Menu dziecięce, czyli pomidorówka, nuggetsy i frytki. Powinni tego zabronić!

Ze szkolnych sklepików zniknęła większość tuczących przekąsek. Nasze dzieciaki na stołówkach nie zjedzą już posiłku doprawionego vegetą, czy posłodzonego białym cukrem. Fajnie, prawda? Dlaczego w takim razie pozwalamy im zamawiać w knajpach menu dziecięce?

Dzieeeciiii, obiaaaaaaaad! cc: Pexels.comDzieeeciiii, obiaaaaaaaad! cc: Pexels.com Dzieeeciiii, obiaaaaaaaad! cc: Pexels.com Dzieeeciiii, obiaaaaaaaad! (fot. Pexels.com CC0)

Lepiej, żeby zjadły cokolwiek?

W zdecydowanej większości restauracji w menu dla dzieci królują absolutne szlagiery. Pomidorówka, frytki, nuggetsy albo paluszki rybne ewentualnie minipizza. Czasami szef kuchni zaszaleje i zrobi dziecku spaghetti bolognese. Nie czarujmy się, to nie jest dobrze zbilansowana propozycja. Dlaczego więc z całymi rodzinami odwiedzacie takie przybytki rozkoszy jak knajpy? Ja idę po to, by odpocząć od gotowania i zjeść coś dobrego , poszukać inspiracji albo uczcić jakąś okazję. Nic wymyślnego, ale to perspektywa dorosłego. Gdybym była dzieckiem padłabym z kulinarnych nudów, ewentualnie z powodu nadmiernego obciążenia wątroby.

Oczywiście rozumiem, dlaczego w menu pojawia się sekcja - menu dla dzieci. To są tak zwane deski ratunku. Rozpaczliwe wołanie ze strony obsługi: "weź daj temu dziecku frytka, niech zje tego fryta i nie ględzi, bo nam klientów wypłoszy". Po linii najmniejszego oporu.

W sam raz da dzieci. Oczywiście. źródło: cc by MorgueFile.comW sam raz da dzieci. Oczywiście. źródło: cc by MorgueFile.com W sam raz da dzieci. Oczywiście. źródło: cc by MorgueFile.com W sam raz da dzieci. Oczywiście (fot. MorgueFile.com)

Aby jednak oddać sprawiedliwość, muszę dodać, że jest to także grzeszna przyjemność rodziców, którzy w domu może nie rzucą na talerz fryt z paluszkami rybnymi, ale w knajpie? No, wiecie, trzy razy drożej, ale za to patelni nie trzeba myć! No i wiecie - frytki dzieć zeżre na pewno, a jakby dostał jakąś frymuśną sałatunię, czy inny szajs, to jeszcze by grymasić zaczęło, a tego wolimy uniknąć.

Nie ma problemu?

A właśnie, że jest. Najprawdopodobniej zakrzykniecie, że to problem pierwszego świata. Powiem wam szczerze - owszem. Im dalej od pierwszego świata tym bardziej prawdopodobne że w lokalu dzieci dostaną to samo, co dorośli (tylko łagodniejsze albo w mniejszej ilości). I bardzo dobrze! Menu dziecięce to jest gastro-dramat, który powinniśmy już dawno zdjąć z afisza albo przynajmniej motywować właściciela teatru do wprowadzenia modyfikacji.

Co dobrego może przyjść z tego, że restauracyjne menu nie będzie oferowało specjalnego menu dla małoletnich? Jest to przede wszystkim szansa dla dziecka na spróbowanie nowych potraw, obcowanie z czymś znacznie zdrowszym i świeższym niż rybny paluszek (od roku już zamrożony) . Oczywiście ważne jest, aby pamiętać, że dziecko ma ograniczoną pojemność brzuszka. Kilkumiesięczny osesek i tak zadowoli się podebraniem pojedynczego warzywka czy skubnie makaronu z waszego prywatnego korytka restauracyjnego, ale taki dziesięcioletni głodomór skłonny jest zjeść obiad dwudaniowy, w którym nie ma ani jednej frytki czy nuggetsa. Jest natomiast mnóstwo warzyw.

Jedząc to co my, dzieci mogą poczuć się wyróżnione, ale jeszcze ważniejsze jest to, że mają szansę opanować stołowy savoir-vivre w praktyce. A jeśli już naprawdę nie mogą żyć bez frytek... Zagryź zęby i zamów je zanim twoja chodząca gwiazda śmierci zacznie przyciągać uwagę pozostałych gości.

Jak zatem skomponować idealne menu dla dziecka?

No, dobrze, zdradzę wam swój sekret. To było mniej więcej osiem lat temu. Znajoma pomagała debiutującym restauratorom stworzyć menu przyjazne dzieciom. Była na tyle szalona, że zapytała, jak ja widzę idealne menu dla dzieci. Cóż, jako bezużyteczne, wredne bydle, które nocą zmienia się w wiedźmę życzącą wszystkim rychłego zgonu podpowiedziałam - zaproponujcie to samo, co dorosłym, tylko tak, żeby nie było ostre i można było dowolnie modyfikować elementy.

To był ten etap, kiedy po raz pierwszy siwiałam mentalnie, bo mój syn winszował sobie jedzenie makaronu z łososiem i śmietaną, a następnego dnia znów makaronu  z łososiem i śmietaną, a trzeciego dnia chciał ziemniaki z łososiem i śmietaną. Ma się ten gust i podniebienie godne delfina, ale takiego z Luwru. Szkoda tylko, że jakoś finansów nie dostarczał mi ten mój panicz z potrzebami, no ale co zrobisz? Nic nie zrobisz, gotujesz, serwujesz, a kiedy ruszacie na dalszą wycieczkę pakujesz, albo... No właśnie. Jeśli myślisz, że masz jakąkolwiek alternatywę, jesteś w błędzie. Wiecie, ile odwiedzonych przeze mnie knajp miało w menu dziecięcym wspomniany makaron z łososiem i śmietaną albo coś wykraczającego poza pomidorową, frytki i pizzę? Żadna.

Więcej o: