Romy Schneider jako Elżbieta Bawarska w filmie "Sissi - młoda cesarzowa"
Jeśli Elżbieta, cesarzowa Austrii, kiedykolwiek mówiła, że jest zajęta myciem włosów, prawdopodobnie jej wierzono. Po pierwsze, jej włosy były niewiarygodnie długie. Nosiła je splecione w koronę, przez co jej głowa zdawała się "zbyt duża w porównaniu z resztą" ciała, jak stwierdził pewien dworzanin. Mycie sięgających do ziemi, kasztanowych włosów było niczym operacja wojskowa, wymagało tuzinów żółtek i 20 butelek "najlepszej francuskiej brandy" - tak przynajmniej opisywał to lokaj. Później do mikstury dodawano wyciśniętą cebulę i balsam peruwiański. Nocne czesanie włosów trwało kilka godzin i wymagało specjalnych rytuałów: na podłodze rozkładano biały materiał, a fryzjer musiał być ubrany cały na biało. Po rozczesaniu i ułożeniu włosów Elżbiety zbierał pasemka włosów, które wypadły podczas zabiegów, i liczył je. Jeśli było ich zbyt wiele, cesarzowa stawała się "niespokojna". Zostawiała je i zapisywała daty ich wypadnięcia. Oczywiście mikrozarządzanie swoimi włosami ma sens tylko wtedy, jeśli jest to jedyna rzecz, nad którą możemy sprawować kontrolę.
Od księżniczki do cesarzowej
Dorastająca w ogromnej wiejskiej posiadłości w Bawarii księżniczka Elżbieta - albo Sissi, jak ją nazywano - miała dzikie dzieciństwo. Kradła owoce z sadów sąsiadów i pisała łzawe, romantyczne wiersze o naturze i cnotliwych niewiastach. Czasami razem z ojcem przebierali się za chłopów, i tańczyli i śpiewali przed karczmami w zamian za drobne monety.
Bo i czemu nie? To przecież jej siostra Helena była przygotowywana do wspaniałego małżeństwa z cesarzem Franciszkiem Józefem, kuzynem ze strony matki. Jednakże to piękna i niezależna piętnastoletnia Elżbieta zwróciła uwagę przystojnego dwudziestotrzyletniego cesarza. Poznali się podczas rodzinnego spotkania, a na balu, który odbył się następnego dnia, tańczył tylko z nią. Wszystko było tak jak w uwielbianych przez dziewczynę bajkach, tyle że działo się w rzeczywistości. Elżbietę ogarnęło przerażenie. W ciągu kilku dni Franciszek Józef poprosił ją o rękę. Szlochała w objęciach matki i twierdziła, że oczywiście, kocha go, ale "gdyby tylko nie był cesarzem!"
Cesarzowa Elżbieta, Franz Xaver Winterhalter (CC PD-Mark 1.0 via Wikimedia Commmons) Cesarzowa Elżbieta, Franz Xaver Winterhalter (CC PD-Mark 1.0 via Wikimedia Commmons)
Cesarzowa Elżbieta, Franz Xaver Winterhalter (CC PD-Mark 1.0 via Wikimedia Commons)
Błyskawicznie nauczono dziewczynę wszystkiego - od historii po dworską etykietę. Cały czas otaczali ją dworzanie, krawcy, nauczyciele, lekarze, prawnicy i ambasadorowie - co było dość przytłaczające dla zdenerwowanej nastolatki, która bardzo pragnęła odzyskać wolność. 24 kwietnia 1854 roku zakochana para wzięła ślub, a Elżbieta została cesarzową Austrii i królową Węgier. Płakała jak dziecko - i miała ku temu ważkie powody.
Cesarstwo Austro-Węgier, którym teraz władała, było mieszaniną anarchistów, abdykacji i zamachów, nie mówiąc już o sztywnej i niekiedy dziwacznej etykiecie dworskiej. Zarówno temperament jak i wykształcenie dziewczyny sprawiały, że nie potrafiła sobie z tym poradzić.
Z pewnością nie przypadła do gustu swej mało sympatycznej teściowej. Gdy dwa dni po ślubie cesarskie małżeństwo zostało skonsumowane, arcyksiężna Zofia dowiedziała się o tym jako pierwsza. Po tym, jak skrytykowała "żółte zęby" synowej, Elżbieta już nigdy nie uśmiechnęła się szeroko i ledwo rozchylała usta podczas mówienia. Poza tym i tak nie miałaby z kim rozmawiać. Wolno jej było utrzymywać kontakty jedynie z kilkoma rodzinami i praktycznie nie miała przyjaciół. Co więcej, jej nowa pozycja oznaczała, że bez ochrony nie mogła sobie nawet kupić pary rękawiczek w sklepie. Wszystko to bardzo ją irytowało; z czasem nienawiść do teściowej zamieniła się w obsesję, która trwała aż do śmierci arcyksiężnej w 1872 roku.
Gdy Sissi zaszła w ciążę, skończyła się wszelka wolność. W marcu 1855 roku siedemnastoletnia dziewczyna powiła córkę, nazwaną przez teściową Zofią. Dziewczynkę oddano pod opiekę babki. W cesarskim "żłobku" opiekunowie byli wybierani przez arcyksiężną, poza tym znajdował się on na tym samym piętrze, co jej komnaty. Mimo tego że później Elżbieta skarżyła się na rozłąkę z dziećmi, prawdopodobnie wcale jej to nie obeszło. Zwolnienie z obowiązków matki oznaczało więcej czasu na ulubione hobby: dbanie o swą urodę.
Najpiękniejsza ze wszystkich
Gdyby Elżbieta była postacią z bajki, z pewnością to ona mówiłaby: "Lustereczko, powiedz przecie". Jej maniakalne dążenie do idealnej urody było klasycznym zaburzeniem postrzegania własnego ciała. Nie mogła kontrolować większości aspektów swego życia, skupiła się zatem na jednej jedynej rzeczy, na którą miała wpływ: na swoim wyglądzie.
Poza reżimem w kwestii pielęgnacji włosów, Elżbieta głodziła się, by mieć jak najwęższą talię - mierzyła ona zaledwie 45 centymetrów, czyli bardzo mało nawet na ówczesne gorsetowe standardy. Sissi chwaliła się nią, zaszywając się w stroje jeździeckie i nosząc bieliznę z irchy, by zapewnić sobie ciepło bez dodatkowych warstw materiału. Ważyła się dwa razy dziennie. Jeśli przekroczyła ustaloną przez siebie wagę 50 kilogramów (przy wzroście ponad 170 centymetrów), natychmiast przechodziła na głodówkę i jadła jedynie pomarańcze, piła sok z surowego mięsa i białka jajek z solą.
W czasie ciąż uważała swe ciało za odrażające i nienawidziła pokazywać się publicznie; po każdym porodzie obsesyjnie próbowała powrócić do poprzedniej figury i wprowadzała głodówkę oraz ekstremalne ćwiczenia.
W 1875 roku do snu owijała talię gorącymi ręcznikami, ponieważ wierzyła, że dzięki temu będzie szczupła; mimo że miała już wtedy 38 lat i czworo dzieci, mierzyła w talii nie więcej niż 50 centymetrów. Była chuda jak szkapa, cały czas stosowała diety, na przykład jadła tylko winogrona, albo tylko sorbety o smaku fiołków i piła tylko mleko. Przez całe życie nieustannie ćwiczyła, spacerowała przez pięć lub sześć godzin dziennie, uprawiała szermierkę i jeździła konno. Aby zachować prężne mięśnie, zatrudniła szwedzkiego masażystę, który wykorzystywał specjalną miksturę z alkoholu, gliceryny i "żółci wołu". Miała również fioła na punkcie czystości i higieny. W garderobie zbudowano jej wannę, tak by każdego ranka mogła brać zimną kąpiel. W późniejszych latach często kąpała się w ciepłej oliwie, co ponoć pomagało zachować jędrną i miękką skórę. Gdy znajdowała się nad morzem, kazała podgrzewać do kąpieli wodę morską.
Taki reżim dbania o siebie dodatkowo zaostrzał się pod wpływem stresu. Kiedy Sissi miała zaledwie 20 lat, jej córka Zofia zmarła na odrę. Cesarzowa odmówiła wtedy jedzenia i zdawała się pragnąć śmierci głodowej. Ożywiła się, gdy zaszła w ciążę po raz trzeci - miała nadzieję, że wyda na świat syna i już nigdy nie będzie musiała rodzić dzieci. W 1858 roku, po powiciu następcy tronu, księcia Rudolfa, od razu rzuciła się w wir ćwiczeń.
W jej garderobie urządzono siłownię, łącznie z drążkami i pierścieniami do podciągania; cały sprzęt pakowano i przewożono wszędzie tam, dokąd się udawała. Z wiekiem obsesja na punkcie ćwiczenia na świeżym powietrzu i częstych wyniszczających diet zaczęła negatywnie wpływać na skórę kobiety, księżniczka musiała zatem przedsięwziąć radykalne środki, by powstrzymać ten proces. Na długo zanim Lady Gaga wprowadziła mięsną modę, Elżbieta sypiała w jedwabnej masce wyłożonej surową cielęciną, co było rzekomo doskonałym sposobem na przebarwienia. Nakładała również na twarz na kilka godzin miód oczyszczony, a następnie pastę ze świeżych truskawek wymieszanych z wazeliną.
Podróżowała ze stadem krów rasy Jersey, które - jak czuła - dawały najczystsze mleko; śmietanę z tego mleka, zmieszaną z pastą z cebulek lilii, wykorzystywała jako balsam. Oczywiście z uwagi na fakt, iż do produkcji wielu dziewiętnastowiecznych kosmetyków wykorzystywano ołów i arszenik, lepiej, że trzymała się od nich z daleka. I żyła długo i nieszczęśliwie.
Co ciekawe, mimo że Elżbieta przywiązywała ogromną wagę do swego wyglądu, nie znosiła myśli, że ktoś może na nią patrzyć, i ukrywała twarz za skórzanym wachlarzem bądź pod parasolem przeciwsłonecznym. Jak mogło się zdawać, uważała się za boginię, której uroda nie była przeznaczona dla oczu śmiertelników, tak jakby obawiała się, że ludzkie spojrzenia mogą ją zniszczyć. Takie podejście idealnie łączyło się z fascynacją językiem greckim, klasycznymi bogami i bohaterami, pisaniem i recytowaniem poezji i bajek. Zaczęła się również obsesja na temat bycia najpiękniejszą kobietą na świecie. Do albumów wklejała wizerunki kobiet, które uznawała za swoje rywalki. Jak rzekomo nieraz twierdziła: "Jeśli przestanę być atrakcyjna, życie będzie dla mnie bez wartości".
Ekscentryczne zachowania Elżbiety oddziaływały na kilka aspektów jej życia osobistego, jednak najgorszy wpływ miały na małżeństwo. Cesarz był zauroczony, ale jednocześnie zaskoczony swą młodą żoną. Jego cechowało praktyczne podejście do rzeczywistości, natomiast ona była romantyczką i zazdrośnicą. On trzymał się etykiety, ona była przyzwyczajona do towarzystwa osób takich jak jej matka, która podczas kolacji sadzała sobie na kolanach psy, wyłapywała im pchły i układała martwe owady na talerzu.
Tak naprawdę Franciszek Józef nigdy nie rozumiał swej żony i było to przyczyną jej frustracji. Nie chciał również zauważyć, że dziewczyna, którą poślubił, rozkwitła w mądrą młodą kobietę o bystrym umyśle i życzliwym zrozumieniu dla międzynarodowej polityki. Często odrzucał pomoc z jej strony i lekceważył rozsądne rady.
Z czasem problemy pojawiły się również w sferze intymnej. Elżbieta była zniesmaczona swym ciałem po ciąży i przerażona perspektywą rodzenia kolejnych dzieci. Po urodzeniu Rudolfa zerwała wszelkie kontakty intymne z mężem, a abstynencja w pewien sposób schlebiała jej wyobrażeniu o sobie jako nieskalanej bogini, pożądanej, acz niedostępnej. Jednakże jednocześnie musiała stawić czoła bardzo realnemu zagrożeniu ze strony innych kobiet. W 1860 roku potwierdziły się najgorsze obawy: po zdiagnozowaniu choroby wenerycznej (prawdopodobnie rzeżączki) dwudziestotrzyletnia Elżbieta nabrała przekonania, że jej mąż jest niewierny.
Zaczęła podróżować - rozpoczęła pierwszą z wielu trwających całe życie podróży w celu ucieczki przed austriackim dworem i Franciszkiem Józefem, który bez sprzeciwu finansował jej wędrowny tryb życia.
W 1867 roku para pogodziła się na tyle, że Elżbieta ponownie zaszła w ciążę, tym razem z Valerie, jedyną córką, którą wychowała tak, jak chciała. Resztę życia spędziła, trzymając cesarza na dystans. Gdy w 1885 roku Franciszek Józef rozpoczął długi romans z pewną aktorką, Elżbieta nie tylko wspierała ten związek, lecz także dyrygowała nim, aranżując kochankom częste spotkania. Najwyraźniej jej zazdrość zamieniła się w coś innego.
Szaleństwo to dopiero początek
Obsesja Elżbiety na punkcie urody była połączona z głęboką manią prześladowczą; dwudziestodwuletnia młoda kobieta cały czas skarżyła się na to, że otaczają ją wrogowie. Często płakała i potrafiła zamknąć się w swej komnacie na kilka dni. Miała również skłonności do hipochondrii, na co niestety wpływały depresja, niezdrowa dieta i lekarze.
Kruche zdrowie cesarzowej nie było zaskoczeniem - kilkoro jej bliskich krewnych również cierpiało na choroby psychiczne o różnym nasileniu. Król Ludwik II Wittelsbach, jeden z ulubionych kuzynów Elżbiety, żył w romantycznym odosobnieniu, aż wreszcie stał się rzekomo niebezpiecznym i brutalnym paranoikiem. Sissi miała świadomość, że w jej rodzinie choroby psychiczne występują dosyć często, i przyzwyczajała się do myśli, iż pewnego dnia ona również oszaleje. Nawet jeśli nie miała genetycznych predyspozycji do szaleństwa, w jej życiu było dostatecznie dużo czynników, które doprowadziłyby do utraty zmysłów nawet zdrowego człowieka. Do tego dochodziło polityczne zamieszanie i coraz większe odosobnienie - Elżbieta przeżywała osobistą tragedię. Jej rodzeństwo i krewni ginęli w coraz straszniejszych okolicznościach (pożar, pluton egzekucyjny, katastrofa na morzu), a w 1889 roku odseparowany od niej syn zabił siebie i swą siedemnastoletnią konkubinę. Nic dziwnego, że pewnego roku zażądała na urodziny tygrysa bengalskiego, a oprócz tego zakładu psychiatrycznego w pełnej gotowości.
Odpowiedzią cesarzowej na problemy była ucieczka, która dodatkowo wzmacniała jej narzuconą przez samą siebie izolację. Jeden z mieszkańców dworu zauważył: "Jest chora na umyśle, prowadzi tak odosobnione życie, że tylko pogarsza swe położenie". Jednakże nieustanne podróżowanie pomagało jej znowu stać się osobą, którą myślała, że jest. Bywała bardzo szczęśliwa, zwłaszcza podczas polowań na lisy w Irlandii lub pływania wokół wysp greckich. Z daleka od dworu była czarująca, miła, troskliwa i kochająca dla dzieci i męża. Może to dlatego dążyła do podróżowania z takim samym zapałem, z jakim maltretowała własne ciało.
Pewnego razu matka napisała do niej: "Nie wiesz, jak żyć i spełniać wymogi współczesnego życia. Należysz do innej epoki, do czasu świętych i męczenników. Nie pozwalaj sobie na fanaberie świętej, ani nie łam sobie serca, wyobrażając sobie siebie jako męczennicę". Słowa te okazały się osobliwie prorocze. Elżbieta została swego rodzaju męczennicą, symbolizującą umierające europejskie cesarstwa. Podczas spaceru w Genewie 10 września 1898 roku została dźgnięta pilnikiem w serce przez włoskiego anarchistę Luigiego Lucheniego. Miała wtedy 60 lat. Później morderca zeznał, że tego dnia szukał ofiary, która miałaby na głowie koronę - Elżbieta po prostu pasowała do jego wyobrażeń. Po chwili dolał oliwy do ognia, dodając: "Nie była zbyt piękna. I w sumie była już stara".
OD REDAKCJI: Powyższy fragment to jeden z rozdziałów książki "Niegrzeczne księżniczki" autorstwa Lindy Rodriguez McRobbie (Wydawnictwo Znak).
Niegrzeczne księżniczki (Wydawnictwo Znak) Niegrzeczne księżniczki (Wydawnictwo Znak)
Niegrzeczne księżniczki (Wydawnictwo Znak)