Wszyscy moi przyjaciele i część stałych czytelników Focha wie, że nigdy nie kryłam się z moją miłością do Taylor Swift (teraz to uczucie jest lekko zawiedzione). Ani z tym, że pasjami pochłaniam popkulturę przeznaczoną dla nastolatków. Nigdy też nie ukrywałam, że zdarza mi się zachowywać, jakbym miała lat 20, a nie 30. "Nie czuję się na swój wiek" , powtórzę za większością trzydziestolatek.
Ale muszę przyznać, że ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że ludzie, których szczerze podziwiam są młodsi ode mnie - czy to w pracy, czy w przyjaźni, czy na Instagramie. Co więcej, gdy oddaję się kolejnej z moich pasji, czyli sprawdzaniu dat urodzenia znanych osób na Wikipedii, szybko orientuję się, że ci z zacnego rocznika '84 mają już na swoich kontach dzieci, miliony i osiągnięcia, które nie mieszczą się na ekranie komputera.
W tej konstatacji nie jestem sama. Różne są tylko reakcje na fakt, że czas ustąpić miejsca młodszym. Mojego męża, który chyba nie obrazi się za tę wzmiankę, uspokaja to, że do trzydziestki nie został Kantem. Dlaczego? Bo to znaczy, że już nim nie zostanie, więc może w spokoju robić swoje. Jest więc sposób na to, żeby nie myśleć, co robię nie tak, skoro niedługo przed 32. urodzinami nie mam jeszcze ani jednej stroniczki mojego "Harry'ego Pottera" , którego miałam napisać.
Racjonalizacja pierwsza z brzegu : w show-biznesie i okolicach panuje kult młodości, więc siłą rzeczy chętnie oglądamy jędrne ciało 18-letniej Kylie Jenner , słuchamy miłosnych hymnów 20-latków: chłopców z One Direction , Jamesa Baya , czy Eda Sheerana (zależnie od gustu) i śledzimy perypetie miłosne serialowych gwiazdek, które na oko powinny być jeszcze w liceum.
Racjonalizacja numer dwa. Tłumaczę sobie, że szeroko pojęci nie są aż tacy młodzi, a ja aż tak stara. Dzieli nas jakieś pięć, dziesięć, no maksymalnie piętnaście lat. Nie zadebiutowałam jak Masłowska na osiemnastkę? Trudno, może wolniej się rozkręcam. Nie poukładam sobie życia do 25. urodzin? Trudno, przed trzydziestką trochę się ogarnęłam. Nie mam Snapchata? Kim Kardashian też uznała, że jest na niego za stara.
Ostatecznie mam obawę, że odpuszczam. Sobie, uznając, że co się nie wydarzyło, już się nie wydarzy, więc po się męczyć. "Mojemu pokoleniu" czując, że powinniśmy ustąpić pola młodszym. Wszystkim starszym usprawiedliwiając bierność na trzy sposoby:
a) młodość niech się wyszaleje,
b) świat schodzi na psy,
c) czas umierać.
Podziwiając więc samozaparcie nastoletnich i dwudziestoletnich gwiazd, które myślą, że zmienią świat, optuję za wiarą w tych, którzy rozkwitają wolniej . A jednocześnie poddaję sama sobie pod rozwagę brak tzw. "młodych ludzi" w polityce (nie licząc maturzystów Macierewicza), w publicystyce (tu średnia wieku wciąż 40.), w fotelach prezesów.
Tu spotykają się trzy najważniejsze powody sukcesu: talent (aż do granic geniuszu), ciężka praca i doświadczenie. I tu znajduję dla siebie, i dla tych równie zdziwionych tym, że nie jesteśmy już młodymi, dobrze się zapowiadającymi, pocieszenie. Poświęceniem i doświadczeniem możemy jeszcze wypracować Nobla, Oscara i Pulitzera. A jeśli nie objawił się w nas geniusz - do kreowania wizerunku, do leczenia raka, do wypełniania stutysięcznych stadionów swoim głosem, najpewniej geniuszami nie jesteśmy. Ale to jeszcze nie powód, żeby spisać się samemu na straty. Pocieszam się tym, że Beyoncé, J.K. Rowling i Tina Fey są ode mnie trochę starsze. Może jeszcze zdążę dogonić króliczka.