Pogórze Kaczawskie; fot. Dominika Węcławek Pogórze Kaczawskie; fot. Dominika Węcławek
Pogórze Kaczawskie; fot. Dominika Węcławek
Na początku był wybuch, a nawet setki. Na szczęście wszystko to miało miejsce około 20 milionów lat temu. Obecnie kaczawskie wulkany śpią, a wokół nich niespiesznie toczy się życie ludzi. Co kilkadziesiąt lat wydarza się coś, co sprawia, że tempo życia mieszkańców regionu wzrasta. Najpierw w miasteczkach przybywa przyjezdnych, a potem wszystko znów wraca do swojego leniwego rytmu. Jeśli jednak chcesz się przekonać na własnej skórze jak piękne i tajemnicze jest Pogórze Kaczawskie, okazuje się, że o lenistwie nie ma mowy. Musisz mieć albo bardzo dużo czasu albo bardzo dobrą kondycję, albo przyjeżdżać tu jak najczęściej i skubać wrażenia po kawałeczku. Ja zdecydowałam się na tę ostatnią formę, zwłaszcza odkąd znów mieszkam we Wrocławiu. Wam też proponuję metodę małych kroków i na początek zapraszam na przyzwoicie zbilansowaną trasę, którą przygotowaliśmy sobie w ramach jednodniowego wypadu.
Znawcy,którzy podjęli się opisania atrakcji jednego z głównych miast pogórza prześcigają się w wyliczaniu grubości, długości, wysokości i starości murów obronnych. Piszą o "zbyt ciasnym gorsecie" warownej zabudowy, która utrudniała rozwój miasteczka znanego dziś pod nazwą Złotoryja. Złoto pojawiało się w miejscowej ziemi już setki lat temu, stąd też w każdym z języków - od łaciny (Aureus Mons) przez niemiecki (Goldberg), po polski - miejscowość błyszczała właśnie w tym kolorze. Od ponad tysiąca lat ludzie osiedlali się tu, by czerpać zysk z wydobywanych lub wypłukiwanych z ziemi surowców. Po górnikach, którzy pracowali w całym regionie pozostała do dziś charakterystyczna zabudowa - wielorodzinne, szeregowe domy przypominające śląskie familoki. Takie budynki wypatrzeć można tu właściwie w każdej większej wsi, czy miasteczku, ale tylko Złotoryja może poszczycić się pięknym rynkiem i urokliwą, niedawno wyremontowaną starówką.
Złotoryja magiczna; fot. Dominika Węcławek Złotoryja magiczna; fot. Dominika Węcławek
Złotoryja magiczna; fot. Dominika Węcławek
Przechadzając się deptakiem łatwo można ulec magii tego miejsca. Między kolorowymi kamieniczkami wystają kolejne fragmenty imponujących murów miejskich, a zamykająca ulicę Basztową baszta Kowalska robi duże wrażenie.
Można odwiedzić miejscowe muzeum (złota, a jakże!), co roku w wakacje odbywają się też mistrzostwa, oczywiście w płukaniu złota. Poza tym to doskonała baza wypadowa, z której można wyruszać do okolicznych wiosek, ot choćby do Leszczyny.
Aby trafić do Skansenu Górniczo - Hutniczego w Leszczynie, wystarczy podążać za małymi drewnianymi szybami kopalnianymi. I choć brzmi to absurdalnie, to taki właśnie kształt mają znaki ustawione na drodze ze Złotoryi do bram skansenu.
Miejsce samo w sobie ma dużo uroku. Gigantyczne, kilkumetrowe koła opierają się o skały, tuż obok czai się mikrych rozmiarów kolejka kopalniana. Dalej stoją niczym wtulone w siebie wieże dwie dymarki. Na każdą z nich można się wspiąć, dowiadując się przy okazji czegoś więcej o lokalnych tradycjach przemysłowych. Już w średniowieczu w nieco mniejszych piecach wytapiano tu miedź z rud wydobywanych z kaczawskich podziemi, na przykład z wydrążonej już w XII wieku sztolni "Charakter" .
Skansen w Leszczynie; fot. Dominika Węcławek Skansen w Leszczynie; fot. Dominika Węcławek
Skansen w Leszczynie; fot. Dominika Węcławek
Więcej o historii górnictwa i hutnictwa kaczawskiego można dowiedzieć się zarówno dzięki ekspozycji, jak i warsztatom prowadzonym na miejscu. Przyznam jednak, że choć jestem miłośniczką turystyki industrialnej, to w miejscowym skansenie zakochałam się w Ryszardzie. Czarny kot został moją maskotką i chodziliśmy razem wszędzie. Oczywiście do czasu, gdy go porzuciłam na pastwę właścicieli skansenu, by samemu oddalić się w kierunku posępnego zamczyska.
Powiem to od razu. Zamek w Grodźcu wart jest każdej pochwały i rekomendacji, jest po prostu piękny i wyjątkowy w całej swej "gotykowatości", przysadzistości i burej kamienności. Nie brak tu zakamarków do odwiedzania, a klimat - dzięki właścicielowi i ekipie pracującej na miejscu - jest bardzo przyjazny gościom.
Zapewne dlatego postanowiłam porzucić wszelkie konwenanse i biegałam wraz z dzieciakami po schodach jak szalona: na basztę, po murach, pędem do jednej sali, potem do drugiej, na chwilę do zbrojowni, wreszcie do lochów i znów na podwórze, na basztę i jeszcze raz, by wszystko sobie utrwalić.
Zamek Grodziec Zamek Grodziec; fot. Dominika Węcławek
Zamek Grodziec; fot. Dominika Węcławek
Pierwsze wzmianki o osadzie warownej wzniesionej na szczycie wygasłego wulkanu Grodziec pochodzą już z XII wieku. Na początku była to siedziba jednego z władców reprezentujących plemię Bobrzan. Następnie osiedli tu Piastowie. Zawirowania historyczne sprawiły, że zamek był przebudowywany, palony, grabiony i restaurowany. Raz trafiał pod nieczułe husyckie pochodnie, innym razem był troskliwie pielęgnowany przez Hochbergów. To dzięki tym ostatnim już na początku XIX wieku cały kompleks zamkowy udostępniono zwiedzającym, czyniąc z Grodźca pierwszy w Europie zabytek przystosowany do celów turystycznych. Obecnie na miejscu można nie tylko wysłuchać ciekawych anegdot przewodnika, posilić się, ale i przenocować.
My wybraliśmy inną opcję. Zanim dopadł nas zmierzch, pojechaliśmy w stronę Iwin. Tu powstała jedna z pierwszych polskich kopalni miedzi, Zakład Konrad, który zapisał się w historii na dwa sposoby. Po pierwsze - w latach siedemdziesiątych stał się największą kopalnią rudy miedzi w Europie, po drugie - tu w 1967 roku miała miejsce katastrofa budowlana - w skutek wadliwej konstrukcji tamy okolicę zalała powódź błota stanowiącego produkt uboczny wzbogacania rudy miedzi. W nocy 13 grudnia sześciometrowa fala gęstej mazi przetoczyła się przez dolinę zabijając 18 osób oraz rujnując 150 budynków w Iwinach i sąsiednich wsiach. Dziś po tamtej tragedii zostały nieliczne ślady. Same Zakłady Konrad natomiast umierają powoli. Część budynków stoi opustoszała, gdzieniegdzie zadomowiły się warsztaty, na płocie reklamuje się hodowca pieczarek Ale pustostany które rozsypane są wzdłuż drogi rzez wioskę wyglądały tak kusząco, że nie mogłam sobie odmówić choćby krótkiej wizyty. Gigantyczna betonowa hala z imponującym, ceglanym frontem wyglądała przepięknie w promieniach zachodzącego słońca, ale jak to mówią - każdemu jego porno.
Iwiny; fot. Dominika Węcławek Iwiny; fot. Dominika Węcławek
Iwiny; fot. Dominika Węcławek
W okolicy nie brak też pustych pałaców i innych porzuconych budynków. Jeśli zamierzacie poświęcić regionowi więcej czasu, nie może w waszym planie zabraknąć takich punktów programu jak Śląska Fudżijama, czyli Ostrzyca (najładniejszy z wygasłych wulkanów), Świerzawa (miasteczko, w którym znajdziecie jeden z najlepiej zachowanych romańskich kościołów na ziemiach polskich), Lwówek Śląski (gotyk, gotyk i jeszcze trochę baroku!)... Poza tym, to zwyczajnie zagubcie się i odrywajcie dla siebie ten region. Absolutnie warto!