O dniu, w którym przejrzałam na oczy. I rzuciłam faceta

Miłość jest ślepa. A moje zauroczenie było ślepe podwójnie i dosłownie - w uświadomieniu sobie z kim się związałam przeszkadzały mi nie tylko rozszalałe hormony, ale także kiepski wzrok.

Jestem krótkowidzem. Podłe minusowe dioptrie sprawiają, że świat widzę bardzo niewyraźnie - im coś znajduje się dalej, tym jest bardziej rozmazane, pozbawione detali, niuansów w kształcie, fakturze i barwie. Nie potrafię czytać szyldów przy drodze, numerów podjeżdżających na przystanek autobusów, nie rozpoznaję mijanych na ulicy ludzi, a zamiast tysięcy gwiazd na bezchmurnym nocnym niebie widzę jedynie księżyc i migające światła samolotów.

Pierwsze okulary zapisano mi pod koniec szkoły podstawowej. Czy ich używałam? Oczywiście, że nie. Może i byłam jednym z klasowych kujonów, ale bez przesady! Poza tym było to grubo ponad 20 lat temu - muszę wam przypominać jaki design miały wtedy okularowe oprawki? Otóż to, zgroza. Nie nosiłam więc okularów, ani w szkole podstawowej, ani, mimo pogłębiającej się wady, również w liceum.

Przed egzaminami na studia chodziłam na lekcje rysunku. Pewnego dnia na korytarzu wpadłam na chłopaka (klasyczna scena z rozsypującymi się na podłogę rulonami papieru, wypadającymi z torby ołówkami, kredkami, monetami i takimi tam oraz pierdylionem "przepraszam" z obu stron). Od słowa do słowa, od wódki do wódki - wkrótce zostaliśmy parą.

Mój rozmazany świat stał się niezmiernie piękny. Nie było dla mnie istotne, że wszystko jest mało wyraźne, z moim wybrankiem na czele. Dla nastoletniej aspirującej artystki znacznie ważniejsze są wspólne tematy, gusta, podobna pasja w kreacji, zaangażowane (i jakże czasami egzaltowane) dyskusje o sztuce i doli twórcy. Facet wydawał mi się całkiem przystojny, koleżanki nie zgłaszały większych zastrzeżeń estetycznych. Wspominały co prawda czasami, że jest jakiś dziwny i ma rozlatane spojrzenie, ale kto by tam analizował takie komentarze. Kiedy był blisko - najczęściej go całowałam, kontemplowałam detale twarzy (takie jak kształt nosa, czy kolor tęczówki) i narkotyzowałam jego zapachem. Gdy był nieco dalej - no cóż, widziałam zarysy sylwetki i słyszałam uwodzicielski tembr głosu, to wystarczało.

O dniu, w którym przejrzałam na oczy. I rzuciłam facetaO dniu, w którym przejrzałam na oczy. I rzuciłam faceta Kochanie, jesteś jakiś taki niewyraźny (fot. Pexels) Kochanie, jesteś jakiś taki niewyraźny (fot. Pexels)

Na mojej drodze zostania studentką ASP pojawił się pewien problem. Jak narysować martwą naturę lub modela, gdy nie widzisz wyraźnie nic, co znajduje się dalej niż 50 cm od ciebie? Szalenie nie miałam na to ochoty, ale byłam zmuszona wybrać się do okulisty. Wiedząc z góry, że okularów nosić nie będę, choćby żabami prało z nieba, pełna niepokoju zdecydowałam się na soczewki kontaktowe. Wtedy była to jeszcze całkowita nowość, byłam totalnie przerażona wizją dotykania własnego oka oraz tymi wszystkim rytuałami związanymi z utrzymaniem soczewek w czystości (czy ktoś pamięta jeszcze butle z solą fizjologiczną i tabletki odbiałczające?).

Nie będę się rozpisywać o pierwszych, wielogodzinnych aplikacjach szkieł. To było pasmo cierpień. A zdejmowanie soczewek? Horror. Było jednak warto. Oj, bardzo było warto! Do dzisiaj z uśmiechem wspominam pierwszy spacer po mieście, podczas którego, dzięki soczewkom kontaktowym, widziałam absolutnie wszystko! Ludzkie twarze stały się wreszcie wyraźne i rozpoznawalne, do witryn sklepowych nie trzeba było się przyklejać, by cokolwiek zobaczyć, wszystkie napisy na ulicy stały się czytelne. Moje życie zdecydowanie zyskało na jakości.

Chciałabym napisać, że mój związek również zyskał na jakości. Niestety tak się nie stało. Dzięki soczewkom zobaczyłam po raz pierwszy wyraźnie swojego chłopaka. Czy był brzydki, czy miał egzemę w kroczu? Nie, w żadnym razie. Skubany był nawet przystojniejszy niż dotąd sądziłam. Kłopot był w czymś zupełnie innym. On na mnie nie patrzył. A nawet gdy patrzył, nawet kiedy mówił coś ważnego, nawet gdy wyznawał mi miłość, miał na twarzy grymas bądź to zniecierpliwienia, bądź pogardy. Gdyby tego było mało, jego oczy zadziwiająco często, omijając mnie, wędrowały w kierunku innych dziewczyn. Gość patrzył na inne kobiety bez skrupułów, bez krępacji, bez śladu myśli, że komukolwiek może to przeszkadzać. Dość szybko okazało się, że nie widziałam naprawdę wielu rzeczy.

Miłość to choroba. Cierpiąc na nią nie dostrzegamy nic, poza (najczęściej wyidealizowanym) obiektem naszego afektu. Miłość to stan neurotyczny, ograniczający naszą percepcję, głupotą jest więc ograniczać ją jeszcze bardziej i rezygnować z poprawnie działającego zmysłu wzroku. Ja całe szczęście dzięki soczewkom na czas przejrzałam na oczy. I rzuciłam faceta. I poznałam kolejnego, o wiele fajniejszego.

Więcej o: