Przyjaciółka mojej córki działa mi na nerwy

Małe aniołki bawiące się grzecznie lalkami i odrabiające lekcje z jednej książeczki? A co, kiedy najbliższa przyjaciółka naszej córki staje się potworem, włażącym nam na głowę? Nikt nie mówił, że wychowanie dziecka będzie łatwe, ale problem, który opisuje nasza Czytelniczka wydaje się dość nietypowy. A może wręcz przeciwnie - macie podobne historie?

Przyjaciół dziecka się nie wybiera, to smutne, ale prawdziwe. Nie mam żadnych elitarnych zapędów, ale ostatnio poczułam, co to znaczy kłopotliwa koleżanka mojej córki. Pociecha własna, lat osiem, dopiero w szkole podstawowej zyskała umiejętność kolegowania się. Wcześniej z pewnym niepokojem patrzyłam, jak jej rówieśniczki zawiązują swoje klany, jak latają po placu zabaw z Winxami, jak się stroją w tiule i korony i wymieniają różdżkami. Moja córka zawsze była obok tego, chłodna, zdystansowana, mała racjonalistka.

W zerówce siłą rzeczy musiała się zżyć z koleżankami - ustawiona w parę, usadzona w ławce, zebrana na zbiórce. No i powoli, powoli... Obserwowałam jak się otwiera, jak zaczyna przebąkiwać, kogo bardziej lubi, z kim się nie dogaduje. I wreszcie jest! Pierwsza psiapsiółka! Koleżanka -nazwijmy ją Bibi. Wyglądała na miłą i rozgarniętą dziewczynkę. Trochę trudniej szła jej nauka, z czasem okazało się, że wszystko z powodu kłopotów w domu.

Bibi mieszka z młodszą siostrą i dwójką rodziców w małym mieszkanku na czwartym piętrze kamienicy, dwie ulice od nas. Bibi nie ma swojego biurka, bo w pokoju, który zajmują we czwórkę, nie ma na to miejsca. Bibi rzadko ma zupełnie nowe ubrania, rzadko też może brylować w klasie wiadomościami o tym, gdzie spędziła wakacje. Zakolegowałam się z mamą Bibi i postanowiłam pomagać im jak mogę. Sporą część ubrań Bibi dostała od nas, jeśli tylko trafi się coś, co nasza córka dostaje zbyt małego, to nawet jeszcze z metką trafia do Bibi, która ma to szczęście w nieszczęściu, że jak na swój wiek jest dość drobna.

Z czasem zaczęliśmy zapraszać Bibi do nas do domu po lekcjach. Zwłaszcza, gdy zaszłam w drugą ciążę i nie mogłam już dłużej pracować. Pilnowałam, żeby dziewczynki odrobiły lekcje, zjadły obiad i mogły iść się pobawić. Wszystko było super. Do czasu, kiedy Bibi uzyskała nadmierną wolność. Odkąd dziewczynki poszły do drugiej klasy zaczęły się najpierw samotne powroty ze szkoły, potem popołudnia na podwórku. I tu się zaczyna problem. Bibi potrafi napaść nas niezapowiedziana, staje przed drzwiami i nawala w dzwonek jak szalona. Raz - mogłam to przeżyć. Drugi raz - nieco się zirytowałam.

Ostatnio jednak Bibi napadła nas w weekend, ja jechałam właśnie na KTG, zostało mi ledwie kilka dni do narodzin dziecka. A tu w drzwiach, jak mała sierota - ONA. Nie może się dostać do domu. Dzwonię do jej matki nieco zirytowana i mięknie mi serce gdy w słuchawce słyszę "Cholera, miała gówniara siedzieć u koleżanki, jak mogła sama wyjść?!" . Nie wiem jak. Wiem, że jej rodzice teraz mają dwa razy trudniej, bo pracują na akord, żeby wreszcie zarobić na wynajem większego mieszkania. Ale powiem wam, że jak jeszcze raz ta mała stanie pod naszymi drzwiami bez ostrzeżenia, nerwy puszczą mi ostatecznie i nie ręczę za siebie i za to, czy nie zadzwonię po opiekę społeczną.

Może to brzmi zbyt oschle, ale wyprowadza mnie z równowagi to, że odpowiedzialność za Bibi spada na mnie. Że nagle mam jeszcze jedno dziecko pod opieką. Że zarówno jej rodzice, ona sama, jak i moja córka uważają, że to normalne. Nie bardzo wiem, jak w miarę dyplomatycznie wybrnąć z tej sytuacji, nie psując przy tym przyjaźni dziewczynek.

Marzena

Więcej o: