O miłości z młodości i o tym, że człowiek uczy się na błędach

Nasz stały Czytelnik przysłał nam impresję na temat... No właśnie, nie jesteśmy pewne. Chyba chodzi o to, by nie rzucać pochopnie dziewczyn?

Chciałem napisać o związkach w ogóle, ale postanowiłem, że zmienię temat. Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko? No ładnie, zaczynam gadać do nieobecnych ludzi. Chyba troszkę siada mi na mózg. A siada mi przez nie byle kogo, bo moją eks.

Spotkałem swój ideał, była piękna i w sumie to tyle.

Cała historia zaczęła się w gimnazjum, czyli lekko (a nawet bardzo lekko) licząc jakieś 10 lat temu. Spotkałem swój ideał, była piękna i w sumie to tyle. Jednak istotne było to, że się dobraliśmy, chodziliśmy na spacery, do knajp i kina i wszystko byłoby ok, gdyby nie jeden mały szczegół. Zerwałem z nią, chyba należę do tej grupy ludzi, która specjalnie rzuca sobie kłody pod nogi, by czuć się nieszczęśliwie. Nie wiem.

No dobra, na początku było super, czułem się wolny i byłem zadowolony z życia. Wszystko było świetnie, aż nadszedł ten feralny dzień. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem, ale moja dawna decyzja miała okazać się dla mnie drastyczna w skutkach. Po jakimś czasie bycia szczęśliwym okazało się, że przestają mnie cieszyć małe rzeczy w życiu, dalej chodzę na spacery, ale powietrze jest jakieś cięższe. Do kina mi się odechciało, bo nic ciekawego nie grają.  A może tylko tak mi się wydaje. Do knajp przestałem chodzić.

Wszyscy są w związkach, no do cholery, kiedy to się stało?

Minęły lata. W końcu zdaję sobie sprawę z tego, że mi jej brak. Cały czas. Staram się o niej zapomnieć, dzwonię po kumplach czy wpadną/wyjdą na piwo. Nikt nie może, wszyscy są w związkach, no do cholery, kiedy to się stało? Skąd oni mieli czas, skoro ciągle razem imprezowaliśmy? Odpowiedź jest prosta. Oni w między czasie kogoś szukali, ja nie.

Widząc co zaszło, sam zacząłem szukać, co okazało się nie być takie proste. Ta zajęta, ta dała mi kosza, potem kolejny kosz. Nie łamię się. Niczym ćpun na zjeździe, szukam kogoś kto pozwoli mi zapomnieć, chociaż na chwilę. Szukam miesiąc, drugi, pół roku. W końcu łapię się brzytwy i idę do mamy: "spokojnie, jeszcze młody jesteś, każdy prędzej czy później kogoś znajdzie". Co ona gada?! Ja nie chcę spokojnie, byłem już spokojny, ja chcę teraz!!! Idę do baru, piję, bójka. Rano kac, obita gęba i wstyd. No to zmywam krew i przykładam mrożonkę na opuchnięte ryło.

Mijają kolejne tygodnie, czekam, zapominam o niej, pojawia się i tak dalej.

Poniedziałek, z twarzą lepiej, psychicznie trochę gorzej. Wsiadam do tramwaju, patrzę przez okno, mój Boże, to ona! Widzi mnie, wsiada. Cześć i gadka, okazuję się, że świetnie jej się powodzi, ma chłopaka (oby smażył się w piekle) itp. itd. Uśmiecham się, ale serce mi pęka. Potem nie widzę jej przez pół roku, najpierw czekam z nadzieją, że ją spotkam, z czasem nadzieja umiera. Po pół roku pojawia się na przystanku, znowu gadamy, znowu jest dobrze.

Mijają kolejne tygodnie, czekam, zapominam o niej, pojawia się i tak dalej. To, że ją spotykam jest zarazem fajne i bolesne, ale teraz wiem, że jest szczęśliwa i nie zrobię nic co by to szczęście zaburzyło. Mimo wszystko, lubię jak jest szczęśliwa, ma piękny uśmiech i nawet gdy nie jest on przeznaczony dla mnie to nic, trzeba umieć docenić piękno. Czasem myślę tylko jak by to było...

Piotr "Łuki" Łuczyński

Więcej o: