Nie dzielmy świata na my-oni. Żyjmy w symbiozie!

Nasza Czytelniczka postanowiła zabrać głos w ostrej dyskusji na temat stanu polskiego szkolnictwa wyższego, która rozgorzała po liście absolwentek, wylewając nieco oliwy na spienione fale. Pracuje na uczelni wyższej, ma kontakt ze studentami i nawołuje do symbiozy, zamiast antagonizowania wykładowców i studentów.

W mediach rozgorzała na dobre debata o stanie polskiej edukacji, co samo w sobie jest bardzo dobre, pod warunkiem jednak, że nie będzie to tylko czcze gadanie i że ktokolwiek wszystkie strony w dyskusji wysłucha, a ich głosy weźmie pod uwagę przy planowaniu reform.

Chciałabym więc i ja zabrać głos i podzielić się moim punktem widzenia. Jestem pracownikiem uczelni wyższej (i nie tylko), pracuję ze studentami od trzech lat i sprawia mi to ogromną przyjemność.

Są też tacy, którzy kombinują, kłamią, "cwaniakują", knują intrygi.  Ale jest ich naprawdę bardzo mało.

Studenci są bardzo różni i naprawdę ciężko jest w ich przypadku dokonać jakiejś sensownej i nie krzywdzącej poszczególnych jednostek generalizacji. Wielu moich podopiecznych to bardzo inteligentni, młodzi ludzie, mający różne pasje, dużą motywację do nauki i ciekawość świata. Udzielają się przy wielu okazjach: w kołach naukowych, na konferencjach, festiwalach nauki i innych wydarzeniach organizowanych (między innymi przez nich) na uczelni. To właśnie oni sprawiają, że nauczycielom chce się robić coś więcej, chce się wychodzić z inicjatywą. Znajdą się oczywiście też tacy, których należało by umieścić na drugim biegunie: są leniwi, robią wszystko po linii najmniejszego oporu, byle zaliczyć i mieć święty spokój. Są też tacy, którzy kombinują, kłamią, "cwaniakują", knują intrygi.  Ale bądźmy szczerzy: jest ich naprawdę bardzo mało, garstka w skali całej uczelni. Takich oczywiście najlepiej i najszybciej się zapamiętuje, co może zniekształcać obraz całości.

Co do wykładowców... Wykładowca też człowiek, ma swoje wady i zalety, swoje humory i gorsze dni. Niektórzy są bardzo wyczuleni na punkcie kultury osobistej, inni są bardzo wymagający, a inni może się wypalili i nie mają już tego zapału, co kiedyś. Znajdą się też pewnie tacy, którym w ogóle "się nie chce", którzy nie czują motywacji do nauczania - ci powinni zmienić zawód, bo krzywdzą i siebie (robiąc coś, co nie sprawia im żadnej przyjemności, a nawet męczy), i innych - studentów. Ale ogromna większość moich koleżanek i kolegów po fachu to ludzie kompetentni, z pasją, którzy mimo wielu niedogodności pracy na państwowej uczelni kochają to, co robią, właśnie ze względu na studentów.

Nie bądźmy zatem tak surowi dla obydwu stron, bo z każdej znajdą się jednostki "złe", które negatywnie wpływają na całościowy ogląd. Nikt nie jest bez winy, prawda leży pośrodku (nienawidzę tego powiedzenia i nie uważam, żeby zawsze było trafne i jedynie słuszne, ale tu akurat niechętnie muszę się na nie zgodzić). Zresztą zazwyczaj jest tak, że publicznie głos zabierają jednostki niezadowolone (znowu nie zawsze, ale często): ktoś wykupił wczasy, pojechał, świetnie się bawił, wrócił - opowie znajomym, pokaże zdjęcia i koniec. Ktoś inny był niezadowolony, bo jedzenie złe, bo karaluchy, bo morze za zimne, słońce za słabo świeciło, a obsługa to już w ogóle beznadziejna - napisze po powrocie do gazety i proporcja niezadowolonych do zadowolonych wyniesie 1:0 - bo zadowolony nigdzie się swoim zadowoleniem nie pochwalił, więc jego głos (niesłyszany) nie jest brany pod uwagę.

Niezmiernie mnie denerwuje takie dzielenie się na obozy: my i oni - my-wykładowcy i oni-studenci.

Myślę, że tak też jest i w tym przypadku: do gazet piszą głównie ci studenci, którzy czują się pokrzywdzeni i chcą się pożalić, to wymaga odpowiedzi, więc zdenerwowani wykładowcy im odpowiadają, i tak się toczy ta wojenka, zupełnie niepotrzebnie. Niezmiernie mnie denerwuje takie dzielenie się na obozy: my i oni (my-wykładowcy i oni-studenci, albo na odwrót). Zjawisko to, tak naturalne we wszystkich praktycznie kulturach, jest w tym wypadku jedynie przyczyną antagonizmów i nieporozumień. Relacja między pracownikami uczelni a studentami to relacja symbiozy, powiedzmy wprost: bez pracowników nie byłoby studentów, a bez studentów nie byłoby pracowników. Nauczmy się współpracować, ale ze sobą nawzajem. Niech wykładowcy słuchają studentów, ich potrzeb i uwag, a studenci niech mówią, jakie są ich oczekiwania, co jest im potrzebne, co ich interesuje. Na pewno uda się znaleźć złoty środek. Mocno w to wierzę.

Magda Cebula

Więcej o: