Czy nasze szkoły na pewno dojrzały do przyjęcia sześciolatków?
Czy sześcioletnie dzieci są gotowe, aby godzinami odrabiać prace domowe? (fot. klimkin)
Wszystkie sześciolatki powinny iść do pierwszej klasy. Nasze dzieci są wystarczająco mądre i dzielne, żeby uczyć się pisania i czytania. Powinniśmy pozwolić sześciolatkom być samodzielnymi i nie wolno ich traktować jak maluchy. Dzieci sześcioletnie są gotowe, żeby pójść do szkoły. Owszem dzieci tak, ale czy szkoły są na pewno gotowe, żeby przyjąć dzieci sześcioletnie? Śmiem wątpić.
Założenia jak zwykle są wspaniałe i godne pochwały - dzieci mają mieć równe szanse bez względu na to, gdzie mieszkają, jaki jest status majątkowy i intelektualny ich rodzin. W przedszkolach automatycznie zwolnią się miejsca dla maluchów i wszyscy będą zadowoleni. Spełnili swoje obowiązki, mogą umyć ręce.
Jak jest naprawdę? Moi bratankowie poszli do szkolnej zerówki, ich entuzjazm dla placówki edukacyjnej trwał ze trzy tygodnie. Zamiast radości z nauki nowych rzeczy poznali nieznośną sztampę i rutynę. Wtłoczeni w skostniały, dziewiętnastowieczny system edukacyjny stali się jeszcze jednymi nienawidzącymi szkoły chłopakami, którym cała rodzina tłumaczyła, dlaczego muszą jednak chodzić do szkoły, gdzie nikt ich nie słucha, nie rozumie, gdzie są jedynie pozycją w dzienniku szkolnym.
Dzieci oczekują, że szkoła okaże się wspaniałą przygodą, fascynującym światem, miejscem i czasem potrzebnym do odkrywania własnych możliwości a w zamian dostają szlaczki, słupki i przysiady. Dorosłym wmawia się przy tym, że tak uczy się odpowiedzialności, poczucia obowiązku, że wdraża się je w dorosłe życie. W jakie życie ja się pytam?
We wszystkich ustawach i rozporządzeniach, w podstawie programowej i innych takich stoi wyraźnie napisane, że dzieci w klasach 1-3 nie wolno oceniać, że ocena ma być opisowa i dostępna dla rodziców, że oceny to zło. Wszystkie znane mi dzieciaki dostawały w pierwszych klasach podstawówki stopnie. Nie tam słoneczka, chmurki czy inne takie. Regularne czwórki, piątki a czasami tróje z dwoma, albo i dwóje. Ustawy sobie, a szkoła sobie.
Dzieci najmłodsze masowo lądują na tzw diagnozach psychologicznych. Bo się nie słuchają, bo nie usiedzą, bo wiedzą swoje. Tylko jak mają usiedzieć 45 minut w ciszy i bezruchu, skoro do tej pory biegały i bawiły się swobodnie. Plecaki są wyładowane ponad miarę, dzieci sfrustrowane i nieszczęśliwe. Moja przyjaciółka codziennie pisała dziecku usprawiedliwienie, że nie odrobiło pracy domowej. Wolała z nim iść na spacer, albo pogadać po prostu niż siedzieć i rozwiązywać archaiczne ćwiczenia, służące tylko temu, żeby dziecku życie obrzydzić jak najwcześniej, żeby nie myślało, że będzie łatwo.
Czy nasze szkoły są wystarczająco mądre dla naszych dzieci? (fot. jutheanh)
Metodyka i współczesna pedagogika swoje, a nasze szkoły swoje. Zalecenia są takie, żeby dzieci nie siedziały w ławkach - siedzą. Sugeruje się, żeby jak najwięcej czasu spędzały na dworze i na zabawie - utopia, żeby nauczyciel dał każdemu wystarczająco dużo czasu na przejście z jednego systemu (przedszkolnego) do drugiego (szkolnego) - bajki. A należałoby jeszcze wspomnieć o nadmiarze podręczników, ćwiczeń, o braku ciekawych pomocy naukowych, gier i zabaw. Dostosowane do wzrostu najmłodszych krzesła i stoły, czy placyk zabaw na boisku szkolnym to doprawdy nie wszystko.
A tymczasem fobia szkolna dotyka coraz młodszych dzieci. Dzieci się boją, nie lubią szkoły. Co gorsze zaczynają myśleć pod dyktando nauczycieli, schematami. Tego się od nich oczekuje. Bo nasza szkoła jako ogólne zjawisko nie dorosła do tego, by przyjąć dzieci sześcioletnie.
Owszem zdarzają się fajne miejsca. Oddani pasjonaci, ogarnięci przyjaźni dyrektorzy, ale to w dalszym ciągu są jednostki, to wyjątki od reguły. A reguła jest naprawdę przygnębiająca. Znam rodziców, którzy dają dzieciom korepetycje z matmy już od trzeciej klasy szkoły podstawowej, bo pani nauczycielka puszcza dzieciom lekcje z YouTube'a, znam rodziców, którzy dalej robią za swoje dzieci zielniki, albumy, zbierają liście i szukają opisów w internetach. Od mojej kariery w podstawówce nie zmieniło się wiele.
Żeby nie było, że jestem zupełnie jednostronna postaram się przyjrzeć drugiej stronie. Zdarzyło mi się w życiu studiować na wydziale pedagogicznym. 80 procent zajęć to filozofia, socjologia i historia pedagogiki - a były to studia zawodowe, nie magisterskie. Na palcach jednej ręki mogłam policzyć wśród wykładowców - praktyków. Osoby, które pracują w zawodzie nauczyciela, pedagoga, mają osiągnięcia, pasjonatów. Koleżanki studentki narzekały, że chcą narzędzi do pracy z dziećmi, chcą, żeby ktoś im pokazał, powiedział, jak zainteresować, zabawić, jak dostrzec trudności i zaradzić kłopotom, poprowadził warsztat z pedagogiki zabawy. W zamian musiały godzinami czytać teksty wielkich myślicieli (ważne i mądre), ale w zawodzie nauczyciela wczesnoszkolnego słabo myślę przydatne.
Wniosek nasuwa się sam. Przygotujmy nauczycieli a oni przygotują szkołę, bo dzieci jako się rzekło, są gotowe od dawna.
-
Zawieś płyty CD na drzewach w ogrodzie. Poznaj sprawdzony trik
-
Odkąd zaginął jej mąż, w mieszkaniu unosił się dziwny zapach. Ciało odnalazła po kilku miesiącach
-
Czym jest równowaga PEH i dlaczego warto o nią dbać? Sprawdź, czego brakuje Twoim włosom i dobierz odpowiednią pielęgnacjęMATERIAŁ PROMOCYJNY
-
Ważył 7 kg po urodzeniu. Nie mieścił się w łóżeczku, a ubranka były za małe
-
Wymieszaj i spryskaj krzew. Larwy ćmy bukszpanowej odpadną z gałązek
- Singapurski pocałunek nie ma nic wspólnego z tradycyjnym całowaniem
- Ciesz się smakiem Coca-Cola niezależnie od pory dnia czy okazji. Teraz wariant bezkofeinowy trafia na stoły
- Zainspiruj się stylem Shiv Roy z "Sukcesji". 5 zasad wyglądu kobiety sukcesu. Co za klasa i szyk!
- "Kryminalni" przynieśli jej popularność. Później zniknęła z branży
- Uczyła ją w liceum, dziś są zaręczone. "Mam szczęście"