Co warte jest "kocham", skoro kochamy wszystko i wszystkich?
Chwilę po strzelaninie w klubie gejowskim w Orlando, w Nowym Jorku odbyła się gala rozdania nagród Tony. W klapach marynarek i ramiączkach kusych sukni gości pojawiły się wstążeczki sygnalizujące solidarność z ofiarami. Największy zwycięzca, Lin-Manuel Miranda, odbierając nagrodę przeczytał swój wiersz, w którym dziękował bliskim, i zakończył go słowami: "And love is love is love is love is love is love is love is love" .
Wystarczyło kilka sekund, Internet podchwycił wzruszające słowa Mirandy i przekształcił je w #loveisloveisloveislove . Siły hashtagu nigdy nie lekceważy Jennifer Lopez i w ciągu kilku dni powstała ich wspólna piosenka, "Love make the world go round" . Zyski ze sprzedaży trafią do rodzin ofiar, a miłość - do całego świata, prawda? Tylko czy serio to miłość sprawia, że świat się kręci? I czy my w ogóle jeszcze wiemy, co to znaczy "kochać"?
Powrót do korzeni
Jak trwoga to do słownika, z którego możemy się dowiedzieć, że "kocham" odnosimy do osób, w których jesteśmy zakochani, które bardzo lubimy lub też do "osoby płci odmiennej", do której żywimy "gorące uczucie połączone z pożądaniem" . Ta idealnie heteronormatywna definicja nijak się ma do tego, w jaki sposób "kocham" jest dzisiaj powszechnie używane. Dużo więcej wspólnego z rzeczywistością ma oryginalne (podobno czeskie) pochodzenie tego słowa, według którego "kochać" to "dawać/sprawiać radość" , ale też "otaczać troskliwą opieką" (profesor Miodek z kolei zauważa, że kochać to dotykać) . I to chyba do tych dwóch znaczeń podświadomie odnoszą się wyrazy sympatii/empatii/miłości wysyłane w świat za pomocą symboli na klawiaturze telefonu.
W 2005 roku (czyli w czasach tak odległych, że już prawie nie pamiętamy, bo nikt nas wtedy nie otagował na zdjęciach), badacze z Baruch College w Nowym Jorku spytali (źródło: "Emotion expression and the locution 'I love you': A cross-cultural study" ), czy "kocham cię" znaczy to samo i tyle samo, gdy bierze się pod uwagę kulturowe pochodzenie pytanych. Okazało się, że "I love you" jest tak oklepane, jak podpowiada intuicja, a powszedniość tego wyznania sprawiła, że znaczy ono wiele mniej, niż znaczyło dla naszych przodków . Dewaluacja "kocham cię" jest tak potężna, że osoby, których pierwszym językiem nie jest angielski, chętniej wyznają miłość w języku angielskim niż w rodzimym (68% badanych), ponieważ ma to mniejszy ładunek emocjonalny.
Nadal istnieją języki, w których "kocham cię" znaczy tak wiele, że strach wypowiadać te słowa . Jak wiadomo, np. Koreańczycy nie mówią tego nawet rodzicom, bo:
1. miłość to nie osiągnięcie,
2. miłość to nie to samo, co należny starszym szacunek,
3. o prawdziwych emocjach się nie mówi, bo nie wypada.
Z powyższych badań wynika także, że np. węgierski, fiński czy polski to języki, w których "kocham" znaczy dużo więcej niż w języku np. hiszpańskim czy angielskim. I chyba dalej sami to czujemy, bo do wyznawania uczuć używamy znienawidzonej, zwłaszcza przez komentatorów Focha, angielszczyzny. Dużo łatwiej napisać "luv ya" , "love u" czy "#lovemyboo" niż "kocham". I dużo mniej to dla nas znaczy.
Miłość z plastiku? fot. KAROLINA GRABOWSKA/STAFFAGE, Pexels.com
"Miłość w czasach popkultury"
Starsi respondenci potwierdzili zmiany, które zachodzą na naszych oczach. "Kocham cię" za czasów ich młodości było zarezerwowane tylko dla najbliższych i, co ważne, wyznawane tylko i wyłącznie w zaufanym gronie. Badani twierdzili, że częstsze komunikowanie miłości to wynik popkultury, która sprzedała nam miłość romantyczną tak skutecznie, że zapomnieliśmy o jej powadze .
