Samantha Jones - najsłynniejsza singielka z wyboru Samantha Jones - najsłynniejsza singielka z wyboru
Samantha Jones - najsłynniejsza singielka z wyboru
Mam wrażenie, że ostatnio dużo czasu poświęca się osobom samotnym. Zwłaszcza w Internecie, w kółko można spotkać zdjęcia czy rysunki singli (90% przypadków - kobiet) z podpisami w stylu: "Jestem singlem, bo czekam, aż wrócisz" czy "Jestem singlem, ale nie z własnego wyboru". Samotne kobiety stają się przez to obiektem współczucia, czasem drwin. Biedna księżniczka, nieszczęśliwie zakochana, czeka na Księcia z Bajki, sama, w zaciszu ciemnych czterech ścian. Nie wątpię, że dużo jest dziewczyn nieszczęśliwie zakochanych czy porzuconych przez swoje miłości. Ale nie dotyczy to każdej singielki. Niektóre są samotne z wyboru. WŁASNEGO WYBORU. Do takich zaliczam się ja.
Mam 29 lat, mieszkam w Warszawie. Nie zawsze byłam samotna. Miałam męża, licealną miłość. Byliśmy ze sobą 10 lat. W liceum i na studiach wiadomo - imprezy i zabawa. Ale potem zaczęła się praca i dorosłe życie. Miałam wrażenie, że ja dorastam, a On nie. Coraz więcej zaczęło nas dzielić. Zaczął pić, znikać na noc (jak się potem okazało do koleżanki z pracy), podnosić rękę. Walczyłam, bardzo długo, ale przegrałam. Skończyło się rozwodem.
Potem poznałam wspaniałego mężczyznę. Obcokrajowiec. Zupełnie inny niż były mąż. Troskliwy, opiekuńczy, zawsze gotowy pomóc. Naprawił zlew, zawiózł na zakupy, które potem wnosił, przytulał, mówił, że kocha. Serce znowu zaczęło mocniej bić. Miał wszystko, czego oczekiwałam od mężczyzny. A jak się później okazało, nawet więcej - bo żonę i dwójkę dzieci. Do Polski przyjechał na zarobek, po pół roku rodzina przyjechała za nim. Mówił, że to nieważne, bo mnie bardzo kocha. Chciał nawet ze mną zamieszkać, będąc nadal mężem tamtej kobiety. Podziękowałam.
Zostałam sama, płakałam. Patrzyłam na koleżanki w związkach i zazdrościłam. Czy jest ze mną coś nie tak? Czy tylko ja trafiam na takich mężczyzn?
Ale wzięłam się w garść. Zaczęłam wykorzystywać czas, który się pojawił. Coraz lepiej radziłam sobie z samotnością. Nadrabiałam zaległości w lekturach, muzyce, kinie. Zaczęłam się spotykać z ludźmi, odnawiać stare kontakty. I co się okazało? Niemalże idealne związki koleżanek, po dwóch lampkach wina okazywały się już nie być takie bajkowe. Jeden zabrania robić to i tamto, drugi się obraża o coś tam, trzeci jeszcze co innego. Koleżanki płakały w ramię. Zazdrościły mi samotności. Pytam -Dlaczego nie odejdziesz? -Bo nie chcę być sama. -Dlaczego? -Nie wiem.
Oczywiście nie namawiam nikogo, żeby przez jakieś nieporozumienia rozstawał się z partnerem. Bardzo wiele spraw da się naprawić. Walczyć trzeba, dopóki starcza sił. Ale niektórym kobietom sił nie starcza, jednak nie odejdą. Jaka jest ich motywacja? Nie wiem, ale skoro taki jest ich wybór, należy to uszanować.
Jednak szanować należy również kobiety, które odeszły. Bo one też dokonały wyboru.
Lubię swoje życie. Czasem brakuje bliskości, którą daje partner, ale wtedy przypominam sobie, ile ma się obowiązków będąc w związku. Po pracy szybkie zakupy, bo trzeba zrobić obiad (ja jem w pracy za darmo). Potem pranie, bo ta niebieska koszula musi być czysta na jutro. Rano zrywać się wcześniej, żeby przygotować mu śniadanie i wyprasować niebieską koszulę.
Nie mówiąc o tym, co by było gdyby pojawiły się dzieci. Naprawdę podziwiam wszystkie kobiety, które mają dzieci, za to, że potrafią się zorganizować i znaleźć czas na załatwienie wszystkich spraw. Ja bym nie umiała. Już życie z mężczyzną wydaje mi się męczące.
Zdecydowanej większości posiadanie rodziny odpowiada i dobrze się z tym czują. Jednak są osoby, które tego nie chcą. ŚWIADOMIE, Z WŁASNEGO WYBORU. I liczą się z konsekwencjami. ŚWIADOMIE.
Często jeżdżę z książką nad Wisłę. Siadam na schodach albo na plaży. Wokół mnie zakochane pary, przede mną rzeka. Siedzę i patrzę. Czy czuję się samotna? Nie. Czuję się szczęśliwa.
Singielka z WŁASNEGO WYBORU.