Odwyk od Facebooka, czyli jak przestałam istnieć w pewnym wymiarze (i co zrobiłam z tym wolnym czasem)
Wyobrażasz sobie swój telefon bez ikonki Facebooka? (fot. Pexels.com CC0)
Kiedy na fejsie stawiałam swoje pierwsze kroki, mało kto w Polsce miał wtedy tam swoje konto, a Facebook dostępny był tylko w języku angielskim. W ciągu dziewięciu lat zdążyłam "poznać" 1400 osób (nie licząc tych, co się odlajkowali albo których odlajkowałam ja), założyć parę własnych fanpage'y, a kolejnych kilka prowadzić w ramach pracy. Dziś mija równo miesiąc odkąd nie ma mnie na fejsie. Znajomych uspokajam - wrócę, wrócę. Tylko muszę jeszcze wymyślić, jak.
Jestem zwolenniczką ruchu Quantified Self . Lubię sobie policzyć kalorie i dystanse albo ile czasu potrzebuję, żeby dojechać z punktu A do punktu B i znowu się nie spóźnić. Dwa i pół roku temu rzuciłam, zaskakując siebie i otoczenie, palenie. Dzięki zainstalowanej wówczas apce wiem, że nie wypaliłam już w sumie 15047 papierosów (stan na 9.10.2015 r.). A jednak, mimo dużego przywiązania do apek liczących życie, nigdy nie odważyłam się sprawdzić, ile czasu dziennie spędzam na fejsie. Nawet nie wiem, czy taka aplikacja istnieje - na wszelki wypadek nigdy tego nie sprawdziłam. To, że od fejsa jestem uzależniona, wiedziałam już od wielu lat.
"First world problems" powiecie, ale to przecież nasz świat i nałóg wielu z nas. Niejedna osoba próbuje znikać z FB i wraca, bo okazuje się, że bez niego nie da się w pełni społecznie funkcjonować. Za chwilę zresztą dołączę do grona tych osób, ale jeszcze przez chwilę chcę pocieszyć się wolnym umysłem i nadmiarem czasu.
Serdecznie pozdrawiam z miesięcznego odwyku (fot. Tomasz Ślęzak) Serdecznie pozdrawiam z miesięcznego odwyku (fot. Tomasz Ślęzak)
Serdecznie pozdrawiam z miesięcznego odwyku (fot. Tomasz Ślęzak)
Krok pierwszy - odcięcie
Mam 32 lata i - po zrobieniu trzeciego już absolutorium wyrównującego program na antropologii kultury - tylko 3 tygodnie na dokończenie wiszącego od wieków na "to do list" licencjatu. Z tematem bujam się dwanaście lat i czuję, że teraz muszę się spiąć - trzeba przestać o tym gadać i myśleć, tylko zrobić i iść na kolejne studia. No, ale wśród wielu zagrożeń na mojej drodze (imprezki, przepiękna jesień za oknem, nowe seriale, mój świeżo adoptowany pies, która wesoło trąca mnie nosem) jest Facebook. Wiem, że jeśli czas pisania licencjatu spędzę na pisaniu o tym na fejsie, to go przecież nie napiszę. A jakaż to pokusa, raz dziennie donosić wynudzonym w biurze przyjaciołom, jak mało godzin przespałam, ile kaw wypiłam, ile stron wymodziłam. Moja przyjaciółka, która intelektualnie i moralnie wspiera mnie w procesie mówi wprost: "Musisz zablokować konto. Inaczej się nie zdyscyplinujesz. Każdy, kto pisze dyplom, powinien to zrobić" - a dalej wymienia szereg znajomych, którzy otrzymali znacznie bardziej nobilitujące tytuły naukowe niż licencjat, między innymi dlatego, że na ostatniej prostej "wykolegowali się" (jak mówi moja mama) z FB. Decyzja zajęła mi dwie minuty - oddaję komputer w ręce przyjaciółki, która sprawnie odnajduje zakopaną - a jakże - w ustawieniach opcję. I tak oto, bez zbędnych wstępów w rodzaju: "Kochani, przyszedł taki moment, że żegnam się z moim kontem, znajdziecie mnie tu i tu "; tego dnia przestałam istnieć w pewnym wymiarze.
Krok drugi - zagubienie i strach
Pierwsza zagubiona jestem ja. Po owocnym wieczorze twórczym u przyjaciółki wracam do domu i co chwila mam ochotę a to coś zapostować a to sprawdzić, co zapostowali inni. Moja głowa zamienia się w żywy newsfeed. Przelatuję w pamięci, które wątki i dyskusje mnie dziś interesowały i zastanawiam się, czy Kasi powiodły się poszukiwania "sprawdzonego hydraulika na już" z pomocą znajomych.
W następnej kolejności zagubieni są najbliżsi fejsoznajomi, ci z którymi najwięcej sobie lajkowaliśmy i komentowaliśmy. "Hej Judyta, nie ma cię na fejsie, chyba Ci zablokowali konto?" albo "Yo, nie mogę cię znaleźć na FB, co się stało?" to pytania, które spływają już dzień po założeniu blokady. Ja tymczasem rozsiewam offline'owo wśród co bardziej aktywnych na messengerze przyjaciół wieść, że jakby co, to jestem pod telefonem.
Chwilę później wieść się roznosi i różni znajomi zaczynają pisać w tej sprawie do mojego chłopaka: "Hej, czy z Judytą wszystko ok? Dlaczego nie ma jej na FB?". Trochę nas to śmieszy, bo ci sami ludzie mają mój numer telefonu i mogliby po prostu do mnie zadzwonić - ale po chwili dociera do mnie, że to przecież oczywiste, że łatwiej będzie im zapytać chłopaka na czacie, niż porozmawiać ze mną. Kto ma dzisiaj czas na rozmowy?
W ostatniej kolejności są dalsi znajomi, tacy z którymi fejsowałam rzadko - albo tacy, którzy z jakiegoś powodu nie zauważyli mojej nieobecności wcześniej. SMS-y bywają coraz bardziej dramatyczne: "Judyta! Co się stało? Nie widzę Cię na fejsie! Czy wszystko z tobą w porządku?!", a maile coraz bardziej bezradne: "Hej, chciałam Ci wysłać zdjęcie twoich kotów, ale nie ma cię na feju, to jak mam to wysłać?" (moja odpowiedź: "załącz do maila, w którym o to pytasz?").
Dramaturgię wokół mojej nieobecności tłumaczyć może moja - nie przeczę - bardzo wysoka aktywność na Facebooku. Biorąc to pod uwagę, faktycznie moje nagłe zniknięcie mogło być kojarzone z gwałtownym kryzysem w życiu osobistym.
Krok trzeci - oswojenie
Z czasem przestaję myśleć o tych wszystkich zdjęciach moich piesków i kotków, jakie mogłam wrzucić na walla albo tych wszystkich dyskusjach i przepychankach, w których mimo solennych "samoobietnic", ciągle brałam udział. W ciągu trzech tygodni piszę wniosek o dotację, bronię licencjat (piąteczka!), wygrywam dwa przetargi w nowej pracy i robię dwie fuszki po godzinach.
Mija miesiąc, a nie-bycie na fejsie stało się moim statusem w realu . Na imprezach spotykam ludzi zainteresowanych moją decyzją i porównujemy doświadczenia oraz metody zarządzania swoim czasem na FB. Jedna koleżanka nie otwiera fejsa w weekend - inna w pracy korzysta tylko z messengera, a newsfeed sprawdza wieczorem, jak położy dzieci spać. Kolega z kolei przyznaje, że fejs ma w sobie coś takiego, że "niby miałem robić raport w pracy, ale palce zaswędziały i znowu wkręciłem się w oglądanie głupich filmików znajomych".
A na spacerze spaceruję, nie fotografuję aby "wrzucić na fejsa" (fot. Pexels.com CC0) A na spacerze spaceruję, nie fotografuję aby "wrzucić na fejsa" (fot. Pexels.com CC0)
A na spacerze spaceruję, nie fotografuję aby "wrzucić na fejsa" (fot. Pexels.com CC0)
A co na to fejs?
Przyjaciółka, która zamroziła mi konto, ostrzegała, że fejs będzie mnie namawiał do powrotu, podstępnie szantażując osłabieniem więzi towarzyskich. Ona sama dostawała od serwisu maile w tonie "ten, ta i owa na ciebie czekają!". Tymczasem w moim przypadku - niespodzianka. Żadnych poruszające serce maili o tęsknocie. Albo autentycznie kuszących teaserów w rodzaju "Wackowi urodziło się dziecko, a ty o tym nie wiesz, bo nie ma cię z nami". Owszem, raz na tydzień dostaję niemrawe przypomnienie, ale jego treść ogranicza się do pytania, czy znam tych ludzi (tu następuje lista kilku nazwisk) - bo jeśli tak to "oni i wielu innych" na mnie czeka. Ciekawe, że silnik Facebooka zdecydował się wypluwać przypomnienia o najmniej interesujących mnie znajomych. Być może (słusznie) doszedł do wniosku, że z tymi bliższymi prawdopodobnie utrzymuję kontakty (też) w realu. Jednak to, co jedzą na obiad i co myślą o problemie uchodźczym wymienione osoby, nie jest dla mnie w żadnym stopniu powodem dla powrotu.
Czas powrócić
Mimo spokoju i nadwyżki czasowej, jaką dało mi wykolegowanie się z fejsa, wiem, że muszę wrócić. W eventowo-reklamowo-społecznej branży, w której działam, bez codziennego monitoringu Facebooka odklejam się od tego, co aktualnie "jest ważne dla ludzi". Jak jednak zachować higienę umysłu, mając cały świat w zasięgu "zerknięcia" w telefon (zerknięcia, które zbyt łatwo przemienia się we wgapianie)?
Tymczasem, moje życie na FB nadal się toczy, nawet kiedy sama tam nie istnieję. Przyjaciółka (ta sama, która zablokowała mi konto) wrzuciła u siebie fotkę z mojej obrony, chwaląc wynik. Focia zebrała kilkadziesiąt lajków od naszych wspólnych znajomych. Tydzień później spotkałam na pewnym garden party koleżankę. Dawno się nie widziałyśmy, spytała co u mnie. "A wiesz, obroniłam się wreszcie, po dwunastu latach!" odparłam bardzo podekscytowana. Ona zaś spojrzała na mnie z lekko znużoną miną, mówiąc: "No wiem, przecież już to zalajkowałam".
***
Judyta Marta NT - Wymyśla eventy i prowadzi warsztaty antydyskryminacyjne. Jej znakiem rozpoznawczym jest wielka torba, w której nosi całe życie. Ceni dobre elektro i krótkie wypady za miasto. Nie wie jakim cudem zaliczyła matmę w liceum. Mieszka z czterema facetami (dwa koty, pies i chłopak) i po cichu tęskni za kobiecą energią. Żałuje, że w Warszawie nie ma już salonu bingo.
-
Cleo bez makijażu i doczepianych włosów. Jak wygląda? Fani: Zdecydowanie ładniejsza
-
Bujnie kwitnie. Posadź zamiast pelargonii. Sąsiadom opadnie szczęka
-
Czego pragnie ośmiolatek w Dniu Dziecka? "Mamo, popatrz na mnie" SPONSOR: TOYOTA
-
Steczkowska opublikowała synów z partnerkami. "Co to ma być"
-
Sandały na platformie królowały w latach 90. Teraz nosi je Chotecka
- Joanna zginęła, bo odrzuciła jego zaloty. Wpadł dopiero po 20 latach
- Jak pić siemię lniane, aby wspomóc odchudzanie? Pora dnia ma znaczenie
- Poznali się 22 lata temu. Zadzwonił do niej po wypadku i chciał pomóc
- Domowy sposób na nieprzyjemny zapach papierosowy. Czego potrzebujesz?
- Letnie spodnie za 40 zł? Lidl ma je w swojej ofercie! Pepco i KiK także posiadają swoje warianty