Aby potwierdzić tezę, że miłość to najlepiej sprzedający się produkt wystarczy obejrzeć zapowiedzi filmowe albo zajrzeć na dowolny portal plotkarski. Nie z niczego wzięło się w Stanach określenie "showmance" czy "fauxmance" , czyli (często) wykreowane na potrzeby promocji związki między aktorami filmu lub uczestnikami programu. W Polsce całe szczęście wypleniliśmy Wielkiego Brata z telewizji i nie mamy (oby nie: "jeszcze nie mamy") popularnych za oceanem formatów "Bachelor/Bachelorette" (ok. 10 milionów widzów), w których miłość i małżeństwo sprzedawane są w przepięknie plastikowym papierku za całkiem brzydkie zielone papierki (kulisy takich programów celnie podsumowuje serial "UnREAL" ). Badani i badacze zgodnie winili komedie romantyczne, telewizję i muzykę popularną.
Ciekawe, czy dzisiaj winą obarczyliby media społecznościowe, w których okazywanie miłości jest w zasadzie dodatkiem tak niezbędnym, jak odpowiednio logowana torebka czy romantyczny rybny pedicure na egzotycznych wakacjach? Obowiązkowo opatrzony "#lovemynewbag" lub "#lovedandblessed" .
Strasznie cię dzisiaj kocham, prosecco ty moje jedyne
A może to wszystko, oczywiście łącznie z powyższymi dywagacjami, to tylko zwykła przesada? Wyolbrzymiamy wszak wszystko i cechuje nas maksymalizacja emocji . Już prawie nie zauważamy, gdy ktoś ma "total doła" , więc niby jakim cudem mielibyśmy zwrócić uwagę na czyjąś "sympatię" lub na to, że para "ma się ku sobie" ? Czy zdjęcie podpisane "ja i Andrzej, z którym spotykam się od dwóch tygodni i nie określiliśmy jeszcze, kim dla siebie jesteśmy, ale ta rozmowa prawdopodobnie przed nami" mogłoby trafić do albumu na Facebooku? Ile "lajków" więcej zbierze "ja i mój ukochany misiaczek" ?
W czasach monetyzacji wszystkiego może warto się zastanowić, ile w ogóle warte jest "kocham", kiedy kochamy wszystko i wszystkich . Nasi dziadkowie mogliby zachwycić się poziomem miłości na świecie i stwierdzić, że żyjemy w najnudniejszych czasach w historii skoro mamy tyle miejsca w sercu dla każdej istoty ("kocham mojego kotecka" ) i idei ("kocham wakacje!" ), a jeszcze starcza nam jej dla najbliższych.
A może miłości nie da się i nie powinno się aż tak rozciągać w czasie i przestrzeni , bo w efekcie ktoś/coś na tym ucierpi. Albo nie będzie czuł się wystarczająco kochany, bo przecież tak samo kochamy Ziuta, Felka i Stefanię oraz makaron, prosecco i (tu wstaw odpowiednią dla siebie ikonę czegokolwiek). Czy w 2020 pozostanie nam już tylko "uwielbienie", "ubóstwianie" i "absolutna adoracja"? A co potem? Jakieś pomysły na 2050?
Alicja Nelson
***
Alicja Nelson - tłumaczy, uczy, pisze. Składa się z kawy, empatii i ironii (proporcje zależne od pory roku i widoku za oknem).
-
Dodatki do emerytury po 60. roku życia. Mogą zyskać nawet 1500 zł
-
Choć ciągle go nie ma, są małżeństwem 22 lata. "Jak ty wytrzymujesz?"
-
Młodzi inaczej niż dorośli rozumieją zagrożenie w świecie cyfrowym. Najbardziej obawiają się rówieśnikówMATERIAŁ PROMOCYJNY
-
Koniec marynarek? Gwiazdy stawiają lżejszy zamiennik. Wakacyjną perełkę noszą już Kożuchowska i Sykut-Jeżyna
-
Zamiast wypić, spryskaj rośliny. Napój w mig rozprawi się z mszycami
- Sezon na paragony grozy rozpoczęty. Cena za filet z sandacza zwala z nóg. "Tak jest wszędzie"
- 5 najczęstszych błędów, które wpływają na sprawy łóżkowe
- Przewiewne i oddychające. Idealne na upały. To absolutny HIT dla 50-tek! Fałdki i boczki będą niewidoczne
- Wsyp do wody i zanurz stopy. Będą gładkie jak u niemowlaka
- Anna Popek zachwyca figurą w romantycznej sukience z głębokim dekoltem. Podobne modele znajdziesz w sieciówkach