Oburzona oburzeniem, czyli o tym komu wolno leżeć i pachnieć

Nasza Czytelniczka postanowiła odpowiedzieć na komentarze, które pojawiły się pod jej poprzednim listem o Księciu Małżonku. Co napisała w swoim liście, a co przeczytali inni? Jak zwykle tematyka trochę się rozeszła...

Niedawno napisałam tekścik o tym jak zirytowałam się niezmiernie dostawszy kwiatki od mojego Księcia Małżonka, kupione za moje własne, topniejące w tempie zastraszającym, pieniądze. Kwintesencją, sednem sprawy, był absurdalnie i kompletnie nie na miejscu, w oderwaniu od wszelkiej rzeczywistości wyrażony romantyzm. Akcja, która odniosła całkowicie odwrotny od zamierzonego efekt.

Ku memu wielkiemu zaskoczeniu, tylko kilka osób wyraziło solidarne oburzenie z tego właśnie powodu. Było natomiast wiele osób zbulwersowanych faktem, że KM w ogóle nie pracuje, bez względu na okoliczności. Hmmm... I taka postawa mnie z kolei oburzyła.

KM nie pracuje wynikowo. Owszem, stracił pracę, ale też nie szukał potem byle czego, za byle jakie pieniądze, z prostego powodu. Mamy dwójkę dzieci, które wówczas, 2 lata temu, były w wieku żłobkowym. Postanowiliśmy nie posyłać ich do żłobka tym bardziej, że i tak musielibyśmy czekać do początku roku szkolnego, a coś przecież z dzieciakami trzeba było zrobić. Opiekunka, czy klubik dla dwójki, pochłonęłyby całą pensję. Być może warto byłoby zainwestować w ten sposób, jeżeli tylko ewentualna praca byłaby rozwojowa. Kasa w biedrze do takich jednak nie należy, a hasło: "Chłop w chałupie, wrzód na d..." nie jest też wiodącym w moim życiu.

Zamiana ról była świadomą decyzją. Jak już podkreślałam parę razy, nie jesteśmy parą, która daje się zamknąć w tradycyjnych klatkach. Wolimy zadecydować która klisza nam odpowiada i którą będziemy realizować. KM łapał co jakiś czas robótki, które z braku czasu dłubał po nocy. W tym czasie kryształował się też plan byznesu. Aż doczekaliśmy szczęśliwego momentu, kiedy to starsza latorośl pognała do przedszkola, a KM zaczął rozkręcać ów byznesik. Ci którzy przez to przeszli - wiedzą. Początki są trudne, wymagają często przygotowań, za które kasy się nie dostaje. A wręcz przeciwnie, trzeba jeszcze dołożyć. I oczywiście, ja przytupuję nóżką robiąc mu uwagi o tempie, zaangażowaniu, i tak dalej, i w ogóle... On z kolei nie siedzi i nie pachnie, tylko zmienia pieluchy, wydzwania do klientów, robi zakupy, planuje strategię, karmi zupką, jeździ do Urzędu Skarbowego i ZUS...

Ja mam swoją odskocznię. Nie muszę przewijać, nie muszę trafiać łyżeczką pełną zupy do wciąż uciekającej buzi, nie muszę wycierać z obrzydzeniem tejże właśnie zupki ze spodni, bluzki, podłogi, blatu, nie muszę znosić humorów moich dzieci, wyrażanych w sposób wyjątkowo dramatyczny, a innego nie uznają, wrrrrr... Muszę tylko zarabiać. W każdym razie przez większą część dnia. A jak wracam, to już jest czas kaszki, więc luz.

Oczywiście dokonania KM nie uprawniają go do wszelkich głupot. Trzeba świadomie patrzeć na życie, którym się żyje. Odnoszę też wrażenie, że tylko kobieta ma przyzwolenie społeczne na leżenie i pachnienie. A nie o to chodzi, moi Państwo! Leżeć i pachnieć może ten, kto ma taką potrzebę i komu na podstawie umowy pomiędzy partnerami zostało to zagwarantowane. Znam parę, w której to on sobie pachnie. Ona zarabia kokosy, a on zawozi jej obiadki do pracy, jeździ sobie na rowerze, gra w koszykówkę, ogląda mecze i w między czasie zajmuje się córką. Pragnę Was zapewnić, że im na razie dobrze w tym układzie. Nawet zanim ta córka się pojawiła.

Ja nie widzę się w roli ozdoby, która gwarantuje doznania wizualne i wrażenia węchowe. Nie oczekuję zatem, że ktoś będzie mi to proponował. Nie chciałabym się również z takim przedmiotem wiązać, więc jeśli tylko zobaczę oznaki uprzedmiotowienia się przez KM, niewątpliwie zareaguję z hukiem. Na szczęście jak dotąd mamy wiele innych okazji i tematów na które to możemy się kłócić zaciekle, wściekle i z rozmachem.

Pozdrawiam wszystkich Oburzonych,

Felixkot

Więcej o: