Wybrałam małżeństwo i stabilizację. Teraz wiem, że to nie to czego chciałam

Miłość jest ślepa, z miłości robi się rzeczy szalone - to wszystko prawda. Nasza Czytelniczka przestrzega przed zbyt daleko posuniętymi życiowymi zmianami, które robimy w imię uczuć. Ona popełniła ten błąd i bardzo żałuje.

Kilka lat temu zaradna, młodziutka, atrakcyjna kobieta zajmująca kierownicze stanowisko, mająca zadowalające kontakty interpersonalne, własne mieszkanie, życie pełne adrenaliny, dziś mężatka szukająca bezskutecznie pracy, zbierająca coraz większe zapasy tłuszczu, na antydepresantach i z poczuciem krzywdy i znudzeniem, które zajada kolejną tabliczką czekolady. Tak - to ja.

Przeszłam na własne życzenie ze skrajności w skrajność, z wyzwolonej karierowiczki w bezrobotną niewolnicę.

Jeszcze jakiś czas temu, zanim poznałam mojego męża moje życie wyglądało zupełnie inaczej. Byłam sobą - być może mniej ustabilizowaną uczuciowo - teraz, podobno, o wiele dojrzalszą. Nastąpił jeden wyjątkowy dzień w moim życiu - owszem szczęśliwy, bo poznałam wspaniałego faceta: inteligentny, błyskotliwy, przystojny, uczuciowy. Zatraciłam się zupełnie. Jakieś cholerne hormony zadziałały w moim organizmie tak mocno, że rzuciłam całość dotychczasowego życia, zapragnęłam męża, dziecka, stabilizacji. On chciał tego samego, tym bardziej, że opisywał jak to będzie pięknie (nie będę się rozpisywać, że wyidealizował to zupełnie i oczywiście wiele jego obiecywanek nie miało miejsca).

Całość potoczyła się szybko, po pół roku bycia ze sobą doszło do ślubu. Byłam tak bardzo zakochana, że nie patrzyłam, iż całkowicie pozbywam się prywatności, zostawiłam pracę, bo on nie chce, aby jak to nazywał "księżniczka" pracowała, rezygnuję z innych propozycji posad, które zdecydowanie miałyby korzystny wpływ na mój rozwój zawodowy, osobisty. Dziś on włazi w najmniejszy zalążek mojej osoby, mojego telefonu, komputera... Mieszka w moim mieszkaniu (zresztą pozwoliłam mu się wprowadzić po dwutygodniowej znajomości). Nie mam w zasadzie koleżanek, znajomych, pracy. Co się stało?!

Czasu nie cofnę, lecz moją historią chciałabym dać przestrogę wszystkim kobietom.

Minęły dwa lata. Z biegiem czasu żałuję tych pochopnych decyzji. Nie mówię mu tego, lecz wiem, że gdybym zwyczajnie patrzyła trzeźwo na świat teraz byłoby inaczej. Przeszłam na własne życzenie ze skrajności w skrajność, z wyzwolonej karierowiczki w bezrobotną niewolnicę. Mogłam postępować powoli, pozwalając na przechodzenie z etapu na etap, nie rezygnując przy tym zarówno z pracy, jak i z prywatności. Nie siedziałabym teraz na pieprzonej kanapie wcinając słodycze i wysyłając bezskutecznie kolejne cv (niestety dziś rynek pracy jest taki a nie inny i po przerwie w pracy nie jest ją łatwo znaleźć).

Czasu nie cofnę, lecz moją historią chciałabym dać przestrogę wszystkim kobietom, aby podejmowały wszelakie decyzje ostrożnie oraz przede wszystkim pamiętały, że pewne sprawy nie mogą toczyć się zbyt szybko, bo można tego później bardzo żałować. Teraz mówię basta! Szukam pracy, z czasem na pewno uda mi się znaleźć jakąś ciekawą ofertę w firmie, w której będę potrzebna i przede wszystkim doceniona, niezbędna. Kocham męża, ale kocham też siebie. Kobiety niezależne apel do Was: nie pozwólcie się zniewolić, a jeśli już to szukajcie dobrego psychiatry!

Gorzka Czekolada

Więcej o: