List od Joanny: Etat, słodki etat... witaj w piekle, wolny strzelcu

Jakiś czas temu porzuciłam ciepłą posadkę w redakcji portalu internetowego, by sama być sobie sterem i okrętem. Teraz na przemian żywię się nadzieją i pluję sobie w brodę, idealizuję to, co było wczoraj i lękam się tego, co jutro. Wiem, wiem, sama tego chciałam. Ale kto powiedział, że nie można sobie na ten temat pojęczeć?

"Być na swoim" - brzmi to pięknie, ale o wiele lepiej w teorii. Etat, moi drodzy, etat - to jest dopiero wolność! Wolność, by po przepisowych ośmiu godzinach, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku i najczystszym sumieniem, przystąpić do w pełni zasłużonego relaksu.

"Bo przecież jestem po pracy" jawi się wtedy niczym magiczna formuła, otwierająca wrota do świata niekończących się maratonów serialowych, prasowych i muzycznych. Do wyjść kinowo-imprezowo-zakupowych niezabarwionych wyrzutami sumienia. I odpoczynku od egzystencjalnych rozterek, które w wymiarze praktyczno-codziennym sprowadzają się do palącej kwestii: "Co ja tak naprawdę dzisiaj zrobiłam?". "No, jak to co? Byłam w pracy" - brzmi satysfakcjonująca odpowiedź etatowca. Można się po niej uspokoić, w nocy lekko zapaść w błogi sen, a następnego dnia całą procedurę powtórzyć.

W takich chwilach chciałabym przytulić się do etatu niczym do matczynego łona, w którym można skryć się przed wszystkimi wyzwaniami i rozczarowaniami świata.

Bycie wolnym strzelcem odwrotnie - wyostrza jedynie świadomość własnej nieskuteczności i skazuje na wieczną frustrację. "Projekty" rozłażą się w szwach, osiągnięcia są często mało wymierne. Nazwa nie kłamie, przynajmniej na początku: strzela się wolno (a na dodatek często chybi). "Kolejny dzień, w którym nie osiągnęłam absolutnie niczego. Dokąd zmierzam? Co ze mną będzie?" - z tymi myślami pod poduszką co wieczór zasypiam, by obudzić się zlana potem trzy godziny później i wyrzucać sobie własną lekkomyślność.

W takich chwilach chciałabym przytulić się do etatu niczym matczynego łona, w którym można skryć się przed wszystkimi wyzwaniami i rozczarowaniami świata czającego się "na zewnątrz". Przylgnąć i już nie puścić. Ki diabeł podszepnął mi tę iście piekielną ideę, aby porzucić biurko w bezpiecznej korpo? Na dodatek właśnie teraz, kiedy rynek mediów - wedle wszelkich prognoz - wydaje ostatnie tchnienia? Taniec na Titanicu może i zdaje się romantycznym pomysłem, ale...

Jakiego etatowca stać na to, by rozkoszować się "czasem wolnym"?! - oburzą się i posiadacze dzieci, i studenci zaoczni, i wykonawcy przeróżnych dodatkowych fuch.

Powiecie zaraz - a cóż to za leniwa, użalająca się nad sobą dziewucha, która tak bezwstydnie narzeka na swoje słodkie życie?! Znakomitej większości ludzkości takie rozterki są obce, bo zwyczajnie nie może ona sobie na nie pozwolić. No i jakiego etatowca stać na to, by rozkoszować się "czasem wolnym"?! - oburzą się i posiadacze dzieci, i studenci zaoczni, i wykonawcy przeróżnych dodatkowych fuch, i ci, którzy regularnie zostają po godzinach. Wychodzenie o 17 to chyba tylko w urzędzie - będą sarkali nienawistnie.

A ja wszystkie te zarzuty przyjmę na klatę i przyznam im rację. Że jest to moje jęczenie neurotyczne? Jasne. Żałosne? Ależ oczywiście. Ale od czego są przyjazne łamy foch.pl , jeśli nie od okazjonalnego, ale za to namiętnego narzekactwa i czarnowidztwa? - myślę, gapiąc się w środku nocy w migający na ekranie kursor.

"Co ja dzisiaj tak naprawdę zrobiłam?" - pytam samą siebie po raz kolejny. Odpowiedź przychodzi bezlitośnie szybko: "No jak to co? Byłam... w piekle".

[Od Redakcji: Przyjazne łamy foch.pl chętnie przytulą takie jęczenie. Dziewczyny, Wasze sprawy są naszymi sprawami. Joanno droga, znamy, to znamy!]

Więcej o: