Jeśli już uciekać z Polski, to tylko do Berlina!

Nie potrzebuję pretekstu, żeby przekroczyć Odrę. Bo chociaż kocham Warszawę, która od dobrych pięciu lat nazywana jest "nowym Berlinem", ten stary ma zdecydowanie większy luz. I na tym zalety tego miasta się nie kończą. Co jest największą wartością Berlina?

Zakochałam się w Berlinie od pierwszego wejrzenia (fot. Anna Konieczyńska)Zakochałam się w Berlinie od pierwszego wejrzenia (fot. Anna Konieczyńska) Zakochałam się w Berlinie od pierwszego wejrzenia (fot. Anna Konieczyńska) Zakochałam się w Berlinie od pierwszego wejrzenia (fot. Anna Konieczyńska)

O wyjątkowości tego miasta przekonałam się o już siedem lat temu, gdy pojechałam do Berlina na Erasmusa. I choć mieszkałam w obskurnym akademiku na końcu świata, gdzie dojeżdżał jeden autobus, nie zamieniłabym tych kilku miesięcy na bal z lejącym się szampanem w penthousie hotelu Four Seasons w Paryżu.

Pozostałam wierna Berlinowi także po tym, jak Pola Dwurnik nieopatrznie ośmieszyła go w swoich felietonach "z emigracji na zachodzie" . Pisała o śniadaniach, które przeciągają się do kolacji, o wolnej miłości w oparach zioła i lumpeksach ze swetrami Kononowicza. Nie mówię, że tak się w Berlinie nie żyje, ale na pewno można o tym lepiej napisać. Albo w ogóle zarzucić pisaninę na rzecz przeżywania. Za każdym razem, gdy jestem w Berlinie, a staram się wracać tam co pół roku po dawkę dobrej energii , zapominam, że mam przy sobie telefon. Wyciągam go tylko po to, żeby zrobić zdjęcie, nagrać filmik albo napisać komuś, że jest tu najcudowniej w świecie. Nie odbieram połączeń, nie sprawdzam maili, nie patrzę na zegarek. I zupełnie się nie boję, że stracę czas, pracę albo szansę.

W tym mieście zapominam o wielu rzeczach i po prostu jestem (fot. Anna Konieczyńska)W tym mieście zapominam o wielu rzeczach i po prostu jestem (fot. Anna Konieczyńska) W tym mieście zapominam o wielu rzeczach i po prostu jestem (fot. Anna Konieczyńska) W tym mieście zapominam o wielu rzeczach i po prostu jestem (fot. Anna Konieczyńska)

W Berlinie czuję się u siebie. W Berlinie jest wszystko, czego potrzebuję. W Berlinie wszystko można, a nic nie trzeba . Z tą idealistyczną wizją już-nie-turystki, a jeszcze-nie-mieszkanki nie zgadzają się moi znajomi, którzy z miastem związali się na dłużej z nadzieją, że zawsze będzie tak fajnie, jak tego pierwszego wieczoru, gdy w ulubionym barze spotykasz erasmusa z Hiszpanii, szukającą szczęścia Amerykankę i superprzystojnego surfera z Australii. Mnie pławiącą się w zachwycie sprowadzono na ziemię, wytykając podstawowy błąd w moim myśleniu: wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma .

Gdybym mieszkała w Berlinie, pewnie dostrzegłabym, że choć to najbardziej kosmopolityczne ze znanych mi miast, na antyfaszystowskie demonstracje chodzą tylko biali Niemcy, którzy przeciwstawiają się białym Niemcom po drugiej stronie barykady, praca nie leży na ulicy, a perspektywy są ograniczone, bo Berlin to nie Frankfurt, Hamburg ani Monachium. Ale pozwalam sobie na zaślepienie moim ukochanym miastem, bo nigdzie w tak bezbolesny sposób nie łączą się abnegacja z luksusem, nonszalancja z zaangażowaniem, brzydota ze szlachetnością.

W Berlinie miksowi kultur towarzyszy także miks estetyczny (fot. Anna Konieczyńska)W Berlinie miksowi kultur towarzyszy także miks estetyczny (fot. Anna Konieczyńska) W Berlinie miksowi kultur towarzyszy także miks estetyczny (fot. Anna Konieczyńska) W Berlinie miksowi kultur towarzyszy także miks estetyczny (fot. Anna Konieczyńska)

Nie, Berlin nie jest perełką Europy. Obok przedwojennych kamienic stoją koszmarki z DDR-u i plomby z lat 90. Można zjeść lahmacun za jedno euro i jagnięcinę w najdroższej restauracji za sto. Można cały dzień ukulturalniać się na Kulturforum albo Museumsinsel albo niszczyć w klubach na Friedrichshain albo Kreuzbergu . W Berlinie nikt nie odpowie ci na pytanie, jak żyć, co jest aktualnie hip i jak ma starczyć ci do pierwszego. Jak wszystkie stolice, pozostawia mieszkańców samym sobie, zapewniając im jednak całkiem niezłe minimum - mieszkania tańsze niż w Warszawie, ludzi, którzy w razie czego chętnie ci pomogą i instytucje gotowe zaproponować zapomogę, zatrudnienie, zabezpieczenie. Może z powodu tej dekadencji ciągną do Berlina hipisi z Warszawy, artyści z Londynu i biznesmeni z Dalekiego Wschodu.

Tu w powietrzu jest lekkość, bo Berlin nie udaje centrum świata. Bankowość i finanse dzieją się gdzie indziej, więc można żyć jak Pola Dwurnik: jeść śniadanie na Prenzlauer Bergu (ostatnio odkryłam fajną kawiarnię Betty'n'Caty), iść na wystawę (zawsze na mojej trasie są Martin Gropius Bau , Gemäldegalerie i C/O Berlin ), a potem trochę się powłóczyć bez celu, pojeździć metrem w te i wewte, wsiąść na rower byle jaki.

W rzeczy samej - metrem w te i inne kierunki (fot. Anna Konieczyńska)W rzeczy samej - metrem w te i inne kierunki (fot. Anna Konieczyńska) W rzeczy samej - metrem w te i inne kierunki (fot. Anna Konieczyńska) W rzeczy samej - metrem w te i inne kierunki (fot. Anna Konieczyńska)

Gdy podczas erasmusowych miesięcy przyjeżdżali do mnie znajomi, prowadziłam ich tą samą trasą od Potsdamer Platz z Sony Center przez Bramę Brandenburską, potem Unter den Linden z ambasadami, kościołami i uniwersytetem aż do Alexanderplatz z wieżą telewizyjną. Przekroczyłam już jednak granicę przyjeżdżania do Berlina "po coś" (choćby były to tylko moje ulubione gofry z Kauf Dich Glücklich, gin z tonikiem w Luzii albo antykwariaty, lumpeksy i flohmarkty na Schöneberg), uzależniając się od słodszego niż we Włoszech dolce far niente .

W Berlinie nadal żywa jest pamięć o Republice Weimarskiej z jej dekadencją, ekscesem i melancholią. Nikt się nie sadzi, bo nie ma na co. Wszyscy segregują śmieci, bo w to wierzą. Wszyscy kochają swój czas wolny, bo ambicje lokuje się w szczęściu, a nie sukcesie. Jakby ktoś potrzebował uciec od narodowców (chociaż gwoli sprawiedliwości Niemcy mają swoich całkiem sporo), konserwatystów i Smoleńska, wystarczy pięć i pół godziny pociągiem. Berlin nie jest zieloną wyspą, ziemią obiecaną ani rajem utraconym. Ale za to doskonałym miejscem, żeby przestać traktować siebie tak śmiertelnie poważnie.

Ani zielona wyspa, ani raj utracony, ale z całą pewnością dobre miejsce, aby złapać dystans - także względem siebie (fot. Anna Konieczyńska)

Więcej o: