Nie bądź zbyt miła dla faceta, bo i tak tego nie doceni

Całkiem możliwe, że bywając zołzą nie zagwarantujesz sobie stałości uczuć partnera. Ale na pewno podkręcisz temperaturę związku. A bycie miłą nie daje nic. Poza byciem miłą.

Byłam miła. I co z tego mam?Byłam miła. I co z tego mam? Byłam miła. I co z tego mam? /fot. Pexels CCo Byłam miła. I co z tego mam? /fot. Pexels CCo

Z mężczyznami jest trochę jak z dziećmi , jeśli pozwolisz na zbyt dużo, staną się krnąbrni i nieznośni. Dasz z siebie wszystko - będą chcieli jeszcze więcej. Spuścisz ze smyczy, zdejmiesz klosz - rozpełzną się jak szarańcza. Wciąż musisz pamiętać o wyznaczaniu granic, konsekwencji i jasnych komunikatach. Wprowadzasz system kar i nagród, stosujesz metodę kija i marchewki. Precyzja, drukowane litery i podawanie informacji w punktach, sprawdza się przy dzieciach i przy facetach. W zasadzie nic w tym dziwnego, przecież w każdym mężczyźnie drzemie dziecko. Nawiasem mówiąc, często wcale nie drzemie, tylko dokazuje i beztrosko harcuje.

Dając zbyt dużo nakręcasz niekończący się popyt. Generujesz postawę roszczeniową i coraz większe oczekiwania. Wpadasz w niebezpieczną spiralę zagłaskiwania. Błąd, mężczyźni jednak wolą zołzy. Bycie trochę wredną i oschłą jest bardziej pociągające niż niekończąca się dostępność. Reglamentacja dobra, reglamentacja przyjemności i wszelkich słodyczy, ma przyszłość. Owszem, możesz zjeść deser, ale po obiedzie. Dziś pozwalam ci na jeden mały kawałek. Przecież od całego tortu na raz, dostałbyś mdłości.

Agata była miła. Jak się finalnie okazało, zbyt miła. Starała się, dom był zawsze przepiękny, zadbany i wysprzątany. Zawsze byłam pod wrażeniem tego porządku, ładu i harmonii. Kiedy słuchałam o wymyślnych obiadach i deserach na poziomie wykwintnej restauracji, to czułam się chwilami jak kulinarny kopciuszek. Kariera Agaty, jej zainteresowania, krąg znajomych i dzienny grafik zostały dopasowane do kariery męża. Wszystko po to, by był zadowolony i czuł się spełniony. Żeby kochał i żeby nie odszedł. Obrazek wydawał się idealny. W związku panował emocjonalny przepych, problem w tym, że był to przepych jednostronny. Dogadzanie istniało na wielu poziomach. Idealnie wyprasowane koszule mówiły po cichutku o codziennym oddaniu. Dopieszczone potrawy miały trafić przez żołądek do serca. Zażyczył sobie wątróbki, choć lubił ją tylko on, dostawał wątróbkę. Specjalne dietetyczne wiktuały, były na każde zawołanie. Specjalne łóżkowe eksperymenty, skoki ze spadochronem, kurs pilotażu. Mąż dobrze zarabiał, mąż lubił zabawić się na poziomie. Na przykład podczas spontanicznych wyjazdów z kolegami, podczas których Agata czekała w domu z dziećmi, śledząc wyniki męża na endomondo.

Mąż nie musiał się starać, o nic walczyć. Wszystko miał podane na tacy. A to się w pewnym momencie może znudzić. Rzeczy osiągalne bez wysiłku nie budzą pożądania. Po prostu są. Powszechnieją, trącą przeszłością i banałem. I jakoś tak wyszło, że po 17 latach związku, mąż Agaty stwierdził, że dusi się w małżeństwie. Odkrył, że żył pod kloszem i zrozumiał osaczenie żoną na każdym kroku. Niedobrze robiło mu się od tego podtykania jedzenia pod nos, od uległości, od miękkiego spojrzenia sarnich oczu. Mdliło go od widoku kwiatów na stole i wakacyjnych planów z rocznym wyprzedzeniem, proszonych obiadów i perfekcyjnej harmonii, którą oferowała mu na każdym kroku żona. I od tych mdłości dorobił się kochanki, a potem rozwodu. Agata wyszła z tego małżeństwa z poczuciem, że nie warto się starać oraz dawać ciepła w takiej nadmiarowej ilości.

Perfekcyjny deser. W samotności smakuje tak samo dobrze...Perfekcyjny deser. W samotności smakuje tak samo dobrze... Perfekcyjny deser. W samotności smakuje tak samo dobrze... /fot. pexels CCo Perfekcyjny deser. W samotności smakuje tak samo dobrze... /fot. pexels CCo

Czy kontrolowana zołzowatość i szczypta wyrachowania gwarantuje udany związek? Niestety, to nie jest takie proste. Nie ma uniwersalnej recepty. Ze związkiem jest jak z wychowaniem dzieci, to nieustanna praca, dbanie o chemię, zaskakiwanie partnera i wyrozumiałość z obu stron.

Z tym zaskakiwaniem jednak trzeba uważać. Jako osoba nielubiąca gotować, nie robię tego zbyt często. Szykuję obiad średnio raz, dwa razy w tygodniu (wyczyn). Nie jest to mój powód do dumy, to raczej efekt braku pasji kulinarnej i braku czasu. Niemniej raz na jakiś czas mogę się postarać. Dlatego, kiedy upiekłam pyszną tartę ze szpinakiem, łososiem i czarnymi oliwkami, a na deser podałam obłędną Pavlovą, mąż stwierdził: "Taki obiad? Chyba zarysowałaś samochód albo masz romans" . Foch.

Zobacz wideo
Więcej o: