Zocha Stryjeńska zasługuje na kult - zróbmy z niej ikonę na miarę Fridy!

Zofia Stryjeńska jest obecnie w modzie. Sto lat po artystycznym debiucie międzywojennej malarki Polska znowu choruje na "zochomanię?. A wszystko za sprawą książki "Diabli nadali? i mediów społecznościowych.

Wymień pięć polskich malarek! - proszę najpierw siebie, a potem każdego z kim przyjdzie mi rozmawiać. Boznańska - wiadomo, Łempicka - tak, choć wielu nazwałoby ją nie tyle Polką, co kosmopolitką. Dalej jest trudniej. Guerilla girls miały rację - kobiety najczęściej dostają się do galerii sztuki na płótnie, pod warunkiem, że mają cycki na wierzchu. Te, które same trzymają pędzel mają utrudniony dostęp i do muzealnych ścian, i do odbiorców. Zofię Stryjeńską, dwudziestowieczną artystkę, nazywano w międzywojniu "księżniczką malarstwa polskiego", ale przez kilka kolejnych dekad oscylowała na granicy zapomnienia. Teraz, po prawie stu latach z powrotem "wbalansowuje się" do mainstreamu za sprawą książki Angeliki Kuźniak "Diabli nadali" .

fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Przyznaję się, nie bez wstydu, że jeszcze niedawno o Stryjeńskiej wiedziałam tyle, co nic. Malarka. Art déco. Folklor. Jeden czwarta tych Stryjeńskich, którym dedykowana jest ulica prowadząca na moje osiedle. I na tym koniec. Trwałabym pewnie w tej marginalnej świadomości gdyby Stryjeńska nie przemówiła do mnie z internetu. Któregoś dnia, przechadzając się krętymi ścieżkami mediów społecznościowych trafiłam na zdanie: "Mózg mój udręcza balast rzeczy nieistotnych ". Myśl zupełnie współczesna, za to język - z innej epoki. W naszych czasach mało kto używa polszczyzny w sposób poprawny i precyzyjny, nie mówiąc już o twórczym jej wykorzystaniu. Zaintrygowana, kliknęłam w nazwisko Stryjeńskiej, którym opatrzony był cytat i przeniosłam się na profil facebookowy dedykowany artystce .

Nad wyraz współczesne!Nad wyraz współczesne! Nad wyraz współczesne! I jak jej nie lubić?

Ach, co to jest za profil! Oprócz twórczości plastycznej Stryjeńskiej, pełno tam urywków z pamiętników i listów malarki, które serwowane są okolicznościowo kilku tysiącom użytkowników chorych na "zochomanię". Kult artystki jest wciąż kameralny, ale oddany i zaangażowany. Użytkownicy udostępniają posty złotoustej artystki i komentują je, zwracając się bezpośrednio do Zochy. Trudno się dziwić, skoro na pierwszy rzut oka widać, że Stryjeńska języka, podobnie jak pędzla, używała po mistrzowsku: " Dzień przepędzę samotnie. Miło jest pobyć z kimś inteligentnym." - zadziornie informuje Zocha w jednym z postów. Innego dnia, kiedy gazety trąbią o kolejnej grandzie na Wiejskiej, malarka wyznaje: "Dziko nienawidzę spraw politycznych. Apage, satanas!" . W wieczór sylwestrowy oznajmia zaś: "Ubieram się w świąteczną sukmanę, pudruję gębę, uładniam, odkorkowuję wino, czekam." , a następnego dnia dorzuca: "Zwlokłam się z łóżka beznadziejnie zdechła" , przybijając w ten sposób mentalną piątkę wszystkim skacowanym. Przemyślenia Zochy są tak zestrojone z rzeczywistością, że można by uwierzyć, że nieżyjąca od 1976 roku artystka postuje z zaświatów, odnosząc się do bieżących wydarzeń. Wciąga to szaleńczo. W mig docieram do początków profilu.

Nieznośnie dłużą mi się miesiące wyczekiwania na zapowiadaną powieść biograficzną pióra Angeliki Kuźniak. Kiedy wreszcie się ukazuje, pędem puszczam się do księgarni wydawnictwa "Czarne" w dniu premiery. Przez kolejne tygodnie dozuję sobie Zochę niczym wykwintne francuskie praliny - po kilka stron dziennie, żeby starczyło na dłużej. Książka Kuźniak jest świetnie napisana - styl autorki pięknie zlewa się z manierą Stryjeńskiej, w ogóle jej przy tym nie imitując. Kuźniak skrupulatnie odtwarza poszarpany życiorys artystki, fabularyzując, ale nie fantazjując na temat jej życia. Nie od dziś wiadomo, że biografom zdarza się korzystać z metody "czego nie wiem, to wyssę z palca" i wypychać wszelkie dziury barwnymi spekulacjami. Kuźniak opiera się tej pokusie - jeśli jakiś epizod z życia Stryjeńskiej okazał się niemożliwy do zrekonstruowania, Kuźniak pisze po prostu, że "nie wiadomo" co dokładnie w danym okresie działo się ze Stryjeńską.

Biografii Zofii Stryjeńskiej nie trzeba zresztą napompowywać sensacją. To, co wiadomo na temat jej życia - studia na Akademii Monachijskiej pod pseudonimem Tadeusz Grzymała, dwie wojny, burzliwy związek z Karolem Stryjeńskim, epizod w zakładzie psychiatrycznym, a przy tym "nędzula" (jak zwykła mawiać Zocha), kiła (niestety całkiem dosłowna) i mogiła - wystarczy, by czytelnik przylgnął do książki na długie godziny. Najbardziej intrygująca jest zresztą sama Stryjeńska. Mnie, narzekającą wiecznie na deficyt "pełnokrwistych" kobiecych biografii, Stryjeńska interesuje najbardziej jako kobieta - trudna, nieprzystosowana do życia, bezgranicznie oddana sztuce ("Boże! Odbierz mi wszystko (...) Zwal na mnie cierpienia moralne i tysięczne gorycze - ale w zamian za to daj mi możność wypowiedzenia się artystycznego i sławę!" - pisze w pamiętniku), całe życie nosząca łatkę furiatki, wariatki i wyrodnej matki, w pełni świadoma problemów, z którymi boryka się ze względu na płeć ("Nie składa (..) [mężczyzna] żadnych ofiar na tzw. Ołtarzu Sztuki albo bardzo niewielkie. Ja jednak złożyłam większe niż którykolwiek artysta by się ważył, gdyż na ofiarę tę poszły trzy istnienia ludzkie - moje dzieci.").

Fragment pracy Zofii Stryjeńskiej 'Koncert Beriota', wystawa 'Zofia Stryjeńska 1891-1976' w Muzeum Narodowym w Krakowie (fot. Michał Łepecki / Agencja Gazeta)Fragment pracy Zofii Stryjeńskiej 'Koncert Beriota', wystawa 'Zofia Stryjeńska 1891-1976' w Muzeum Narodowym w Krakowie (fot. Michał Łepecki / Agencja Gazeta) Fragment pracy Zofii Stryjeńskiej 'Koncert Beriota', wystawa 'Zofia Stryjeńska 1891-1976' w Muzeum Narodowym w Krakowie (fot. Michał Łepecki / Agencja Wyborcza.pl) Fragment pracy Zofii Stryjeńskiej "Koncert Beriota", wystawa "Zofia Stryjeńska 1891-1976" w Muzeum Narodowym w Krakowie (fot. Michał Łepecki / Agencja Gazeta)

Czytając "Diabli nadali" zastanawiałam się jak to możliwe, że ten talent, tę siłę natury tak skutecznie poskromiła historia. To, rzecz jasna, naiwne pytanie - trudno, by dorobek Stryjeńskiej, celebrujący i promujący polskość i rodzimy folklor, przebrnął przez dekady peerelu w blasku i chwale, z nienadszarpniętą reputacją. Tym bardziej cieszy mnie, że w ostatnich miesiącach moda na Stryjeńską rozszalała się na dobre. Im dłużej wgapiam się w jej "Bożki słowiańskie", im uważniej wczytuję się w historię jej życia, tym bardziej marzy mi się, by obrosła w legendę niczym Frida Kahlo. Stryjeńska - jako artystka i kobieta - z pewnością zasługuje na piedestały, ołtarzyki i kult z prawdziwego zdarzenia. Niech stanie się artystyczną wizytówką Polski. Niech w kolejce do jej obrazów, projektów i grafik ustawiają się miłośnicy sztuki z odległych krańców świata. Niech nakręca turystykę, podnosi PKB, niech nawet trafi (ale by się wściekła ) na kubki, płócienne torby, notesy, piórniki i kosmetyczki. Niech będzie tematem świetnie przyjętego filmu. Niech stanie się pierwszą, odruchową odpowiedzią na hasło "sztuka polska". Niech ma tę swoją wymodloną nieśmiertelność - niech trwa i trwa, tak jak chciała - długo po swojej "dematerializacji".

Więcej o: