Warto czytać dobre książki o seksie [LIST]

Napisał do nas Łukasz (chłopaki kochają Focha!) zainspirowany tekstem Miss Olgu na temat penisowej maestrii: "Przypomniał mi o analogicznej książce, która niegdyś nauczyła mnie co to jest cunnilingus i dlaczego warto czytać o seksie. Nie będę teraz jednak pisał szczegółowej recenzji i opisywał zawartość. Zamiast tego opowiem o dwóch książkach, mojej drodze do seksualnego oświecenia, oraz o problemach z jakimi musiałem się na niej zmierzyć." Miłej lektury!

Drogie Panie, oto facet pisze list na Focha!

Kiedyś byłem młodszy. Nie żebym był teraz stary, nadal jestem smukły i przed trzydziestką, ale przez osiem lat wiele może się zmienić.

Na studiach dosyć szybko związałem się z dziewczyną i od początku był to bardzo poważny związek. Prędko zamieszkaliśmy razem i spędzaliśmy ze sobą niemalże 24 godziny na dobę przez cztery lata. Jak na dwudziestolatków przystało mogliśmy ciągle, cały czas i bez przerwy, spędzając przy świecach kilka nocy w tygodniu, a każdej kochając się po kilka razy. To było naprawdę bardzo dużo seksu.

Początki były jednak dosyć trudne. Wiele pomogło, że moja partnerka była ode mnie o parę lat starsza i bardziej doświadczona, ale niestety ja i tak nie radziłem sobie najlepiej. Z dziewczynami zacząłem sypiać w czwartej klasie liceum, ale pomimo ojca ginekologa i licznych kolegów, moja wiedza na temat seksu była wyjątkowo mizerna. Może to dlatego, że nigdy nie porównywałem sobie z chłopakami siusiaków pod prysznicem ani nie wymieniałem się z nimi historyjkami. Tak czy inaczej początkowo robiłem wszystko wyłącznie na czuja, choć stymulacja sutków i małżowiny usznej wychodziła mi, jak na nowicjusza, całkiem nieźle.

Ogrom mojej niewiedzy i braku doświadczenia objawił się przede mną w bardzo osobliwy sposób. Mieszkałem wówczas z moją dziewczyną w Nowym Jorku, w chacie wynajmowanej przez jej starszego brata. To jest dopiero świetny gość - inteligentny, przystojny, wyluzowany. Takich ludzi jak on to już nie robią (sorry Drogie Panie - teraz ma już żonę;)).

Kim Cattrall nauczyła mnie swobody w łóżku (to niesamowite jak można się czasem spinać), rozumienia wzajemnych potrzeb, zachęciła mnie do rozmowy z partnerką po seksie (oraz w trakcie).

Moja dziewczyna pracowała w restauracji wieczorami, a jej brat i ja kończyliśmy robotę po południu - ja wracałem z budowy, on z instalowania klimatyzacji. Mieliśmy wtedy czas na piwo, kawę i pogaduchy. Zaprzyjaźniliśmy się bardzo, a ja przy okazji nabrałem nowego spojrzenia na życie, pracę, relacje damsko-męskie i, oczywiście, na seks. Zyskałem większy dystans do siebie, zaakceptowałem fluktuację uczuć oraz że ludzie nie są na zawsze, tylko płyną przez życie i czasem uda im się spotkać i płynąć wspólnie. Wtedy też poznałem książkę, która, całkiem dosłownie, zmieniła moje życie: "Satysfakcja, sztuka kobiecego orgazmu" napisana przez Kim Cattrall (nie śmiać się!) i jej męża.

Leżała ona (książka, nie Kim) w pokoju brata na półce i pewnego razu, po zdawkowej rekomendacji, postanowiłem się przełamać (bo co to, niby ja potrzebuję czytać o seksie? Pfff!) i dać jej szansę.

Pierwsze dwa rozdziały, zatytułowane kolejno "Każdy mężczyzna może być artystą" oraz "Strach przed prawdą" , były jakby napisane właśnie dla mnie! Zacząłem odkrywać jakim przeciętnym kochankiem byłem do tej pory i nie mogłem uwierzyć jak bardzo pewne detale mogą zmienić satysfakcję kobiety z seksu, a przez to i moją. Tak oto Kim Cattrall nauczyła mnie swobody w łóżku (to niesamowite jak można się czasem spinać), rozumienia wzajemnych potrzeb, zachęciła mnie do rozmowy z partnerką po seksie (oraz w trakcie) i, co później miało się okazać bardzo ważne, wprowadziła do mojej opornej głowy koncepcję seksu oralnego.

Byłem zainteresowany wprowadzeniem seksu oralnego do mojego repertuaru, ale odrzucało mnie podejście autora, że to najlepszy sposób zadowolenia kobiety. Jak to, mój penis to za mało?!

To wszystko miało miejsce siedem lat temu i wtedy wydawało mi się, że wiem już wszystko - seks znacznie się poprawił, było więcej śmiechu, radości, więcej luzu i zrozumienia. Związek kwitł w najlepsze. Następnego lata jednak sprawy nam się pokomplikowały i moja dziewczyna znowu wylądowała w Nowym Jorku, a ja w Australii. Nie widzieliśmy się przez cztery koszmarnie długie i zabójcze miesiące. Kiedy w końcu mieliśmy znowu się połączyć chciałem zrobić na niej wrażenie, przygotować niespodziankę, której nie zapomni. Za ostatnią kasę kupiłem książkę "She Comes First - the thinking man's guide to pleasuring a woman"

To jest 230 stron poświęconych wyłącznie zadowalaniu kobiety za pomocą języka i ust - możecie ją nazywać "Mistrz waginy", jeśli chcecie.

Prawdę mówiąc początek lektury był dla mnie dosyć trudny. Oczywiście byłem zainteresowany wprowadzeniem seksu oralnego do mojego repertuaru, ale odrzucało mnie podejście autora, że to jest najlepszy sposób zadowolenia kobiety. Coś się we mnie burzyło: jak to, mój penis to za mało?! Nie jest dość dobry?! Co to za bzdury?! Do tej pory na marginesach książki mam w paru miejscach, dopisane ołówkiem, moje sarkastyczne komentarze - świadectwo mojej dawnej krótkowzroczności i długości przebytej drogi.

Mimo szowinistycznego (bo jak to inaczej nazwać?) buntu uparcie czytałem dalej. Chęć zadowolenia mojej dziewczyny była ważniejsza niż dziecinne obrażanie się na nowe koncepcje. Po powrocie do Polski poobwieszałem ściany naszej sypialni kwiatami, porozstawiałem wszędzie świeczki, a jadąc po dziewczynę na dworzec przygotowałem odpowiednią muzykę. W nocy było magicznie.

Szczerze mówiąc długo nie czułem się pewnie w łóżku i te dwie książki (plus praktyka!) zmieniły wszystko.

Nieoczekiwanym, a ogromnym, plusem mojego nowego podejścia, by zajmować się najpierw dziewczyną, był koniec mojego lęku przed przedwczesną ejakulacją. W tamtym czasie zdarzała mi się dosyć często (i poniekąd stąd wiele zbliżeń jednej nocy - zazwyczaj każde kolejne było lepsze od poprzedniego) i nie ma nic gorszego niż niespełniona kobieta. Czułem się wspaniale mogąc dać satysfakcję tak przed moim dojściem, jak i po.

Było wtedy idealnie, choć ostatecznie ten związek nie przetrwał, ale to już zupełnie inna historia.

Patrząc wstecz muszę stwierdzić, że "She Comes First" jest prawdopodobnie najważniejszą książką jaką w życiu przeczytałem. To nie jest lektura tylko o zadowalaniu kobiet, bo takie podejście prowadzi bezpośrednio do wspólnej radości z seksu, większej swobody i pewności siebie. Zmieniła moje podejście do miłości i do życia. Warto czytać dobre książki o seksie i absolutnie nie należy się tego wstydzić - to tylko oznaka, że nam zależy na naszym partnerze. Szczerze mówiąc długo nie czułem się pewnie w łóżku i te dwie książki (plus praktyka!) zmieniły wszystko.

Naprawdę, każdy mężczyzna może być artystą. Może się to wydawać zbyt mocnym określeniem, ale jak mierzymy jakość seksu? Jeśli wspólna radość i satysfakcja są największym osiągnięciem, do którego aspirujemy, to tak - każdy może być artystą. I powinien.

Zobacz wideo
Więcej o: