Za krótkie przerwy obiadowe w szkole - może od tego powinna się zacząć dyskusja o zdrowym żywieniu dzieci?

Skoro wprowadzamy do szkół coraz zdrowsze jedzenie, dajmy dzieciom odpowiednią ilość czasu na to, by mogły wszystko przeżuć i wchłonąć. Tak podpowiada nie tylko zdrowy rozsądek, ale i grono badaczy z uniwersytetu Harvarda.

No jedz ten kotlet, ino szybko! fot. Dominika WęcławekNo jedz ten kotlet, ino szybko! fot. Dominika Węcławek No jedz ten kotlet, ino szybko! fot. Dominika Węcławek No jedz ten kotlet, ino szybko! fot. Dominika Węcławek

Okazuje się, że jeśli dajemy dzieciom mniej czasu na zjedzenie szkolnego obiadu - instynktownie zostawiają warzywa i owoce na sam koniec, a najlepiej na to, co po końcu, czyli generalnie nie zjadają rzeczonych warzyw i wspomnianych owoców. W ogóle jakoś ciężko idzie im to jedzenie.

Ostatnio Eric Rimm , profesor (od epidemiologii i żywienia) z podlegającej Harvardowi T.H. Chan School of Public Health , powiedział kilka ciekawych przeczy. Na przykład to, że coraz więcej uwagi przykładamy do jakości pokarmu, który nasze dzieci spożywają w szkołach, ale wciąż nie myślimy o warunkach w jakich młodzi muszą jeść . Hałas, ścisk, zamieszanie no i ten czas. Zawsze za krótki. Profesor Rimm i jego uczniowie obserwowali zachowania tysiąca dzieciaków z podstawówek i gimnazjów, w których przerwy obiadowe trwały od 20 do 30 minut. Im więcej czasu - tym chętniej młodzi jedli owoce, warzywa, produkty mleczne. Mniej resztek zostawało na talerzach, a - co najważniejsze - rzadziej zdarzało się, by chcieli dojadać po szkole. Na przykład wyskakiwać z kolegami na jakieś znakomite, acz niezdrowe fast foody.

Wreszcie zdążam zjeść cały obiad - oznajmił z dumą Młody. Nie jest już po prawdzie taki młody, lada moment zostanie prawdziwym nastolatkiem. W szkole też ma już całkiem przyzwoity staż, bo - licząc zerówkę - szósty rok mierzy się z edukacją w tej instytucji. Dopiero jednak w nowej placówce okazało się, że można. Można przyjść na przykład na zupę podczas jednej przerwy, a na drugie danie podczas następnej. Można dostać jedzenie nie stojąc najpierw kilkanaście minut w kolejce. W ogóle cholernie dużo rzeczy się da zrobić - choćby zjeść obiad po lekcjach. Ja wiem, wiem dobrze, "za naszych czasów " po prostu się jadło i już, a jak ktoś nie zjadł, to jego strata, trzeba było szybciej machać łyżką.

Poza tym, komu by się spieszyło z tymi łazankami, z tym rozgotowanym udkiem, z tym rozciapcianym szpinakiem. No komu? Dawniej, panie to w ogóle inaczej było, wiadomo. W XII wieku bolące zęby się wyrywało, w XVIII wieku ludzie załatwiali się pod schodami, a w XIX wieku schizofrenię leczono nie tylko elektrowstrząsami, ale za pomocą odwirowywania, izolowania i podtapiania. A w ogóle - to kiedyś odcinano nogi bez znieczulenia i co? Ludzkość dalej ma się świetnie. Po co zatem kruszyć kopie o jakiś czas obiadów w jakichś tam szkołach?

Choćby po to, żeby wprowadzane szturmem na talerze uczniów jedzenie - zdrowsze, bo pozbawione sztucznych wzmacniaczy smaku - mogło być spożywane w odpowiedniej atmosferze. Ja wiem, że teraz te cholerne dzieci są tak bardzo bezstresowe. Odrobina nerwów i czasowy doping im się przyda, bo te dzieci mają taką zadziwiającą łatwość do wpadania w stupor wtedy, gdy nie trzeba.

Tu masz, dzieciaku, 10 minut na zjedzenie zupy, ale nie, nie machasz wiosłem, jakby to były regaty na rzece Cam. Ty siedzisz i kontemplujesz układ ryżu w pomidorówce. Dumasz nad tym, czy w ogóle to wszystko ma sens, oraz czy kiedy głaszczesz morświna to osiedlasz Fina. Tymczasem wszyscy wokoło każą się spieszyć i jeść. Szybciej, no, szybciej! Potem biegniesz po drugie danie i jest jeszcze gorzej. Po odczekaniu w kolejce dostajesz talerz pełen węglowodanów, białka i tłuszczy ubranych w warzywa i mięso. Zaczynasz jeść. Niezależnie od obranej techniki twój czas mija nieubłaganie. Możliwe, że dzwonek wyrywający cię z zadumy nad niewesołym losem współczesnych plantacji marchwi w północnej Karolinie jest wybawieniem. Oto dobry duch odmienia twój parszywy los, którego nieuchronnym elementem miała być przymusowa konsumpcja ozorków w sosie chrzanowym.

Oczywiście nie warto popadać w przesadę, ale postawcie się na miejscu dzieciaków. Weźcie sobie stoper i spróbujcie na przykład przyjść do jakiegoś baru mlecznego, odstać w kolejce, wziąć dwudaniowy obiad, siąść, zjeść go i wybiec z baru przed upływem dwudziestu minut. Dla jednych będzie to zasadniczo niegroźna sprawa, "też mi wydumany problem ". Inni dojdą do wniosku, że nie dość, że strasznie się martwili, czy w ogóle zdążą, to jeszcze jedzenie im nie smakowało, a po wszystkim rozbolał ich brzuch.

Szkolna stołówka tuż przed morderczym wyścigiem, fot. Dominika WęcławekSzkolna stołówka tuż przed morderczym wyścigiem, fot. Dominika Węcławek Szkolna stołówka tuż przed morderczym wyścigiem, fot. Dominika Węcławek Szkolna stołówka tuż przed morderczym wyścigiem, fot. Dominika Węcławek

Skoro dbamy już o to, co ląduje na talerzach naszych dzieci (UFO?), to może by tak zacząć wprowadzać pewne zmiany także w przerwach obiadowych w tych placówkach, gdzie młodziaki uskarżają się na niewystarczającą ilość czasu. No, chyba że to drastycznie obciąży budżet szkoły. Wtedy dajmy sobie spokój, przecież to tylko dzieci. Najlepiej niech już idą sobie do domu odrabiać swoje zadania domowe. Do późnej nocy - żeby nie miały czasu myśleć o hamburgerach i hot dogach. To też jest jakieś rozwiązanie. Może nie idealne, ale...

Więcej o: