Jestem "panią z okienka". Zanim zaczniecie narzekać, przyjrzyjcie się sobie

Dominika opowiedziała o swoich sposobach na "panie z okienka" i tym, co ją w ich zachowaniu denerwuje. A dziś piłeczkę odbija Ania, która w słynnym okienku spędza większość tygodnia. Co ją irytuje w pacjentach jej przychodni?

Do napisania tego (już to czuję) przydługiego listu skłonił mnie przeczytany dziś rano materiał o tym jak zachować się w urzędach, rejestracjach, pocztach i innych mrocznych zakątkach użyteczności publicznej . Ciekawy, jak zresztą prawie każdy na Waszym portalu, którym to umilam sobie czas pomiędzy jedną kolonoskopią a drugą. W pracy! Bo jestem panią rejestratorką i rozliczam. A jak nie rozliczam i nie gadam z obcymi ludźmi o ich dolegliwościach jelitowych, wypróżnianiu, wzdęciach i innych ciekawostkach, które według nich na pewno chciałabym znać, tylko bałam się zapytać. Takie zboczenie. Książek mi nie wolno, bo pacjent na widok książki mógłby dostać silniejszych napadów obstrukcji, lub nagłego ataku wrzodów dwunastnicy. Zostały mi jedynie internety. Więc czytam.

Nie każda z nas, to Pani Halinka... (pani-halinka.pl)Nie każda z nas, to Pani Halinka... (pani-halinka.pl) Nie każda z nas, to Pani Halinka... (pani-halinka.pl) Nie każda z nas, to Pani Halinka... (pani-halinka.pl)

Wracając do mojej pracy i czwartego od góry przykładu wymienionego przez Panią Redaktor - prywatnej przychodni. Tak. To ja jestem tą panią zza lady, której płacicie za przywilej prywatnej opieki (częstokroć rzucając bezceremonialnie) Wasze ciężko zarobione od 120 zł wzwyż.

To ja się do Was uśmiecham na "dzień dobry", a jeśli już naprawdę nie jest mi do śmiechu (bo na przykład przed chwilą któryś z lekarzy wyżył na mnie swoje frustracje wynikające z małej ilości zapisanych pacjentów), to staram się chociaż mieć przyjemny wyraz twarzy. Nie, ja nikogo nie witam fochem i moje koleżanki również. Zazwyczaj wiemy, co Was tu sprowadza i jakakolwiek byłaby tego geneza- nie są to miłe rzeczy.

Wy zaś nie zawsze potraficie się zachować. Ciągniecie za sobą mamę, tatę, wujka Alberta i babcię, bo przecież jesteście TACY CHORZY, a my Wam na pewno chcemy zrobić krzywdę. Jestem więc zmuszona naliczyć wszystkie Wasze badania, znieczulenia i konsultacje w towarzystwie kilku par oczu gapiących mi się na ręce. Jest oczywiście napis "prosimy wchodzić pojedynczo", ale kto by zwracał uwagę. Zapłaciliście więc Wam wolno.

Niedorzecznością jest też wymaganie w tym czasie dla siebie chwili skupienia. Przecież pani, wiadomo, nic nie robi, coś tam błądzi palcami po klawiaturze, więc to jest właśnie ten moment, kiedy można ją zaatakować pytaniami! A ile kosztuje to badanie? A ile tamto? Cennik stoi przy każdym stanowisku, ale przecież zapłaciliście, więc mam obowiązek udzielić informacji. A na czym to polega? A to? A na ile centymetrów wchodzi TAM ta rurka? A jest pani pewna? A dlaczego tak drogo?

Och... właśnie. Temat na osobny post: "Dlaczego Tak Drogo???" .

Słyszymy to codziennie. Plus targowanie się, plus kłótnie, plus tłumaczenia "przygłupiej pani rejestratorce", że "ja to powinienem zapłacić tyle i tyle, bo ja markieting kończyłem, a pani się nie zna" . Autentyk.

Ok, powiedzmy, że zapłaciliście i zostaliście pokierowani pod gabinet. A tam jakieś 5 osób czeka. Bo to wizyta u renomowanego profesora, który nie trzyma się ściśle wyznaczonych minut podczas konsultowania pacjentów, a Wasz czas jest przecież TAKI CENNY!

Więc wycieczka do rejestracji i żądanie NATYCHMIASTOWEJ WIZYTY ponieważ zapłaciliście i nie jesteście w publicznej przychodni. I "niech pani coś zrobi" i "to pani powinna" i inne ciekawe argumenty i przykłady, co to ja powinnam zrobić i jak zareagować. Najlepiej wkroczyć i wyprowadzić rozebranego pacjenta z tekstem "twój czas już minął bejbe" . Bo Wy zapłaciliście. Nie muszę chyba dodawać, że po wejściu do gabinetu cała Wasza agresja znika jak sen jaki złoty, jesteście przecież słabi, chorzy i nie wolno Wam się denerwować.

Na temat "cennego czasu" również mogłabym napisać elaborat. Ja rozumiem, że badania się czasem przeciągają, a Wy siedzicie głodni, źli i wymęczeni działaniem środka przeczyszczającego. Nie jest to bynajmniej radosna sytuacja, ale na litość! Czy naprawdę nie da się tego wytrzymać? Czy tak trudno pojąć, że tam w środku, na tej pieprzonej kozetce leży człowiek, z być może poważnym problemem, którym trzeba się zająć dokładniej, dłużej, a nie wyciąć, zaszyć i "następny proszę" ?

Spóźnienia. Prywatne placówki to, jak wiadomo, dodatkowy zarobek lekarzy. Nadgodziny, zdarza się, że w zupełnie odległej części miasta, do której trzeba jakoś dojechać. Wszyscy oczywiście wiedzą, że są korki "na mieście", że pan/pani doktor jedzie prosto ze szpitala, gdzie jeszcze chwilę temu operował/a, że są setki różnych, nieprzewidzianych sytuacji... ale przecież. Zapłaciliście, więc dostanie się za to którejś pani w rejestracji. Doktorom się nie dostanie, bo jeszcze wytną nie to co potrzeba. Lepiej uważać.

Wizyty się przeciągają. Dzwonimy by uprzedzić. I co? "Ojeeeeezuuuuuuuu! Tyle bierzecie kasyyyyyyyy i nie umiecie się zorganizowaaaaaaać?".

Wizyty się przeciągają. Mamy "komplet" gabinetów i kolejki. Lekarze nie informują o swoich opóźnieniach, a my w "ferworze walki" nie wszystko jesteśmy w stanie skontrolować: "Ojeeeeeeezuuuuuu! Czemu nie dzwonicieeeeeeee????? Na jogeeeee bym poszłaaaaaa!"

Awaria terminala. Dzwonimy by uprzedzić, że płatność dzisiaj tylko gotówką: "Ojeeeeeezuuuuu! Jak to nie można kaaaaartą????? Taka przychodnia i takie przeszkody?".

Niestety, to również autentyki.

Wy za to uprzedzacie nas bardzo rzadko. Spóźniacie się, choć zależy Wam na wizycie. Jakaś informacja? Krótki telefon? SMS? Skąd, przecież nikt nie jest kretynem, żeby zapisywać sobie numery przychodni, do której się wybiera, tak na wszelki wypadek. Z tego też powodu nie odbieracie, kiedy to my chcemy Wam przypomnieć o wizycie. A potem wpadacie jak burza i domagacie się NATYCHMIASTOWEGO zarejestrowania bo już jesteście spóźnieni!

Czasami pokusicie się o telefon jeśli z jakiegoś powodu nie możecie przyjść. Częściej jednak olewacie temat. Nie przeszkadza to Wam zapisać się jeszcze raz. I nie przyjść. I jeszcze raz. I również nie przyjść. Praca, obowiązki, wiadomo. No a poza tym to przecież płacicie. Albo przynajmniej taki macie zamiar.

Oczywiście są naprawdę dobre strony tej pracy i nie każdy zachowuje się tak jak wyżej opisałam. Moim celem jest jednak pokazanie jak to stwierdzenie "płacę i wymagam" potrafi się "odbić" na tych, którzy te płatności przyjmują. I w co przerodzić.

Przypadek opisany przez Panią Dominikę jest karygodny, bez dwóch zdań. Ale przyznam, że trochę mnie "ruszyły" przykłady zachowania w prywatnych i publicznych placówkach. Do "prywatnej" pani się "krzyczy i wymaga", choćby i słusznie, ale do tej w publicznym okienku już nie? Bo wisi groźba zagubionej karty? Niezapisanej wizyty? Niezarejestrowanego badania?

Trochę to niesprawiedliwe.

Więcej o: