Nie mam talentu do przyjaźni? Dlaczego nie umiem utrzymywać kontaktów międzyludzkich?

Nasza Czytelniczka przyjęła strategię "staram się nie przejmować i żyć własnym życiem", ale czuje się aspołeczna i dokucza jej brak głębokich relacji. Samotność w tłumie to coś, do czego należy się przyzwyczaić?

Samotna wśród ludzi. Brzmi paradoksalnie, nieprawdaż? A właśnie tak się czuję. Oczywiście nie zawsze - próbuję przecież się uspołecznić, obracać wśród ludzi, czuć się potrzebna i może nie tyle kochana (no bo przecież nie można wymagać od razu za wiele), ale chociażby lubiana. Jednak ciągle coś nie wychodzi.

Przechodziłam już przez różne fazy tego bycia aspołeczną. Od tej "to moja wina, na pewno coś ze mną nie tak" , przez "nic na to nie poradzę, że ludzie są dziwni i mnie nie rozumieją" , aż po obecne "staram się nie przejmować i żyć własnym życiem" . I o dziwo, to ostatnie całkiem nieźle działa. Chociaż najwyraźniej nie zawsze, skoro czuję potrzebę podzielenia się moim... no właśnie, moim czym? Bólem, problemem, zdezorientowaniem, poczuciem samotności?

Przytłacza mnie nagle powierzchowność większości relacji, jakie istnieją w moim życiu, to, że niektóre z nich utrzymuję tylko z przyzwyczajenia.

Ciężko mi to nawet określić, bo to dziwne, niepokojące uczucie pojawia się kiedy tylko chce, najczęściej bez żadnej konkretnej przyczyny. Po prostu pod wpływem chwili, rozmowy, spotkania, muzyki, a nawet przypadkowego obrazka, który napatoczy się gdzieś w otchłaniach internetu, nagle uświadamiam sobie, że tak naprawdę, to ja czuję się przez większość życia cholernie samotna.

Przytłacza mnie nagle powierzchowność większości relacji, jakie istnieją w moim życiu, to, że niektóre z nich utrzymuję tylko z przyzwyczajenia. Smuci mnie to, że z osobą, której jeszcze trzy lata temu mogłam powiedzieć praktycznie wszystko, rozmawiam może z raz w miesiącu i to jeszcze w dodatku najczęściej o pogodzie. Dręczy to, że tak właściwie to o swoich problemach (jakichkolwiek, niekoniecznie tych, które opisuję tutaj) mogę bez obaw porozmawiać tylko z dwiema osobami (no i rodziną). Jednak ile można zamęczać kogoś swoimi obawami?

Niektórzy nie mają talentu do rysowania, ja jestem beznadziejna w byciu przyjaciółką?

Wiem, że od tego są przyjaciele, ale sama czuję się źle tak ich zadręczając i w kółko marudząc o tym samym. Przygnębia mnie fakt, że wśród osób, które znam kilka lat, czuję się obco i źle, że kiedy się śmieją, a ja nie wiem z czego, to zawsze gdzieś z tyłu głowy jakiś głosik podsuwa myśl, że pewnie ze mnie. Wiem, że brakuje mi pewności siebie, pracuję nad tym, jednak ciężko się tego pozbyć z dnia na dzień.

Czasami się zastanawiam, czy to możliwe, że ja po prostu nie umiem utrzymywać kontaktów międzyludzkich? Że tak po prostu, zwyczajnie, jak to niektórzy nie mają talentu do rysowania, malowania, śpiewania czy też tańczenia, ja jestem beznadziejna w byciu przyjaciółką, dobrą koleżanką? Bo staram się, cholernie się staram. Ale wydaje mi się, że im bardziej próbuję, tym bardziej mi nie wychodzi.

Każdy ma już jakąś swoją grupę, w której się obraca, więc nawet jeśli już z kimś nawiążę relację to i tak czuję się taka... na boku, na odczepkę, dodatkowa i niepasująca. Nie chcę skończyć jako samotna zrzędliwa jędza z kotami (w tym miejscu chciałabym zaznaczyć, że nic do kotów ani ich właścicielek nie mam, to po prostu taki... plastyczny opis sytuacji, który mi się nasunął), która nie ma się do kogo odezwać.

Boję się, że któregoś dnia wybuduję mury wokół siebie i już nikogo nie wpuszczę.

Chcę być wesoła, radosna, mieć oprócz tych dwojga (wspaniałych, to muszę przyznać) przyjaciół także koleżanki i kolegów, znajomych, z którymi można gdzieś, ot tak, niezobowiązująco wyskoczyć, pogadać, poplotkować. Chcę, żeby to nie było tak, że o ewentualnych spotkaniach dowiaduję się ostatnia albo przypadkiem, że jeśli już nawet gdzieś się z koleżanką wybieram to z mojej, a nigdy z jej, inicjatywy. Nie oczekuję, że to się stanie z dnia na dzień, staram się coś zmienić, ale szczerze? Brakuje mi już pomysłów na to, co robię źle. I boję się, że któregoś dnia rzucę to wszystko w cholerę, zamknę się w sobie, wybuduję mury wokół siebie i już nikogo nie wpuszczę.

Zwyczajna

Więcej o: