśmy otwarci na nowe, a wszystko co pochodzi od partnera jest fantastyczne! Jeśli przeradza się to w relację - to jest pole do dialogu. Na przykład, spróbowałam nart - ze względu na partnera - ale to nie dla mnie. Chętnie czasem pojadę, ale będę piła winko na stoku, nie mam ochoty jeździć. A następnym razem mój partner pojedzie ze mną na spływ kajakowy, bo to z kolei bardzo lubię ja, choć może nie będzie oddany w całości tej pasji.
rys. Marta Frej rys. Marta Frej
rys. Luiza Kosmólska
Te narty czy kajaki to jest coś zewnętrznego. Ale zachodzą i takie - nazwałabym je - kompromisy psychiczne. Dziewczyna jest duszą towarzystwa, a facet jest domatorem. Wiążą się ze sobą i ona przestaje się z kimkolwiek widywać. Albo odwrotnie - spokojna wyważona dziewczyna wiąże się z człowiekiem, który nie może usiedzieć pięć minut. I ona nagle ma grafik wypełniony po brzegi na kwartał do przodu. Nie sposób się z nią umówić. Przyjaciele się martwią.
- Pytanie - co było prawdziwe? Czy wcześniejsze bogate życie wewnętrzne, czy to ekstrawertyczne życie teraz?
Może to właśnie tak działa: tego się nie wie? Byłam kiedyś w takim związku - dopiero po latach najbliżsi mi powiedzieli, że byłam wtedy dziwna, nie byłam sobą. A ja tego nie widziałam, byłam wtedy szczęśliwa. Z perspektywy czasu widzę, że naprawdę byłam dziwna. Ale wówczas nie miałam o tym pojęcia. Czy to nie brzmi groźnie?
- Niebezpieczne jest to wówczas, gdy kompromisy dzieją się na poziomie wartości. Jest taki mądry model Roberta Diltsa, który opisuje nasze funkcjonowanie - od poziomu najdalszego dla naszej istoty, czyli poziomu otoczenia, przez poziom zachowań, naszych umiejętności, itd. A szczytem tej piramidy są nasze przekonania i wartości. Sam wierzchołek to tożsamość. Czyli to, jaki mam swój obraz siebie, kim jestem. Dwa najwyższe poziomy - wartości i tożsamość - konstytuują nas jako osobę. Jeśli kompromisy w związkach następują na poziomie otoczenia (bywamy w nowych miejscach, towarzystwie) czy zachowania (coś innego robimy razem, choć wcześniej tego nie robiliśmy) to wszystko jest w porządku. Nie znosiłam gotować, a nagle lubię i robię to? Zaczęłam chodzić do teatru, choć wcześniej wołami by mnie nie zaciągnęli? Super.
A gdy zmiany wchodzą na wyższy poziom?
- Powiem radykalnie: na poziomie wartości i przekonań nie ma kompromisów. Zresztą, ludzie badają się w tym zakresie, często nawet nieświadomie - już na pierwszych spotkaniach, randkach. Jesteśmy tak ewolucyjnie zaprogramowani, by obserwować, czy człowiek jest spójny między tym, co mówi i co robi, bo wtedy jesteśmy gotowi mu zaufać. Obserwujemy jakie deklaruje wartości, a jakie wyraża w swoim zachowaniu. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo testujemy poglądy drugiej strony dotyczące związku, relacji, wolności, zdrady, stałości, stosunku do innych ludzi.
Niedobrze jest, gdy zdesperowana osoba - kobieta czy mężczyzna - czuje i widzi, że coś jest nie tak, coś zgrzyta, bo partner co innego mówi, co innego robi, ale Jest taki przystojny, taki miły, może będzie mnie kochał? To jest niebezpieczne, bo gdy raz się dopuści taki kompromis - to potem idzie jak lawina. Robi się za późno. Ogromnie trudno jest wrócić do siebie, jeśli się odejdzie od siebie z byt daleko, zaprzeda siebie w relacji.
Na początku, gdy ludzie się obwąchują - nie są ze sobą do końca szczerzy. Przecież nikt nie powie na pierwszym spotkaniu, że ma problemy z zazdrością! Chcemy pokazać od najlepszej strony. Jak idę na rozmowę o pracę, nie powiem na wstępie, że bywa, że rano zaśpię!
- To są strategie flirtu, każdy ma inne. Znam osoby, które lubią wyłożyć wszystkie karty szybko. Może dlatego, że też już nie mają czasu i chęci na gierki. Na pierwszych randkach mamy niesamowite wyczulenie na każdy szczegół mowy ciała, gest, niespójność. Nie musimy być szkoleni, by świetnie czytać drugą osobę. Nasze rejestratory, moce poznawcze są wtedy u szczytu możliwości.
Poza tym - czy warto udawać? A potem odkręcać? Nikt nie będzie przerabiał w nieskończoność źle uszytego ubrania, w końcu pójdzie i kupi nowe. Warto więc kupować lub szyć od razu dobre!
rys. Marta Frej rys. Marta Frej
rys. Luiza Kosmólska
W książce mamy bohatera - Alberto - który jest sobą do szpiku kości. To człowiek, który zawsze chce dobrze. Gdyby zrobić takie badanie na kobietach - czego kobieta oczekuje od faceta - to wedle listy, którą kobiety mają z tyłu głowy - ten Alberto jest niemal idealny. Stara się, dzwoni, pisze sms-y przed i po randce, robi prezenty. A jest w tym tak irytujący, że chyba już bardziej się nie da
- Ta książka mogła by mieć tytuł "Każda potwora znajdzie swego amatora" (śmiech). Rzeczony Alberto nie podoba się nam, nie podoba się bohaterce książki - ale w końcu i tak znajdzie swoją amatorkę. Daleka jestem od określania idealnych cech partnerów, robienia list jak z kolorowych czasopism: 6 cech, które ON/ONA musi mieć.
Badania pokazują jednak pewne uniwersalne elementy, socjobiologicznie uwarunkowane i zaprogramowane prawdopodobnie. Stosunek do dzieci, opiekuńczość, zaradność - na to zwracamy uwagę, bo jako kobiety rodzące dzieci - szukamy takich cech u mężczyzny. Kiedyś byłyśmy niezwykle zależne od "dostarczyciela" opieki i żywności, zostało nam to do dziś. To biologia i ewolucja. Ale na tym nadbudowana jest cała masa indywidualnych oczekiwań i gustów - związanych z naszym wychowaniem, tym, jaki miałyśmy męski wzorzec w rodzinie, naszą osobowością i tak dalej. I tu - co absolutnie cudowne - nie ma reguł.
Słyszałam taką teorię, że związki aranżowane, oparte na rozsądku są trwalsze od tych związków, które wzięły się z wielkiej namiętności?
- Pytanie o to, co się dzieje miedzy dwójką ludzi na początku. Czy to jest jedynie namiętność i fascynacja? Wówczas popełniamy masę głupstw, a trwałość relacji jest niewielka. Czy jest może jakaś ciekawość drugiej osoby, rodzaj przyjaźni, która się tworzy? Chęci robienia czegoś dla tej drugiej osoby, zupełnie spontanicznie? Wtedy mamy większą szansę. Przecież można być z kimś w wielkiej namiętności, a niekoniecznie sympatii. I - co istotne - w tej przyjaźni i sympatii mamy zazwyczaj więcej podobieństw dwu stron na poziomie wartości.
Gdy na poziomie wartości jest podobnie, to to, co niżej w tej piramidzie - zachowania, czyli te przysłowiowe porozrzucane skarpetki - łatwiej jest dograć. Ale jeśli wartości nam się rozmijają - to mamy słabe podstawy do zaistnienia relacji. Jeśli mamy połączenie na poziomie woli - ja chcę z tobą być, to jest dla mnie ważne ponad codzienne duperele i czuję tą więź i zgodność z tobą na poziomie wartości - to łatwiej jest przejść przez życiowe problemy. A jeśli tego jest niewiele, to rzecz się szybko rozbije, nawet o drobiazgi.
rys. Marta Frej rys. Marta Frej
rys. Luiza Kosmólska
Czyli wystarczy, że chcemy i myślimy podobnie?
- To jest model idealny, bo wszystko się znowu potrafi zmienić po dziesięciu latach wspólnego życia. Rozmawiamy o poszukujących się wzajemnie trzydziestolatkach. A gdy oni już się znajdą i minie 10 lat - mamy czterdziestoparolatków. I, co pokazuje psychologia - wtedy przychodzi moment krytycznych zmian. Nie chodzi o zmianę pracy czy otoczenia. Chodzi o zmianę w nas. Zachodzą zmiany na poziomie osobowościowym. Jestem w stanie zrozumieć, że ludzie się wówczas rozchodzą, nawet w całkowitej zgodzie, bo nagle odkrywają, że żyją z kimś innym niż do tej pory.
Wrócę do strategii flirtu. Jak jest z tym zdobywaniem i byciem zdobywaną? "Bądź sobą, a wszystko się ułoży" w kontrze do "postępuj zgodnie z pewnymi zasadami, bo ci się nie ułoży nigdy". Co ma zrobić taka trzydziestoletnia singielka, jak ta pogubiona Cristina z książki?
- Bohaterka ma akurat całkiem nieźle - gdzie nie pójdzie, nawiązuje z kimś znajomość, trafia na zainteresowanego nią mężczyznę. A wracając do strategii - nie mam przekonania do żadnej konkretnej.
Ale nie każdy ma tyle szczęścia, tyle opcji do wyboru. I jest też takie poczucie, że czas leci, kurczy się możliwość założenia rodziny, bo biologia jest tu nieubłagana dla kobiet. Nie ma co wchodzić w związek na dwa lata z kimś, z kim wiadomo, że nic z tego nie wyjdzie.
- Po pierwsze, nie twórzmy sobie w głowie obsesji upływającego czasu. Taka presja to bardzo zły doradca, zwłaszcza w kwestiach związków. Kobiety - zwłaszcza one - bardzo zniechęcają mężczyzn takim podejściem. To jest takie biznesowe podejście: to mi nie pasuje, a co tam u następnego? Jak kandydaci na rozmowie rekrutacyjnej. Nie można do tego podchodzić tak instrumentalnie.
Podejdźmy do tego inaczej! Masz ponad trzydzieści lat i nadal szukasz? Jesteś w dobrej sytuacji, bo już wiesz, kim jesteś. Wiesz czego chcesz, a czego na pewno nie chcesz. I, co bardzo istotne: umiesz już czytać te sygnały, z kim masz do czynienia znacznie szybciej i sprawniej niż kiedyś. Dlaczego, gdy jesteśmy bardzo młodzi odbywamy tyle randek? Właśnie dlatego, że nie mamy doświadczenia i wciąż się uczymy. A gdy mamy już ponad trzydzieści lat - szybciej rozpoznajemy i decydujemy.
rys. Marta Frej rys. Marta Frej
rys. Luiza Kosmólska
Ale jak się nie rozdrabniać?
- Gdybym mogła dać taką dobrą radę mądrej cioci, to powiedziałabym tak: rozmawiaj ze wszystkimi, spotykaj się z nielicznymi, a pogłębiaj relację z jednym.
Ale ile można... Po dwudziestu nieudanych randkach można się zniechęcić.
- To ma związek z inną niebezpieczną tendencją, którą obserwuję i przed którą przestrzegam: nie należy myśleć "To już nie dla mnie" lub "Oni wszyscy nie tacy". Uogólnianie i zamykanie się na kontakty to częsta reakcja. Im mniej będzie zniechęcenia i presji - tym będzie łatwiej. To aż tak proste.
Dużo jest filmów o tym, jak ludzie się poznają i dochodzą do wniosku, że chcą ze sobą być. Jest drugie tyle o tym, że ludzie dochodzą do wniosku, że już nie chcą i się rozstają. Porozmawiajmy o tym, co jest pomiędzy, bo o tym nikt nie opowiada. Budowanie związku, by był fajny i trwały. Poszerzanie własnej przestrzeni. Kobiety i mężczyźni mają różne tempo budowania związku, co rodzi konflikty. Jak budować, by było trwałe?
- Ludzie są naprawdę różni i potrzebują różnego rodzaju dystansu czy poczucia zespolenia ze sobą. Są takie pary, które robią niemal wszystko razem i potrafią tak żyć. Jeśli oboje to lubią, to świetnie. Ale są osoby, które potrzebują dużo swojej własnej przestrzeni, robienia rzeczy osobno. Poznając się warto wiedzieć, jaka jest "odległość" która pasuje mnie, a jaka pasuje tej drugiej stronie. Bo jeśli z jednej strony ktoś ma potrzebę przeżywania razem, na bieżąco, a druga strona ma dystans i powolne tempo, ma w sobie takiego samotnika - to prawdopodobnie w którymś momencie dojedzie do kryzysu na tym tle. Nawet szybciej niż później.
Czyli jeśli się bardzo różnimy, to lepiej uciekać?
- Niekoniecznie. Jeżeli chcemy, nadal czujemy, że to TA osoba, bo jednoczy nas system wartości, kochamy - to z pewnością nie. Uczymy się drugiej osoby. Ważne, by być otwartym na drugą osobę taką, jaka ona naprawdę jest. Nie można sobie tworzyć w głowie fantomu człowieka, jego wyidealizowanej wizji. Bo to prowadzi na manowce.
Jak wypracować kompromis, gdy jedna osoba jest typem samotnika z potrzebą dystansu, a druga musi mieć poczucie sklejenia?
- Podejdźmy do tego, jak do czegoś fajnego. Dzięki temu, możemy się nauczyć czegoś nowego. Związek jest twórczy i żywy, jeżeli nas trochę zmienia, sprawia, że poszerzamy gamę swoich zachowań, gustów - nie rezygnując z siebie, ale właśnie poszerzając siebie. Samotnik może spróbuje być bardziej przylepny, jest szansa, że to go wzbogaci. A osoba lubiąca sklejenie odkryje, że fajnie jest czasem zrobić coś w samotności. Wtedy nie jest tak statycznie - nie wchodzę w związek jak niezmienna figura z brązu. Przecież to nie o to chodzi, że kiedy wchodzę w relację z partnerem nic się nie zmienia w moim życiu, poza tym, że teraz kogoś mam.
Ale przecież ci ludzie po trzydziestce są już figurami z brązu! Mają za sobą szereg doświadczeń, swoją historię, przyzwyczajenia. Nie jest łatwo się wówczas zmieniać.
- Może my jesteśmy za bardzo przywiązani do samych siebie? To jest znak czasów - specyficzny, społeczny egocentryzm. Jesteśmy na własnym punkcie ogromnie przewrażliwieni. Jak można wejść w dobry związek, gdy jest się tak bardzo przywiązanym do samego siebie? Przecież relacja zmienia i ma zmieniać. Nie możemy rezygnować z siebie czy odrzucać naszych wartości, to jest coś, o czym rozstrzygamy od razu na wstępie. Ale jeśli w tych zasadniczych sprawach gra - to warto poznać odmienny świat tej osoby. To jest fascynujące. Ale musimy się na to otworzyć. Jeśli ktoś w ogóle nie jest w stanie tego zrobić, to mam wątpliwość, czy taka osoba jest w ogóle w stanie być w jakiekolwiek relacji.
Osoby skupione na sobie, niedostępne - są dużo bardziej fascynujące. Kobiety zakochują się po uszy w facetach, którzy mówią wprost: nie chcę się wiązać, nie chce mieć rodziny, nie chce mieć dzieci. One sobie myślą: "Ja go zmienię".
- To jest niezdrowe - powiem otwarcie. Ale to zupełnie osobny temat, często podkreślany w różnych nurtach psychoterapeutycznych. Skłonność do fascynacji mężczyzną niedostępnym można zauważyć u kobiet, których ojciec był nieobecny, czy nieprzystępny. Starały się zasłużyć na miłość ojca, jego zainteresowanie, więc jako dorosłe kobiety starają się zasłużyć na miłość niedostępnego faceta. Dziewczyna, która ma w swoim doświadczeniu akceptację, wsparcie i miłość ojcowską - nie będzie uganiała się za niedostępnym mężczyzną. Nie będzie nawet zauważała kogoś, kto jej nie chce.
rys. Marta Frej rys. Marta Frej
rys. Luiza Kosmólska
W książce pojawia się taka sytuacja: bohaterka rozpacza, że jej nic nie wyszło w życiu, bo jest sama i wtedy ktoś jej mówi: przecież jesteś zdrowa, masz rodzinę. Dziś największym problemem ludzi, którzy mają superprace i piękne mieszkania jest to, że są samotni? Strasznie stereotypowy obrazek. Ale i społeczny problem. Co jest jajkiem, a co kurą? Przez karierę nie potrafimy sobie ułożyć życia, czy może inwestujemy tyle energii w karierę, bo mamy nieudane życie osobiste?
- Problemem jest egocentryzm, o którym wspomniałam. Zbyt mocne skupienie na sobie i na tym, co posiadam. To pojawia też w myśleniu o związku: mam związek, mam partnera. Kolejne zadanie w biznesplanie wykonane. Z tego może też wynikać niechęć do prawdziwego angażowania się, bo relacja to nie są same wzloty. Czasem jest też poświęcenie. Angażuję swoje emocje, wydatkuję swoją energię. A my ciągle jesteśmy zajęci sobą. Chcemy, by życie było lekkie i przyjemne, mocno zabawowe. To całe zaangażowanie i poświęcenie dla drugiego, które wiąże się ze związkiem może nas przerastać i przerażać. Gdy patrzę na młodych mężczyzn widzę w nich niechęć do przejmowania odpowiedzialności. Do zaangażowania - na poziomie emocji, czasu, uwagi. Chyba za bardzo chcemy, by było po prostu łatwo i przyjemnie.
A tak jest przez pierwszych parę miesięcy. Potem trzeba nad związkiem pracować.
- W nas musi być gotowość na pracę od samego początku. Jeżeli chcę budować relację, to ta gotowość do zaangażowania musi we mnie być. A nie tak, że korzystam z tej lekkości i łatwości na początku, a potem kiedy coś trzeba dla kogoś zrobić to "sorry, jednak nie". Powiedzmy sobie otwarcie: nie każdy jest do związku stworzony. I bywają osoby, które odcinają się od możliwości bycia w dobrej i głębokiej relacji.
To, czy związek się uda zależy od komplementarności, czyli owego "dopasowania". Są i takie przypadki, że osoba, która wydawałoby się nie nadaje się do związku - tak bardzo jest pochłonięta swoim światem - spotyka kogoś, kto to zupełnie akceptuje. Żyje sobie na obrzeżach życia tej osoby, kocha i taka sytuacja mu czy jej odpowiada. Takie związki też istnieją. Miłość ma różne twarze.
W książce mamy kilka typów. Facet spełniony zawodowo, tkwiący w szczęśliwym związku, ale to wszystko do czasu, gdy pojawiają się problemy. Drugi typ - kłamczuszek, który sobie na boku poszukuje, a nie ma odwagi się przyznać, że coś mu w związku nie leży. Trzeci - neurotyk, dziwak pełen dobrych chęci. Jest i wygodny trzydziestolatek, który mieszka z rodzicami, bo nie chce mu się zadbać o siebie. Nie tacy oni straszni?
- Oni wszyscy są straszni (śmiech).
Ale i bohaterka sama nie wie czego chce. Czyli może to jest wina nas - kobiet? To my jesteśmy straszne?
- Jestem głęboką przeciwniczką takich uogólnień. I kobiety, i faceci bywają straszni. A książka dowodzi, że i tak koniec końców każdy znajdzie swoje szczęście (śmiech). Ale jeśli chodzi o pewne tendencje, to na pewno jest trudność z obu stron. Wcześniej załatwiała to za nas kultura. Były wzorce związane z małżeństwem, partnerstwem - role tradycyjne. Nie zastanawialiśmy się, tylko działaliśmy tak, jak wypadało.
Role tradycyjne, czyli już niedzisiejsze.
- Właśnie. Postanowiliśmy zrobić rewolucję i wyzwolić się ze społecznego i mentalnego programu. Próbujemy się teraz w tym odnaleźć i idzie nam średnio. Jednej i drugiej stronie. Próbujemy wybadać, co jest dla nas dobre, właściwe i dogodne. I żeby jeszcze szło w parze z tą biologią. Nie ze wszystkiego możemy się przecież wyzwolić. Nawet gdy używamy słowa "partnerstwo" to nie do końca wiemy o co nam chodzi. A gdy patrzę na ludzi, to widzę jedną zabawną rzecz - że pod jednym względem nie zmieniliśmy się zupełnie: dalej chcemy miłości, akceptacji. Chcemy być kochani. Tylko w tych nowych okolicznościach, gdy rozbiliśmy wszystkie schematy - trudno to uzyskać.
Boimy się emocji, tego, że im bardziej się otworzymy - tym bardziej jesteśmy podatni na zranienie. A to jest bardzo niemodne w dzisiejszych czasach. Musi być przecież sukces! Boimy się cierpienia. A niestety - jeśli chcemy mieć miłość, to musimy mieć i cierpienie. Musimy się otworzyć. Ta podatność na zranienie niesie ze sobą wrażliwość i możliwość przeżywania autentycznych uniesień. Ale także dyskomfortów: cierpienia i smutku. Gdy odrzucamy to drugie, pozbywamy się pierwszego. I wszystko staje się powierzchowne. Czujemy się wypaleni. Popadamy w depresje, zajadamy, zapijamy, zapracowujemy, zabawiamy. Nie da się stworzyć związku bez przeżywania. A ja mam wrażenie, że myśmy się na to to głębokie przeżywanie zamknęli. I zrobiło się tak, jak się zrobiło.
W książce jest takie zdanie: "Rhett Buttler wrócił ranny z wojny, odbudował miasto, strzelał do wrogów i siłą zaciągał Scarlett do sypialni, a to wszystko jednego wieczoru, a dzisiaj co? Podniecamy się, kiedy jakiś facet wie, jaką wybrać pizzę". Czy my, kobiety - naprawdę nie mamy już żadnych wymagań? Mamy taką satysfakcję z życia pozazwiązkowego (fajna praca, pasje, podróże, dzieci), że już nie musimy mieć wielkiej satysfakcji ze związku?
- Coś w tym jest. Ale to znów problem jajka i kury. Czy to my, widząc że mężczyźni pogubili gdzieś te zachowania - nauczyłyśmy się radzić sobie same? Czy może to jest tak, że pierwsze było to nasze wyzwolenie i oni w reakcji na to odpuścili?
Może ma to związek z tym, że ja jestem nie po trzydziestce, ale po czterdziestce i jeszcze pamiętam, że kiedyś było inaczej - ale przyznam szczerze, że dla mnie to jest trudne do zaakceptowania. Ja oczekuję, że mężczyzna o mnie zadba. Ja też mogę o siebie zadbać, oczywiście! Mam dwie zdrowe ręce i dwie nogi. Ale dla mnie jest w tym coś bardzo archetipicznie, pierwotnie męskiego. Pomimo całego równouprawnienia, partnerstwa i wyskoczenia z ról tradycyjnych - w moim przekonaniu - jeżeli nie zachowamy w związku pewnych ról, które są pierwotnie kobiece i męskie - to będzie tylko gorzej.
Joanna Heidtman / fot. Agata Mazur Joanna Heidtman / fot. Agata Mazur
Joanna Heidtman / fot. Agata Mazur
Dr Joanna Heidtman - psycholog i socjolog, doradca i coach. Wykładowca na SWPS i w ICAN Instiute. Publikuje w magazynie "Coaching", "Sens" oraz na stronach Blogosfery Liderów Harvard Business Review Polska. Autorka książki "W zgodzie z sobą, w zgodzie z innymi".
[Od Redakcji: książka "Nie tacy oni straszni" Frederiki Bosco będzie nagrodą za listy nadesłane do Redakcji]
Ebook jest dostępny w księgarni Publio.pl >>
Foch poleca! Foch poleca!
Foch poleca!