Jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia, spotkania, rozmowy, maile. Ewa nie lubiła zostawiać niezałatwionych spraw przed wyjazdem, dlatego w swoim terminarzu dokonywała ostatnich odkreśleń spraw załatwionych i dodawała te, które chce zrealizować po powrocie. Telefony, telefony i niekończący się stos papierków. A w domu? Tam czekały porządki i przymiarki odzieży letniej - przez ostatni rok jej "boczki" trochę się powiększyły więc musiała uzupełnić swoją szafę o nowy rozmiar XL.
Ponieważ w tym roku obiecała sobie rozpocząć wcześniej przygotowania do wakacji, dla lepszego samopoczucia postanowiła doszyć nowemu nabytkowi metki z rozmiarem M, a ponieważ kupiła karnet na zumbę, a wieczorami rozplanowała sobie bieganie - miała nadzieję, że rozmiar XL będzie mogła w szybkim tempie zamienić na L. Ta aktywność miała oczywiście na celu więcej miejsca na wakacyjne jedzeniowe szaleństwo. Ostatnie dni w pracy były nie do zniesienia. Wydawało się, że sprawy, które były do załatwienia w trybie pilnym, przybywały w tempie dwukrotnie szybszym niż te, które odkreślała jako załatwione.
Odliczamy do urlopu Odliczamy do urlopu
Odliczamy do urlopu
Zostawała po godzinach, tłumacząc sobie każdego dnia, że następnego będzie miała mniej pracy i szybciej wróci do domu. Jednak jej siły psychiczne i fizyczne osłabły do tego stopnia, że po przyjściu, wyczerpana padała na łóżko. Karnet na zumbę oddała przyjaciółce, a jej wieczorna aktywność fizyczna ograniczyła się na ćwiczeniach palców u rąk wybierających numer do pizzerii (pizza, a może pasta z gratisowymi puszkami oczywiście coli light). XL pozostał na fali...
I w końcu nadszedł TEN dzień. Yuppi!!! Waaakaaacjeee!!!!! Wreszcie wymarzony odpoczynek. Szybkim krokiem zmierzała do domu, gdzie czekała na nią pusta walizka i rzeczy walające się po podłodze w pokoju, kuchni i łazience. Oczywiście wszystko starannie przez nią "posegregowane" według nieznanych dla niej kryteriów. Po krótkim zastanowieniu jeszcze raz postanowiła spojrzeć na rzeczy mniej krytycznym okiem. Przecież nie jedzie na pokaz mody, a że trochę będą się jej odznaczać "boczki" to przecież nic wielkiego, więc tam naciągnie, tu narzuci coś szerokiego... Po północy zamknęła sprawę ubrań. Zdecydowała się na mało skomplikowaną podróż autobusem, chociaż dłuższą, to jednak bez przesiadek.
Obudziła się trochę przed ustawionym alarmem, a skoro wszystko miała już przygotowane to przedłużyła sobie drzemkę o kolejne pół godziny. Odpuściła sobie prysznic, ułożenie fryzury i make up, a śniadanie spożyła w postaci czterech łyków wody. - Nikt nie zauważy, jest lato, cera musi oddychać, a bez śniadania będę lżejsza - wytłumaczyła się błyskawicznie przed samą sobą. W biegu dopakowała ostatnie rzeczy i udało się jej wyjść punktualnie. W połowie drogi zaczęły nią targać wątpliwości, czy aby na pewno wyłączyła żelazko i gaz, pozamykała okna i czy zamknęła mieszkanie. Trzeba było wrócić i sprawdzić...
Na miejscu wszystko było w jak najlepszym porządku, zajrzała jeszcze do pokoju i zabrała kilka ważnych drobiazgów, powiększając swój bagaż o sporą reklamówkę. Chociaż droga na przystanek PKS zajmowała 10 minut, to jednak 25 stopni w cieniu, torba podróżna, torebka, reklamówka i nowe buty na koturnach przedłużyły Ewie drogę o kolejny kwadrans. W duchu wyrzucała sobie, że pożałowała na taksówkę.
Wszystko się do niej lepiło, rumieńce wystąpiły na twarzy, a kolejka do kasy - tylko jednej czynnej - wydawała się nie mieć końca. Co chwilę "grupy uprzywilejowane", emeryci, honorowi dawcy i kobiety w ciąży i "przepraszam mam za chwilę autobus " wymuszały pierwszeństwo na czekających i zniecierpliwionych już ludziach. Zrezygnowała i poszła po dietetycznego hot doga z surówkami i sosem czosnkowym. Zaopatrzyła się jeszcze w plastry na otarcia, kilka batonów na drogę i ruszyła na peron.
W tym czasie kolejka wydłużyła się jeszcze bardziej, gdyż kasjerka próbowała ustalić z lekko niedosłyszącym staruszkiem cel podróży, a kiedy się jej to udało, staruszek wyciągnął ruloniki bilonu, których jego zniedołężniałe palce nie były w stanie szybko rozwinąć.
Na peronach chaos, dezorientacja. Ludzie biegali z jednego peronu na drugi, szukając właściwego. Autobusy odjeżdżały i podjeżdżały, a z megafonu dochodziły tylko nieliczne sylaby. Każdy trzymał miejsce w kolejce, w myśl zasady - kto pierwszy w autobusie, ten siedzi. Kiedy mijała modnie ubrane i wyperfumowane dziewczyny, czuła niechęć do samej siebie. Tym bardziej, że założenie tu naciągnij, tu zakryj torebką, nie miało racji bytu przy tylu bagażach i wyjątkowo upalnym dniu.
- Czemu nie obejrzałam prognozy pogody - jęczała wewnątrz - nie dość że wyglądam jak baleron, to jeszcze mam wypisane PRZECENA . Czuła się z tym okropnie. Obiecywała sobie, ze powrót będzie lepszy. - Odpocznę, zrelaksuję się i będę miała okazję na zakupy - rozmarzyła się w oparach spalin autobusowych. Coraz bliżej odjazdu. Na wysepce tłoczyli się ludzie, karcąc wzrokiem i słowem wszystkich tych, którzy nie chcieli się podporządkować kolejce. Autobus podjeżdża i masa naparła na drzwi.
- Z biletami najpierw proszę - kierowca brutalnie burzy prawo kolejki. Ale ci bez biletów dzielnie na pierwszych miejscach stoją na straży ładu i porządku. - Ostatni raz jadę bez biletu - Ewa powtarzała sobie to jak mantrę. Upolowała jednak miejsce i mogła już odetchnąć spokojnie. Po godzinie jazdy zasnęła, mając w pamięci bilbord reklamujący Mazury.
Jedziemy do raju! Jedziemy do raju!
Jedziemy do raju!
- Proszę Pani, proszę Pani, wysiadamy, halo, jest Pani na miejscu . Ewa zerwała się szybko, rozejrzała dookoła, ale miejsce to w niczym nie przypominało zdjęcia, które było w folderze reklamowym.
- No tak, ten wszechobecny retusz, znów się skusiłam - krzyczało jej wewnętrzne ja. To miejsce w niczym nie przypomina miejscowości turystycznej. Zadzwoniła szybko do pensjonatu z prośbą o ponowne wytłumaczenie jak tam dotrzeć. Recepcja długo nie odpowiadała, więc skierowała się ku stacji benzynowej, z nadzieją, że dzięki informacji tam uzyskanej uda się jej bez problemu odszukać pensjonat "NAJS" .
Kiedy rozłożyła mapę i poprosiła kasjerkę o informację, ta najpierw spojrzała się na nią dziwnie, a potem spokojnym głosem oznajmiła: - Proszę Pani Mazury są 500 km w drugą stronę.
Dobrze, że Ewa ma jeszcze 9 dni urlopu.