Gramatyczni naziści w natarciu: ratujmy "Ę"

Czas zwierać szeregi! Język polski jest zagrożony. W tajemniczy sposób znikają litery, frazesy opanowują świat, a odmiana słów kaleczy w uszy. O tym wszystkim przypomina dziś nasz Czytelnik.

Witam, przeczytałem tekst o gramatycznych nazistach . Chciałbym językowo nie razić w tym liście, ale są oczywiście w gramatyce kwestie, o których nie wiem. Jednak pracuję nad tym, aby było ich najmniej. Jeśli coś się nie spodoba, proszę się do mojego stanowiska nie uprzedzać.

Też zwracam uwagę na to, co się pisze i jak się pisze w rozległej przestrzeni, z której powszechnie korzystamy w obecnym wieku. Wiele spraw razi mnie. Chociaż może lepiej byłoby powiedzieć, że różne błędy mnie bawią. Bardziej zwracam uwagę na pisane słowo aniżeli mówione, bo mam częściej styczność w analizowaniu z pisanym językiem. Ale jest sprawa, która w ostatnim czasie nie bawi tylko wywołuje irytację. I jest to sprawa absolutnie podstawowa, wydawałoby się, w polskiej mowie. Trochę rozczarowałem się, że nie było o tym nic w treści powyższego tekstu.

Biegnie, czołga się, kroczy, leci, frunie, chodzi, płynie, pełza o to, że nasi rodacy w bardzo niepokojąco wysokiej liczbie przypadków, zapominają, jak prawidłowo odmieniać wyrazy w pierwszej osobie. Zanika literka "ę" . Nie pisze się "wezmę", tylko "wezme". Nie pisze się "będę", tylko "będe". Początkowo myślałem, że jest to literówka. Znam mechanizmy ich powstawania, tak samo jak znam mechanizmy powstawania przejęzyczenia w tekście. Ale po dłuższym czasie stwierdziłem, że nie ma mowy o literówce. "Ę" w odmianie w pierwszej osobie grozi wyginięcie jak dinozaurom. Ratujmy więc "ę"!

And now for something completely different. "Półtorej roku" i "półtora godziny" - klasyki. A ostatnio autentyk usłyszany przez moje własne, niedosłyszące uszy: "Moją półtorejroczną pracę". "5 złoty" - klasyk. "Koszta" - klasyk.

Obecnie w całej przestrzeni rzekomo dziennikarskiego internetu, spod znaku różnej maści serwisów informacyjnych o tematyce przeróżnej, dostrzegam też bogactwo frazesów. We frazesach nie ma nic złego, jeśli są wykorzystywane w odpowiedni sposób, w odpowiednim miejscu i z umiarem. Jak ze wszystkim w naszym życiu. Dziś, mianem rzekomo dobrego stylu rzekomo dziennikarzy w owych portalach, jest bogate zastosowanie frazesów. Mówi się wtedy o "lekkości" stylu. Zwykle ci dziennikarze często zaczynają swoje informacje np. od słów "już w sobotę", "już w najbliższą sobotę". Znam przypadki, gdy wyjątkowi grafomani są w niektórych redakcjach wyznacznikiem jakości warsztatu. To nawet zabawne (do pewnego momentu).

Tymczasem JUŻ dawno temu, A.M. Swinarski pisał w wierszu "Odwiedziny" :

Wczoraj (i skąd nagle taka wizyta?)

gość nieproszony do mnie zawitał.

W pokoju zaraz zrobiła się pustka,

gdy tylko obcy otworzył usta

i z wielkim a pompatycznym gestem

przedstawił mi się: "Frazes jestem!"

I jak to u niego bywa w modzie,

zaczął mówić wpierw o pogodzie:

że śnieg pewnie spadnie (jaki?) puszysty...

że mróz będzie w nocy (jaki?) siarczysty...

że jesień w tym roku była - trajkotał -

(jaka?) polska, (a więc jaka?) więc złota...

Mówił, śląc mi spojrzenie (jakie?) powłóczyste,

że wraca z akademii (jakiej?) uroczystej,

że były owacje (jakie?) spontaniczne,

że zrywały się oklaski (jakie?) frenetyczne,

że zostawiły wrażenie (jakie?) niezatarte,

kwestie (jakie?) zasadnicze i wnioski (jakie?) otwarte...

Potem pan Frazes rozpalił się do cna:

że niewdzięczność (jaka?) czarna... że działalność (jaka?) owocna...

Że rada (jaka?) cenna...

że przepaść (jaka?) bezdenna...

że awantura karczemna... że przewaga

bezsporna... że prawda... naga...

że traf... ślepy... że strach paniczny...

że wzruszenie... głębokie... że pokojówka fertyczna...

że uczucie gorące... że łzy rzęsiste... że ekrany srebrne...

Nie wiem, jak przez ten potok przebrnę,

bo ciurkiem płyną jego słowa.

Wpierw bierze mnie wesołość (jaka?) żywiołowa.

Ale gdy kwadrans minął,

myślę: "Niech idzie w dal (jaką?) na przykład siną...

Bo może powstać walka (jaka?) zacięta,

gdy wyczerpie się moja cierpliwość (jaka?) święta".

I tak skończyła się wizyta.

Pasja mnie (jaka?) szewska chwyta

i wyrzucam gościa na łeb (jaki?) na zbity.

Taki był koniec wizyty.

***

Pozdrawiam

P.

P.S. Oczywiście PS!

Więcej o: