Alimenty to nie prezenty. To stwierdzenie wydaje się, ba! - powinno być oczywiste. Jednak jak się okazuje - nie dla wszystkich...
Moja historia zaczyna się ładnych parę lat temu, kiedy na świecie pojawia się pierwsza córka. Zarówno ja, jak i jej ojciec nie możemy się nią nacieszyć. Jest słodka, kiedy śpi, słodka, kiedy się uśmiecha, słodka nawet kiedy grymasi. A już najbardziej zakochuje się w niej jej ojciec. Do tego stopnia, że parę lat później decydujemy się na drugie dziecko - tak mu się spodobało "tatusiowanie". Na świecie pojawia się nasza druga córka. Tym razem mały diabełek, ale nadal oczko w głowie swojego ojca.
Mija kolejnych parę lat takiej sielanki. Wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że tak będzie aż po kres moich dni. Nie mogłam się bardziej mylić...
TRZEBA sobie radzić
Jednak to nie ja cierpię w tej sytuacji najbardziej. Cierpią przede wszystkim moje córki. Na początku płakałyśmy wszystkie razem. Na szczęście dosyć szybko stanęłam na nogach. Proza życia okazała się skutecznym lekarstwem na chwilowe załamanie. Bo jak inaczej? Trzeba przecież zadbać o dziewczyny, o siebie. Trzeba pracować, robić zakupy, gotować, odrabiać lekcje, z tektury i bibuły robić kolejny projekt plastyczny do przedszkola, trzeba to, trzeba tamto, trzeba, trzeba, trzeba... Dzięki tym wszystkim "trzeba" daję radę wziąć się w garść i przejść do jakże brutalnej obsługi technicznej rozstania. Na sam dźwięk słowa "rozwód" w tamtym momencie łzy ciekły mi strugami po twarzy. Ale to było kolejne "trzeba". Są dzieci, przecież "trzeba" jakoś im zapewnić byt.
Na początku wszystko układa się pięknie. Dochodzimy do względnego porozumienia co do alimentów i kontaktów (swoją drogą te dwa słowa, teraz tak zakorzenione w moim słowniku, wówczas ciężko przechodziły mi przez usta). Ex-mąż już razu wywiązuje się ze wszystkich swoich obowiązków z nawiązką. Ja ze swojej strony też nie pozostaję dłużna. Ex ma zasądzone kontakty trzy razy w tygodniu, ale nie pilnuję tych godzin i terminów jak Cerber. Nie może w jednym tygodniu? Ok, nie ma problemu. Chce się spotkać cztery razy w innym? Jasne! Przecież wszystko dla dobra dzieci! I tak trwa taki układ aż do czasu, kiedy on poznaje kolejną kobietę swojego życia.
I wtedy nagle ze świetnego układu funkcjonującego w zasadzie całkiem przyzwoicie, o ile o przyzwoitości można w tym momencie mówić, zostają zgliszcza. Pierwsze, co się zmienia w życiu moim i córek, to nagły brak alimentów. Do córek jeszcze przychodzi, ale wizyty są coraz rzadsze. Dziewczyny cierpią niesamowicie, ale czas leczy rany, nawet takie. Z czasem zapominają o wizytach, nie pamiętają już, żeby trzy razy w tygodniu wyglądać przez okno i czekać, aż pojawi się na ścieżce tata, nie sięgają nerwowo po telefon patrząc, czy dzisiaj może zadzwoni. Mnie serce się kraje, kiedy na to patrzę, ale niestety nie mam wpływu na coraz bardziej zamknięte dla córek serce byłego męża. Jednak jest jedna rzecz, o którą postawiam bezwzględnie walczyć i, w swojej naiwności, uważam, że tutaj nie ma możliwości dla byłego, żeby wygrał.
I tu się zaczyna moja nierówna walka z systemem. Bo cóż się okazuje? Otóż w polskim prawie jest wiele pięknie brzmiących przepisów dotyczących dzieci, opieki nad nimi, alimentów, praw i obowiązków, ale ich wykonanie w rzeczywistości jest tyle realne, co przejażdżka na złotym jednorożcu.
Zatrważające dane... Zatrważające dane...
Zatrważające dane...
Egzekucja
Ale zacznę od początku. Pierwsza rzecz, którą należy w takiej sytuacji zrobić, to złożyć wniosek u komornika sądowego o egzekucję alimentów. Tak też zrobiłam. I co się okazało? Nagle ojciec moich córek nie posiada żadnego konta bankowego (a jeszcze miesiąc wcześniej dostałam przelew), nie jest nigdzie zatrudniony (a jeszcze niedawno wymigiwał się od spotkania z dziewczynkami, bo pracuje), nie posiada żadnego majątku (zastanawiam się, jak mogło rozpłynąć się w powietrzu kilka hektarów ziemi na Podlasiu) i nie ma samochodu (a ten mercedes, którym przyjechał na ostatnie spotkanie z dziewczynkami, to była fatamorgana?). Egzekucja nieskuteczna.
Ok, taki los myślę, jeszcze nic straconego. Biorę zaświadczenie i postanawiam starać się o alimenty z Funduszu Alimentacyjnego. Idę do Urzędu, biorę wszystkie potrzebne druki, załatwiam dziesiątki niezbędnych dokumentów, zaświadczeń i składam. I tu kolejne zaskoczenie. Okazuje się, że według naszego państwa jestem na nie za bogata. A dlaczego? Dlatego, że próg dochodowy, żeby otrzymać zaliczkę alimentacyjną od Państwa, wynosi 725 zł na osobę w rodzinie. Mało? No mało. Mieszkanie wynajmuję w dużym mieście, to koszt ok 1500 zł miesięcznie, opłacam wszystkie rachunki, szkoła, przedszkole i w portfelu zostaje mi 500 zł na cały miesiąc na przeżycie dla trzech osób. Nie mówię już nawet o okularach dla starszej córki, wkładkach ortopedycznych dla młodszej, zajęciach dodatkowych, czy jakichkolwiek niespodziewanych wydatkach - chociażby lekarstwach w przypadku choroby.
Nic to, mówię sobie, szukam dodatkowej pracy, łapię nadgodziny, biorę jakiekolwiek zlecenia, żeby tylko było co jeść w domu. Dzieci zaczynam widywać kiedy śpią - jak wychodzę rano do jednej pracy, lub w nocy - jak wracam z drugiej. Ale jakoś daję radę. Na szczęście jeszcze mi zdrowie dopisuje.
W międzyczasie szukam innych sposobów na zmobilizowanie byłego do płacenia alimentów. I tak po kolei składam wniosek o aktywizację zawodową . Po miesiącach oczekiwania dostaję odpowiedź. POZYTYWNA. Cieszę się jak głupia, że wreszcie coś się ruszy. Jednakże moja radość okazała się mocno przedwczesna. Dłużnik nie stawił się na spotkaniu w UP i został skreślony z listy bezrobotnych.
Kolejna rzecz, to odebranie prawa jazdy . Robię i to. Myślę, przecież na pewno mu potrzebne, może się wreszcie opamięta! Kiedy dostaję pismo o odebraniu prawa jazdy, już wiem, że ta metoda też okazała się nieskuteczna.
Została mi jeszcze jedna strzała w kołczanie. Art. 209 KK o uporczywej niealimentacji. Armata, ale może tym razem się uda? Może wreszcie dotrze do niego, że samym powietrzem dzieci nie żyją, a skoro powołał je na świat, to ponosi również za nie odpowiedzialność? Nie spodziewam się już jednak za wiele. Wolę się rozczarować pozytywnie. I na szczęście. Bo znowu bym się załamała. Nawet wyrok karny nie zmienił podejścia byłego. Powoli zaczynam tracić siły i wiarę w system, w sprawiedliwość.
Fakty i liczby
Historia moich dzieci jest jedną z wielu, konkretnie jedną z około MILIONA, gdzie dzieci utrzymuje tylko jeden rodzic, nie otrzymując pomocy ze strony Państwa. Gdzie system, który powinien zapewnić dzieciom godne warunki życia, jak na razie te warunki zapewnia dłużnikom alimentacyjnym. Gdzie niemożność wyegzekwowania alimentów zasądzonych prawomocnym wyrokiem sądu jest tak olbrzymia, że wynosi ok 80% wszystkich spraw prowadzonych przez komorników sądowych, a tych spraw jest 600 000. W jakim świecie przyszło nam żyć, że co roku do komorników wypływa kolejne 60 000 wniosków o egzekucję alimentów ?
Kryterium do Funduszu Alimentacyjnego wynosi obecnie 725 zł na osobę. Kwota ta została ustalona w roku 2007 i od tamtego czasu nie została podniesiona. Najniższa krajowa płaca wynosiła 697,95 zł netto i kryterium stanowiło wtedy 103,88% tej kwoty. Obecnej najniższa krajowa płaca wynosi 1286,16 zł netto, a kryterium stanowi obecnie 56,36% tej kwoty wzrost kryterium wprost proporcjonalnie do najniższej krajowej dzisiaj wynosiłoby 1336,06 zł.
Państwo nie chce mnie wesprzeć, ale na swojej drodze spotkałam grupę kobiet z takim samym problemem, z podobną ścieżką życia, wszystkie doświadczające przemocy ekonomicznej od swoich byłych partnerów. Dzięki nim widzę światełko w tunelu. Dzięki nim mam nadal siłę walczyć i starać się coś zmienić dla moich dzieci. Właśnie ta chęć zmiany obecnego stanu rzeczy zmotywowała nas do zorganizowania akcji zbierania podpisów pod apelem o zniesienie progu dochodowego do Funduszu Alimentacyjnego . Wiąże się z tym realna szansa na zwiększenie ściągalności alimentów i podniesienie tego poziomu z obecnych około 20%. W swoich działaniach chcemy wesprzeć Rzecznika Praw Obywatelskich i Rzecznika Praw Dziecka, którzy ostatnimi czasy zaczęli wreszcie dostrzegać NASZ problem. Akcja ma zasięg ogólnopolski i w wielu miastach będziemy w dniach 5-6 grudnia zbierać podpisy pod apelem. Wszystkich zainteresowanych zapraszamy do wzięcia udziału w WYDARZENIU .
I pamiętajcie - ALIMENTY TO NIE PREZENTY !
Oby NASZ APEL dotarł do jak największej liczby osób i pomógł poprawić warunki życia tych wszystkich dzieci, które zostały zapomniane przez jednego z rodziców i przez Państwo. Pokażmy że wszystkie dzieci mają takie same prawa i nie dzielmy ich na lepsze i gorsze ze względu na dochody rodziców.
M.Z.*
* Autorką tekstu jest jedna z mam działających w Stowarzyszeniu Poprawy Spraw Alimentacyjnych Dla Naszych Dzieci.
Stowarzyszenie Poprawy Spraw Alimentacyjnych - Dla Naszych Dzieci powstało w marcu 2015. Stowarzyszenie zostało powołane do życia przede wszystkim w celu wprowadzenia zmian w ustawodawstwie polskim, które wpłyną na poprawę sytuacji dzieci wychowywanych przez jednego rodzica. Jesteśmy grupą rodziców, którzy działając w interesie swoich pociech napotkali mur na drodze egzekwowania alimentów od osób zobowiązanych do alimentacji i swoimi działaniami chcemy wspierać wszystkie inicjatywy prowadzące do zmiany takiego stanu rzeczy.