Przewróciło się, niech leży (fot. MorgueFile.com CC0) Przewróciło się, niech leży (fot. MorgueFile.com CC0)
Przewróciło się, niech leży (fot. MorgueFile.com CC0)
Od zawsze wiedziałam, że wstawanie rano nie jest dla mnie. Może (może) nie byłabym w stanie tak dalece przestawić rytmu życia jak znajomy rysownik (ach, freelancerzy!) zasiadający do śniadania w porze, kiedy docieram do domu i próbuję skomponować obiad z lodówkowej treści. Tym niemniej, nie jestem materiałem na wzlatywanie rannym słonkiem skowronkiem . W liceum wstawałam z trudem żeby dotrzeć do nieodległej szkoły (ponieważ bałam się wychowawczyni). Na studiach wiadomo, dyscyplina poluzowana, mama wychodzi do pracy i nie ma już siły budzącej. Na pierwszym kierunku tak dalece przestało mi się chcieć wstawać, że zawaliłam semestr (ostatecznie - całą resztę). Na drugim przyszło opamiętanie (oraz zajęcia o kompatybilnej ze mną 11.30). "Pójdziesz do pracy i się przyzwyczaisz " - mówili. Pracuję na etacie od siedmiu lat, codziennie z jękiem niedowierzania witam godzinę siódmą (wiem, i tak późno jak na pobudkę kobiety pracującej i matki przedszkolaka). Jeszcze dziesięć minut. Jeszcze pięć. Aaaa (kotki dwa), już nie mogę przeciągać, trzeba wreszcie wyjść. Najpierw z łóżka, potem z wanny, na koniec z domu, trąc oporne oczy.
Naukowcy straszą, że ignorowanie naturalnych rytmów dobowych organizmu niweczy heroiczny wysiłek, który wkładamy w próby zdziałania czegoś w ciągu dnia: obudzeni za wcześnie mają problemy z koncentracją, są mało przytomni i drażliwi. Dzieci męczą się w szkole, osiągają gorsze wyniki . A jeżeli dziecko jest takie sobie, w wynikach i zachowaniu, co aplikują mu zazwyczaj dorośli? Więcej snu, pewnie jest wyczerpane i stąd problem. Zaczyna się zaganianie do łóżka - dwudziesta na zegarku, a ty jeszcze nie śpisz? A dziecko nic, skacze po łóżku albo czyta bez opamiętania. Nic dziwnego - naukowcy zauważyli też, że wcale nie służy nam chodzenie spać z kurami . Nastolatki wydzielają odpowiednią, skłaniającą do snu porcję melatoniny dopiero około północy. I wszystko byłoby w porządku, tylko kto je potem obudzi o szóstej? Na pewno nie ja, przed siódmą nie otwieram oczu.
Bo tu, po drugiej stronie rzęs (fot. Morguefile.com CC0) Bo tu, po drugiej stronie rzęs (fot. Morguefile.com CC0)
Bo tu, po drugiej stronie rzęs (fot. Morguefile.com CC0)
Tak to już jest ze wspaniałymi odkryciami nauki w dziedzinie życia codziennego. Dzięki, panowie i panie w białych kitlach, dobrze wiedzieć, że moje poranne snucie się do biura ma swoje uzasadnienie, ale niewiele to zmienia, artykuł o rytmach dobowych nie udobrucha kadrowej . Ministerstwo Edukacji nie rzuci się natychmiast do przemodelowania godzin pracy w zastraszająco zatłoczonych szkołach (patrz: osławiona podstawówka na warszawskiej Białołęce, w której utworzono w tym roku 18 klas pierwszych). A nawet jeżeli - jak miałoby to wyglądać w praktyce?
Dziecko zaczyna lekcje o 10, zgodnie z rytmem dobowym. Co się z nim dzieje wcześniej? Śpi w domu? Ja wraz z nim? Zatrudniam nianię, która dostarcza je na lekcje o odpowiedniej godzinie, sama odbieram o 18? Jemy obiad (?) około 19, odrabiamy lekcje, do północy trwa rodzinne życie - nocne wizyty w bibliotece, nocne spacery po parku, nocne dziś parówki z chrzanem, nocne towary mieszane, jak pisał poeta. Nie zapominajmy bowiem, że w Polsce przez większość roku jest jakby cieeemno i ziiimno, o modelu śródziemnomorskim typu wieczorne życie restauracyjno-uliczne w łagodnym klimacie nie ma co marzyć (poza tym i tak mieszkańcy protestowaliby, że za głośno i pachnie jedzeniem, więc niech nie będzie niczego). Zakrawa to sytuację ze skeczu Stanisława Barei z filmu "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz" o panu, który ma tak dobre połączenie do pracy, że jada śniadanie na kolację o trzeciej nad ranem.
Jednak jest malutki wycinek rzeczywistości, który można zmanipulować w duchu nauki. Sobota i niedziela. Wiem, że trudno się opamiętać - weekend to przecież wspaniała okazja, by nadrobić towarzysko-rodzicielsko-pasjonackie zaległości z całego tygodnia. Dlatego trzeba go dobrze zaplanować: pojechać do stadniny żeby zdążyć na jogę zanim zacznie się lokalny festyn w parku niedaleko (upiec ciasto - wegańskie, to ładnie brzmi), po którym trzeba mieć siłę, bo wieczorem dobrze obejrzeć film, ale nie może trwać zbyt długo, w niedzielę też jest dzień pełen wrażeń. Sama wpadam w tę pułapkę - w tygodniu pracuję do oporu, ale skoro są dwa wolne dni, trzeba zrobić rodzinie taki wellness i mindfulness, że się nie pozbierają do następnego tygodnia - a w niedzielę wieczorem jęczeć, że miałam się zregenerować, a tu nic.
Moja propozycja na sobotę (fot. Morguefile.com CC0) Moja propozycja na sobotę (fot. Morguefile.com CC0)
Moja propozycja na sobotę (fot. Morguefile.com CC0)
Dlatego na przykład zrezygnowałam na razie z jogi, która miała uzdrowić mój kręgosłup i duszę. Chodzenie na zajęcia wiązało się z sobotnim wstawaniem o siódmej i omijaniem rodzinnego śniadania. Ja jednak lubię śniadanie, lubię robić z córką twarożek, słuchać jej żartów, zrzędzić mężowi i podlewać cierpliwe kaktusy. Lubię posnuć się potem w piżamie, zrobić z dzieckiem małe You Tube party, pomalować paznokcie i posegregować pranie. Być może w Muzeum Sztuki Nowoczesnej kończą się w tym czasie fantastyczne zajęcia dla małoletnich, a unikatowe połączenia między neuronami córki zostają raz na zawsze utracone, ponieważ bawi się na dywanie różowym kucykiem . Trudno. Nauczyłam się ignorować pełzające poczucie winy na tle "rozwój dziecka w rękach matki". Im dłużej żyję, tym bardziej skłaniam się ku przekonaniu, że jedną z cenniejszych rzeczy, które mogę przekazać córce, jest umiejętność odpoczywania, mówienia absolutnego "stop" natłokowi wrażeń i obowiązków, bardziej lub mniej realnych. Tylko najpierw sama muszę się tego nauczyć.
Wniosek jest taki: zamiast porywać się na zmianę rytmów dobowych całego społeczeństwa spróbujmy najpierw wysypiać się w weekendy. To może być mały krok dla ludzkości, ale wielki dla naszych rodzin.