Protest Czytelniczki: "Nie jestem bezmózgiem, choć zostawiam dziecko w samochodzie"

Tekst Aleksandry o kampanii społecznej wzywającej rodziców do tego, by nie pozostawiać dziecka w samochodzie, wywołał lawinę komentarzy. Jedna z naszych Czytelniczek postanowiła wypowiedzieć się na ten temat obszerniej.

Kadr z filmu Kadr z filmu  Kadr z filmu

Obejrzałam ten filmik dwa dni temu i od tego czasu mnie gniecie. To znaczy - obejrzałam? Bez dźwięku, bo akurat miałam wyłączony. Poza tym nie chciałam tego oglądać, ale chciałam obejrzeć, rozumiecie. Nie byłam w stanie oglądać normalnie, przeskakiwałam do przodu, przewidując o co chodzi. Największe wrażenie tak naprawdę zrobiła na mnie końcowa statystyka (swoją droga ciekawe ile matek da radę obejrzeć to do tego momentu?).

Przez całe 10 minut serce mam w gardle, sprawdzam czy się nie obudził i nie wystraszył, że mnie nie ma, ale możliwe, że powiecie, że to wymówki, że w ogóle jak mogłam?

A teraz czemu mnie gniecie i czemu piszę o tym tu? Bo boję się o tym rozmawiać ze znajomymi. Na razie temat nie wypłynął, ale pewnie wypłynie. Boję się przyznać, że na palcach dwóch rąk licząc, zostawiłam dziecko w aucie na jakieś max. 10 minut lub 2x5 minut (czyli między mięsnym a piekarnią biegnę do auta zobaczyć czy wszystko ok).

Uważam się za osobę myślącą i z wyobraźnią. Z jednej strony przesłanie jest jasne: nie zostawiaj nawet na 15 minut! Ok, zostawiłam na 10, nie w upale, specjalnie zaparkowałam pod sklepem na granicy przepisów tak, żeby widzieć go przez szybę sklepu, zostawiam jedne drzwi auta niezamknięte na klucz, a okno uchylone, przed wyjściem z auta wyciągam pieniądze, żeby już nie przedłużać w sklepie, biegnę ile sił, jak jest kolejka to rezygnuję albo "zamawiam" miejsce i idę do auta lub stoję między nim a sklepem czekając na swoją kolej. Przez całe 10 minut serce mam w gardle, sprawdzam czy się nie obudził i nie wystraszył, że mnie nie ma, ale możliwe, że powiecie, że to wymówki, że w ogóle jak mogłam? Że jak w komentarzach się przewija (czytałam wszystkie) "bezmózg" itd. A z drugiej strony boli mnie, że tak się czuję z tym źle teraz, jak wyrodna matka, jak debilka, która naraża własne dziecko!

Tę opcję stosuję tylko jak już nie ma innego wyjścia, mąż wraca o 20-tej, nie ma nikogo do dzieci, leje itd. a nie, bo taki mam ogólny sposób na zakupy.

Wcześniej, mając jedno dziecko, nigdy się na to nie zdecydowałam i nawet mi przez myśl nie przeszło. Generalnie wszędzie ciągam dzieciaki ze sobą, nigdy nie wpadłabym na pomysł rozmyślnego pójścia na długie zakupy czy dwugodzinne zwiedzanie Oświęcimia ( niedawna historia z fińskimi rodzicami ). Ale: mieszkam na poddaszu, o windzie zapomnijcie, mam drewniane rozpadające się schody, na których ledwo mieszczę się z fotelikiem. Wracacie z młodszym z przedszkola po odwiezieniu tam starszej, czyli dźwigałyście małego z góry na dół, potem do przedszkola, z przedszkola, macie zrobić obiad, nie macie obiadu, na spacer nie pójdziecie bo pada, dziecko zasypia wam w aucie, wiecie, że jeśli je teraz po 20 minutach snu obudzicie, to już nie zaśnie przez pół dnia (testowane) lub zaśnie dopiero jak starsza też już będzie w domu. A wy w tym domu pracujecie zawodowo nocami (ostatnio nie, bo padacie usypiając potomstwo, a terminy gonią).

Czyli albo popracujecie o 3 rano, kiedy obudzicie się w ciuchach i niezmytym makijażu nie wiedząc czy nakładać jeszcze krem na noc czy już na dzień, albo nie macie obiadu, albo zostawiacie z drżącym sercem Małego pod sklepem, chwytacie mięcho, wracacie do domu, przenosicie dziecko do domu (to już 4 raz dla kręgosłupa, a będzie jeszcze 2, kiedy będzie trzeba pojechać po Młodą), on śpi, wy pracujecie, obiad się pichci. Pragnę nadmienić, że opcję trzecią stosujecie tylko jak już nie ma innego wyjścia, mąż wraca o 20-tej, nie macie nikogo do dzieci, leje itd. a nie, bo taki macie ogólny sposób na zakupy.

Jest jeszcze druga sytuacja. Robisz zakupy z dzieckiem, fajnie, fajnie, siaty, siup zasnął wam w drodze powrotnej. Co robisz?

1) Biorę dziecko w foteliku i zakupy, wypierniczam się na schodach ze wszystkim, jeśli jestem w stanie, wybieram 112

2) biorę dziecko w foteliku po schodach bez zakupów, zakupy gniją w aucie aż dziecko się obudzi i będzie można po nie pójść na 3-4 razy bo z dzieckiem na ręku (już bez fotelika, więc łatwiej) lub mąż wróci o 20-tej

3) biorę dziecko w foteliku do domu, zostawiam je tam śpiące i idę do auta po zakupy - aha, bo na pewno nie ma możliwości, że się obudzi, wygramoli i coś sobie zrobi...

4) zostawiam śpiące dziecko w aucie na 3-4 minuty z zegarkiem w ręku, biegnąc z zakupami do domu, wracam biegiem po dziecko

Nie wiem jak wy i wasze kręgosłupy, ale ja w takim momencie wybieram opcję czwartą.

Przepraszam, że się tak rozpisałam, ciekawe czy ktoś dotrwał do tego momentu. Powinno mnie może nie obchodzić co sobie inni pomyślą, bo uważam, że nie zrobiłam dziecku krzywdy, że zadbałam jak mogłam najlepiej o jego bezpieczeństwo, że nigdy nie odeszłabym od nieśpiącego malca w aucie ani na chwilę (bo boję się, że by się zapłakał albo nie zaczął wyłazić z fotelika), a od śpiącego tylko w powyższych sytuacjach i na powyższych warunkach. I co? Dalej jestem bezmózg? Czy ten typ pośredni czy jak?!

P.S. Aha, no i nie wyobrażam sobie ZAPOMNIEĆ o dziecku!? Niechby i miało opiekę 24h w tym aucie i wszelkie wygody, nie da rady zapomnieć!

Więcej o: