Czasem trzeba zrobić krok do tyłu - odpowiedzi na list Everywoman
Droga Everywoman,
Chyba wiem o czym piszesz. Moja sytuacja była (jednak) trochę inna. Przeczytaj. Może wnioski będą Ci pomocne.
Nie wdając się w szczegóły, tak w skrócie. Kiedyś wbrew swojej woli, dla świętego spokoju wyjechałem z ówczesną żoną do innego, większego miasta. Pełen nadziei zawojowania świata: przecież byłem uznanym fachowcem. W moim mieście miałem pracę, klientów. Żona chciała uciec od rzeczywistości i zaszantażowała mnie swoim pomysłem.
W nowym mieście nie mieliśmy nikogo, absolutnie nikogo znajomego. Tak miało być. Tylko praca i dom. Co z tego, jak pracy nie było, tzn. ja nie miałem. Byłem fachowcem, ale gdzie indziej, 230 kilometrów stąd! Tutaj nikt mnie nie znał. Mozolnie budowane od nowa znajomości, relacje. Chwile załamania przeplatane z nielicznymi chwilami euforii. To co mnie trzymało, to nasza córka. Ona się odnalazła w nowej szkole, w nowym środowisku i tylko ona podtrzymywała mnie na duchu.
Sprzedaliśmy stare mieszkanie i kupiliśmy w nowym mieście (może to nas jakoś utrzyma, zintegruje - myśleliśmy naiwnie). Dla zabicia beznadziei pojawił się alkohol, dużo alkoholu. Codziennie rano bałem się otworzyć oczy, sufit walił się na łeb. Dlaczego nie wróciłem? W starej pracy przyjęli by mnie ponownie, ciągle jeszcze byłem dobrym specjalistą. Wiedziałem że, to będzie oznaczać koniec małżeństwa. Zresztą nie było już do czego, ponieważ tak jak Cortez spalił statki, my sprzedaliśmy stare mieszkanie. Do czego wracać? Dokąd iść jak nie można siedzieć na dupie?
Mieszkam tutaj dziewięć lat, nie mam własnego domu, ale mam własne życie, mam kraj w którym jest mój mentalny dom.
W wieku 45 lat postanowiłem wyjechać. Nie miało to być na stałe, tylko "na trochę". Rzeczywistość okazała się inna. Zostałem. Od pierwszego dnia pracuję (wyjechałem na gotowy kontrakt i miałem gdzie mieszkać - firma załatwiła wszystko). Miałem szczęście? Nie. Ja tylko podszedłem do zagadnienia merytorycznie i metodycznie, zupełnie nie "po polsku" i takie podejście też Tobie zalecam.
Mieszkam tutaj dziewięć lat, nie mam własnego domu, ale mam własne życie, mam kraj w którym jest mój mentalny dom. Trzy dni temu dostałem obywatelstwo. Jestem z tego bardzo dumny. Pracuję ciągle w tej samej firmie, nie jestem "specjalistą", chociaż mój szef śmieje się że, jak ktoś czegoś nie może znaleźć, to musi zapytać Grega, on wie wszystko. Właśnie: śmieje się. Nikt na mnie nie krzyczy, nie popędza, nie gdera że, znowu musi wypłacić pensję, nie oszukuje przy nadgodzinach. Pieniądze nie są rewelacyjne (a kiedy są?) ale pozwalają mi przeżyć i odłożyć np. na wakacje. Ale to nie wszystko, to pomaga, ale nie zastąpi poczucia bycia "u siebie". Ja mam to poczucie. Odnalazłem je.
Musisz jeszcze zastanowić się nad jedną sprawą: czy powrót do rodziców i rozpamiętywanie klęsk będzie dobrym, stymulującym wyjściem?
Nie będę Ciebie namawiać do wyjazdu, to bardzo ekstremalna decyzja podejmowana jak już nie ma wyjścia, jest tylko ściana. Nie napiszę że, Polska to szit i jeden wielki "badziew", bo tak nie jest. Nie napiszę Tobie, jak tu jest pięknie, "mlekiem i miodem płynąco", bo tak nie jest. Jest tak jak wszędzie, musisz tylko odnaleźć swój DOM. Nieważne czy w Pcimiu, Melbourne czy Westbury. Nieważne gdzie, ważne z kim: bo nigdy i nigdzie nie będziesz sama. Nawet na pustyni będą Ci towarzyszyć robaki!
Ostatni raz byłem w Polsce dwa tygodnie temu i byłem przerażony rzeczywistością, ludźmi. Nie mógłbym już tam mieszkać. Wracałem DO DOMU z nadzieją niedoświadczania takich eskapad w przyszłości. Zmieniłem się bardzo.
Musisz jeszcze zastanowić się nad jedną sprawą, droga Everywoman: czy powrót do rodziców i rozpamiętywanie klęski, tak to nazwałaś będzie dobrym, nie chcę być złośliwym, stymulującym wyjściem? Czy wmawianie otoczeniu że, to "planowany strategiczny odwrót na z góry upatrzone pozycje" a nie paniczna rejterada poprawi Twoje samopoczucie i samoocenę? Przecież ONI i tak będą wiedzieć swoje i jeszcze będą się podśmiewywać, nie sądzisz? Może w takim wypadku trzeba przyjąć inną taktykę: szczerość?
A może całe Twoje założenie jest błędne? Ucieczka? Klęska? A może właśnie pójście do przodu, znalezienie wyjścia z beznadziejnej sytuacji jaką jest bycie "słoikiem"? Jakie masz perspektywy jako "słoik"? To ja pytam, a Ty musisz sobie odpowiedzieć czy bycie szanowaną, lubianą sklepową w małej miejscowości jest lepsze od bycia "specjalistą-słoikiem"?
Mnie w pracy szanują, klienci zagadają czasem, pośmiejemy się. Dla mnie to okazało się dużo ważniejsze i nie żałuję. A że, na obczyźnie Na jakiej OBCZYŹNIE?
TU JEST MÓJ DOM!
Pozdrawiam
Obywatel brytyjski
***
Niemal pod każdym słowem Everywoman mieszkającej w Warszawie mogę się podpisać. Nie mieszkam w Warszawie, ale w jednym z innych dużych miast Polski. Jest to trzecie miasto, poza rodzinnym, w którym szukam szczęścia.
Jedno tylko bym zmieniła. Nie przybyłam tu w pogoni za "lepszym" życiem, ale za SWOIM życiem. Wiem, że wielu ludziom mieszka się dobrze tam, skąd pochodzą. Zazdroszczę im. Mi dobrze żyje się w dużym mieście, a pochodzę z maleńkiego. I usiłuję to pogodzić. Jest to trudne, nie tylko w Warszawie i tak samo czuję się "słoikiem".
Everywoman, ja raz zdecydowałam się wrócić. Przyczyny powrotu były takie, że wówczas nie zastanawiałam się, czy jest to "z tarczą" czy "na tarczy". Wróciłam, bo tego wymagała sytuacja, ale też po raz pierwszy z myślą, że teraz już wszystko mi jedno. I naprawdę tego wtedy chciałam. Wytrzymałam kilka miesięcy. Ale nie umiem żyć w małym mieście.
Nie jesteś jedyna. Często żyjemy obok siebie w tym samym wynajętym mieszkaniu z wzajemnym nastawieniem, że przecież jest super, bo mieszkamy w Warszawie.
Dla jednych "środowiskiem naturalnym" jest polska wieś, dla innych amerykańskie ranczo, dla jeszcze innych bycie nomadem. Dla mnie jest duże miasto. Jest nas wielu. Zaczynamy życie w wynajętych mieszkaniach w wieku 19-20 lat, kiedy wyruszamy na studia z myślą, że przecież z czasem jakoś się to ułoży. A jako trzydziestolatkowie uświadamiamy sobie, że to trwa już 10 lat i nie zanosi się na zmianę.
Jeżeli mamy partnera/partnerkę, to szybciej dochodzimy do tej "samodzielności", chociaż też zwykle kosztem dożywotniego kredytu. Single w większości nie mają szans. Dziecko staje się, jak to trafnie nazwałaś, "marzeniem".
Nie jesteś jedyna. Często żyjemy obok siebie w tym samym wynajętym mieszkaniu z wzajemnym nastawieniem, że przecież jest super, bo mieszkamy w Warszawie (Gdańsku, Wrocławiu, Krakowie, Poznaniu). A nie jest super, bo każdy z nas chciałby czasami być zupełnie sam w swoich czterech ścianach.
Życzę Ci, żebyś wiedziała czego chcesz i miała siłę do tego dążyć.
lulumay
PS. Nigdy nie zrozumieją nas ci, którzy pochodzą z tych wszystkich dużych miast, do których my wyjeżdżamy. Zwykle też mniej wiedzą o życiu w ogóle, ale tego czasami też im zazdroszczę. Bo to, co wiem, odbiera mi radość życia w ogóle. Czasem lepiej mają ci, którzy mniej wiedzą.
***
Podobnie jak autorka tekstu o tytule "Kiedy odtrąbić sygnał do odwrotu?" byłem kilka lat temu w podobnym stanie egzystencjalnym. Ponad połowę niewielkiej jak na Warszawę pensji oddawałem na cele mieszkaniowe i inne niezbędne opłaty. To, co mi zostawało ledwo starczało by przeżyć. Gdyby nie sporadyczna pomoc rodziców nie miałbym nawet jak na budżetowe wakacje raz na pół roku wyskoczyć. Sytuacja powoli zaczęła się komplikować, gdy moja dziewczyna nie zaliczyła ostatniego roku studiów i oboje sfrustrowani oraz przygnębieni przez w żaden sposób nie poprawiający się nasz byt zaczęliśmy się na każdym kroku o wszystko kłócić, co szybko doprowadziło do końca naszego kilkuletniego związku.
Rodzice przywitali mnie bardzo serdecznie. Bez jakiegokolwiek wyrzucania mi, że coś przegrałem, że muszę coś światu czy komuś udowodnić.
Jeszcze resztką sił, popchnięty ostatnią kroplą nadziei, zmieniłem znienawidzoną przez ze mnie pracę, na taką która mi, jako inżynierowi, wydawała dawać się jakieś perspektywy. Lecz to było złudne. Po dwóch tygodniach okazało się, że chcą ze mnie zrobić, jak to ładnie określili, inżyniera sprzedaży, czyli po prostu handlowca. Nie będę się tu rozpisywał dlaczego, ale dla mnie to była najgorsza możliwa perspektywa. Po kolejnym tygodniu się poddałem, pożegnałem za porozumieniem stron z pracodawcą i ruszyłem do domu. Rodzinnego domu w małym, szarym Polskim mieście klasy B.
Rodzice ku memu zaskoczeniu przywitali mnie bardzo serdecznie. Bez jakiegokolwiek wyrzucania mi, że coś przegrałem, że muszę coś światu czy komuś udowodnić. Po prostu cieszyli się, że podjąłem wreszcie konkretny krok, zamiast tkwić w marazmie. Mój Tata wciąż mi tłumaczył: synu jest kryzys, firmy oszczędzają, poczekamy i wrócisz niedługo do swojej ukochanej Warszawy. Po kilku tygodniach przestałem już patrzeć z utęsknieniem w jej stronę. Poprosiłem mego Tatę o pomoc i szybko znajomy znajomego znalazł mi ofertę pracy jako inżynier konstruktor w małej, kilkusetosobowej firmie. Taką pracę, o jakiej od dawna marzyłem. I to nie w Warszawie, a w mym małym, jak mieszkając jeszcze w stolicy miałem zwyczaj mówić: zapyziałym, rodzinnym mieście. Płaca może niewielka, ale i potrzeby moje zmalały. Za to dostałem niesamowitą okazję do rozwoju oraz nauki w wymarzonym i wyuczonym fachu.
Szybko odzyskałem kontakt ze starymi znajomymi. Poznałem również wielu nowych wspaniałych, ciekawych ludzi. I wcale nie byli to ludzie przegrani. Oni po prostu woleli mieszkać tu niż w wielkim mieście. Z powrotem poczułem się jak u siebie. Jak w swoim miejscu. W pracy szło mi coraz lepiej. Dostawałem zadania i projekty o coraz wyższym stopniu odpowiedzialności. Właściciel firmy coraz częściej po mnie posyłał, by się mnie w różnych sprawach poradzić. Współpracownicy mnie szanowali, a ja znając w firmie każdy kąt powoli zacząłem się oswajać z myślą, że to może być to. Ta praca, to miejsce. Ale gdzieś tam w głowie wciąż tliła mi się resztka tęsknoty za Warszawą.
Mimo potknięcia, wciąż biegnę. Warto było walczyć. Mój Tata, gdy byłem mały, często mi powtarzał, że czasem trzeba zrobić krok do tyłu, by potem wykonać dwa na przód.
Akurat moja siostra się tam przeprowadziła. Zacząłem ją regularnie odwiedzać i siła stołecznego przyciągania wróciła z podwójną mocą. By mieć szansę znów tam zamieszkać, podjąłem studia podyplomowe na Politechnice i z nową pasją zacząłem bombardować warszawskie firmy mailami z mym CV. Nim się obejrzałem, znalazłem się na rozmowie o pracę w wymarzonej ogólnoświatowej firmie z olbrzymią renomą. Po kilku tygodniach oddzwonili, iż chcą mnie zatrudnić, a nawet że moja skromnie podana suma oczekiwanych zarobków jest mniejsza niż oni płacą pracownikom na takim stanowisku. Ku memu zaskoczeniu dostałem zdecydowanie więcej.
Myślałem, że śnię. Wróciłem, wynająłem z siostrą i przyjacielem mieszkanie. Nie byle jakie mieszkanie. 80m2 i to w drogiej dzielnicy w nowym budownictwie. Zacząłem jeździć regularnie na wakacje za granicę, przestałem przejmować się wydatkami i liczyć pieniądze. Starczało mi na wszystko. Aż w końcu kupiłem swoje własne mieszkanie w wymarzonej dzielnicy. Nie nowe, ale schludne, takie do którego z przyjemnością się wraca. Mój pies tu czuje się na prawdę jak u siebie. I tak już mija ponad trzy lata od kiedy wróciłem. Sen wciąż trwa i powoli uświadamiam sobie, że to jednak jawa. Mimo potknięcia, wciąż biegnę. Warto było walczyć. Mój Tata, gdy byłem mały, często mi powtarzał, że czasem trzeba zrobić krok do tyłu, by potem wykonać dwa na przód. Ja ten krok wykonałem i wygrałem!
Maciek
-
Cleo bez makijażu i doczepianych włosów. Jak wygląda? Fani: Zdecydowanie ładniejsza
-
Ekologiczny oprysk na cebulę? Potrzebne składniki masz już w domu
-
Czego pragnie ośmiolatek w Dniu Dziecka? "Mamo, popatrz na mnie" SPONSOR: TOYOTA
-
Małgorzata Rozenek w najmodniejszych butach sezonu. Kiedyś obciach, dziś hit!
-
"Dawid Podsiadło powiedział, że stanie w kolejce po mój autograf". O pani Monice mówi cała Warszawa
- Teraz hit, 5 lat temu uważane za obciach. Wzorki na paznokcie wracają
- Zwiewna spódnica maxi na wyprzedaży w Reserved. Miękka i wygodna. Modne propozycje również w HM i Zarze
- Był seryjnym mordercą. Policja zatrzymała go trzy dni przed ślubem
- Kim była "dama z kufra"? Mroczna tajemnica sprzed pół wieku została rozwiązana
- Zwiewne, szykowne i idealne na lato! Zdobyły serca gwiazd. W szafie mają je już Rusin, Socha i Sykut-Jeżyna