Screen ze strony fundacji ALIVIA alivia.org.pl/skarbonka/olga-sipowicz/
alivia.org.pl/skarbonka/olga-sipowicz/
Polska znowu podzielona. I nie, nie chodzi mi o pierwszy i drugi sort, tylko o tych, co chcą pomagać Korze i uważają, że trzeba i o tych, którzy są jej prośbą o finansowe wsparcie oburzeni. No bo jakże to? Ona? Ikona polskiego rocka? Autorka większości maanamowych hitów? Królowa ZAIKS-u? Gwiazda programu rozrywkowego "Must Be The Music", która za każdy odcinek przytula więcej, niż wielokrotność średniej krajowej? Milionerka? Właścicielka dóbr ziemskich? Jak ona śmie prosić o pieniądze! Ona je przecież ma, a jeśli nie ma, to powinna mieć. Być może wszystko przebalowała. Albo przepaliła. Albo nie-wiadomo-na-co wydała. A powinna była oszczędzać. Każdy rozsądny człowiek oszczędza na czarną godzinę, przecież każdy wie, że może go spotkać coś przykrego. Choroba na przykład. A wtedy nie ma zmiłuj, kasa jest potrzebna, chociażby do tego, żeby pójść do lekarza. Wtedy, kiedy to jest niezbędne, a nie za trzy lata, kiedy już człowiek umrze. Lekarze kosztują, omijanie kolejek też, leki, terapie, rehabilitacje. A jak się trafi rak to już w ogóle, koszty rosną zastraszająco. Każdy rozsądny człowiek to wie. I każdy na to oszczędza, czyż nie?
O tym, czy pomagać Korze, czy komuś innemu każdy z was zadecyduje w cichości swojego ducha. Jeśli wydaje się wam, że Korze się te pieniądze nie należą, możecie je przekazać na kogoś innego. Akurat zbliża się czas rozliczania podatków i przeznaczania 1% na szczytne cele - na pojedynczych ludzi, organizacje, fundacje. Macie moc, niemalże boską! Wasz hajs może uratować czyjeś życie! Ale oprócz życia Kory jest jeszcze inna, bardzo ważna sprawa - polska onkologia.
Kora, chcąc nie chcąc stała się ambasadorką wszystkich tych, których nie stać na nowoczesne leki, które mogą uratować albo przedłużyć życie . Strasznie przykro, że o tym, jak to wszystko wygląda, zaczyna się mówić dopiero wtedy, kiedy na raka choruje ktoś znany. Tak jakby życie tysięcy innych osób nie było tego warte. Nowotwór to choroba naszych czasów. Jestem pewna, że każdy z nas zna kogoś, kto ma lub miał raka, kogoś, kto na raka umarł albo za chwilę umrze. Mami się nas, że "jest naprawdę dobrze", wdraża programy typu "szybka pomoc onkologiczna".
A z raportu przeprowadzonego przez Fundację Alivia (tak, tę samą, która pomaga zbierać pieniądze na leczenie Kory) jasno wynika, że na 100 chorych przeżyje w Polsce 46. W krajach, gdzie najlepiej walczy się z rakiem "przeżywalność" (straszne słowo, brrr) sięga 60 procent . W Polsce co roku ok. 150 tys. osób zapada na raka. Po pięciu latach z tej grupy zostaje (statystycznie) 69 tysięcy, a mogłoby zostać 100 tysięcy. Jest super? Nie dla tych 30 tysięcy, którym się nie udało, a mogło. Oczywiście nie chodzi tylko o nowoczesne leki. Również o profilaktykę, wczesną diagnostykę, takie tam pierdoły. I, niestety, to wszystko w naszym kraju leży.
Ale jak to jest z tymi lekami? Raport Alivii jest bezlitosny.
- Na 30 najszerzej używanych leków na raka, w Polsce aż 12 jest w ogóle niedostępnych (NFZ ich nie refunduje) i lekarze nie mogą nimi leczyć chorych. Kolejne 16 na 30 leków są dostępne, ale z ograniczeniami - urzędnicy Ministerstwa Zdrowia (a nie lekarze!) określają, którzy pacjenci mogą z nich skorzystać, a którzy nie. Tylko 2 leki na 30 mogą być przepisywane przez lekarzy według ich uznania. W Austrii, Niemczech, Holandii nie ma leków, które byłyby niedostępne dla pacjentów. W Hiszpanii tylko 3 leki są niedostępne, a w sąsiednich Czechach 7.
- Na 30 najszerzej wykorzystywanych leków na raka, w Polsce dostępnych jest tylko 18 (płaci za nie NFZ), ale zużycie tych leków jest dużo niższe niż średnie użycie w innych krajach europejskich. Wynika to z tego, że tylko niektórzy chorzy na raka mają prawo z nich skorzystać. Urzędnicy Ministerstwa Zdrowia ustalają zasady określające, którzy pacjenci mają być wykluczeni z leczenia .
- Aby osoba chora na raka mogła być leczona określonym lekiem, NFZ musi ten lek refundować (czyli za niego płacić). Decyzja o tym czy lek refundować czy nie, jest podejmowana przez Ministerstwo Zdrowia, co średnio w Polsce zajmuje ponad 2 lata od chwili pojawienia się leku na rynku. Do czasu podjęcia tej decyzji lekarze nie mogą tym lekiem leczyć swoich pacjentów. W innych krajach decyzję tę podejmuje się dużo szybciej - Niemcy ok. 3 miesiące, Austria - niecałe 5 miesięcy, Hiszpania - ok. roku. Tylko w Rumunii jest gorzej - tam czas oczekiwania wynosi prawie 3 lata.
Do tego dochodzi jeszcze magma informacyjna i "kłopoty komunikacyjne" wielu polskich lekarzy, którzy niechętnie dzielą się wiedzą, niechętnie opowiadają o możliwościach terapii, nie chcą dyskutować, nie chcą przybliżać chorym ich choroby, nie chcą pomagać w oswajaniu raka. "Ma być tak, jak ja mówię, w końcu jestem lekarzem". "Co mi tu pani za bzdety z internetu opowiada". Strzępki wiedzy na temat własnej choroby często trzeba lekarzom niemalże "wydzierać", gdzieś pokątnie, na korytarzu, między jednym obchodem a drugim. Chcą być jedyni i nieomylni. I często są, szkoda tylko, że nie bardzo mają czym leczyć. Wg raportu Alivii ponad 90 procent lekarzy uważa, że jest problem z brakiem dostępu do leków . Nie mówcie więc, że problem Kory to jakaś gwiazdorska "fanaberia". Lepsze, nowsze, mniej inwazyjne leki są, tylko nie można nimi leczyć, bo tak postanowili urzędnicy Ministerstwa Zdrowia po skrupulatnych obliczeniach.
"Na biednego nie trafiło". "Wstydu nie ma". "Jest tylu ludzi, którzy dużo bardziej tej pomocy potrzebują niż Kora". OK, pewnie tak jest. Pewnie jest wielu biedniejszych, którzy też potrzebują się leczyć i też zasługują na to, żeby żyć . Dlatego Kora mówi "jeśli nie chcesz pomagać mi, pomóż innym". Kim jestem, żeby decydować o tym, kto ma prawo żyć? Czym się kieruję? Dlaczego mnie dziwi, że ktoś, kto jest ciężko chory tak uparcie trzyma się życia i zrobi wszystko, żeby to życie utrzymać? Dlaczego mnie dziwi, że Kora nie występuje w obronie wszystkich dwustu kobiet w Polsce, które mają ten sam wadliwy gen, tę samą chorobę i tak samo potrzebują tego cholernego drogiego leku, którego nie opłaca się państwu refundować? Strasznie brzmi ta "opłacalność", kiedy się ją przyłoży do pojedynczego ludzkiego życia.
"Bardzo nam przykro, ale NFZ uważa, że świat sobie bez pana / pani poradzi. Nie ma pieniędzy, żeby pana / panią leczyć. Co prawda za granicą są już takie leki, ale nas na nie nie stać. My tu mamy inne ważne wydatki, mamy wszystko skrupulatnie policzone. Jesteśmy biednym krajem, nie stać nas na leczenie obywateli".