"Komuś tu zabrakło wiedzy", czyli polemika z listem Nie-emigrantki

Nasz Czytelnik, nieco wzburzony argumentacją Nie-emigrantki, postanowił rozprawić się z jej teoriami.

Zadziwienie, zażenowanie i politowanie wzbudził we mnie list Nie-emigrantki, w którym to opisuje ona swoją wizję emigracji i tego, jak zmienia ona ludzi . Co bardziej zaskakujące opisuje Szanowna Autorka temat z pozycji znawcy, gdyż była przeczytała co najmniej kilkadziesiąt artykułów zagadnienia dotyczących. Brawo chciałbym rzec i pochwalić zapędy czytelnicze, przy czym niestety ilość artykułów nie bardzo przeszła w jakość i Nie-emigrantce coś tam dzwoni, ale nie wiadomo do końca, w którym kościele. Muszę jednak pogratulować Nie-emigrantce odwagi - krytykując innych sama przyznała, że jest na utrzymaniu małżonka, bo ze znalezieniem pracy trochę jej nie idzie (co rozumiem).

Moje emigracyjne doświadczenie zbyt długie nie jest - raptem ponad dwa i pół roku. Niecałe dwa lata w Wielkiej Brytanii i już prawie rok w Bułgarii. Przyczyn wyjazdu z Polski było co najmniej kilka - najważniejsze to rynek pracy, sytuacja polityczno-gospodarcza, mentalny zaduch i ogólny zapał do podróży. Tak więc w październiku 2011 roku opuściłem PL i uważam, że była to absolutnie świetna decyzja.

Przechodząc do meritum - pozwolę sobie rozprawić się z argumentacją Nie-emigrantki, wskazując gdzie wykazała się brakiem wiedzy.

Argument 1 - niechętny stosunek do pracy

Szanowna Pani, gratuluję, jest Pani zwyczajnie nieogarnięta. Nie wiem, czy zwróciła Pani uwagę na drobną różnicę - mianowicie wynagrodzenia i system zatrudnienia. Brytyjska minimalna stawka godzinowa pozwala spokojnie przeżyć i niekoniecznie oszczędzać do bólu (oczywiście jeśli dzieli się dom - sam tak robiłem, ale nie tyle z uwagi na koszty, co na fakt, że nie lubię mieszkać sam), a znalezienie pracy w charakterze pracownika fizycznego jest łatwe. W PL zaś nawet na najniższe stanowiska przeprowadza się casting z 10 etapami, a prace tymczasowe (mój ukochany outsourcing) są bardzo tymczasowe - czasem jeden, dwa dni. Wynagrodzenie też nie pozwala poszaleć.

Tak się składa, że pracowałem w agencjach (i dla agencji) w PL i UK. Różnica w podejściu do pracownika (czy kandydata) jest ogromna - w UK człowieka się szanuje. Oczywiście są wyjątki w postaci polskich agencji pracy, gdzie zasady są już mniej brytyjskie, ale dla takich lepiej nie pracować.

Co warte podkreślenia - w PL pracownicy fizyczni są lekceważeni. Traktuje się ich jak kogoś, komu się nie udało, jest głupi i może co najwyżej sprzątać. W UK nikogo nie obchodzi czym się zajmujesz i czy jest to pakowanie książek, czy wklepywanie danych w excelu. Praca to praca.

Swoją drogą chciałbym zapytać, na co powinny wystarczać zarobki, skoro nie na godne życie - dobre jedzenie, rozrywkę?

Argument 2 - Mieszkanie

Kwestia bardziej skomplikowana. Zapewne ma Pani świadomość, że UK blokami (o pardon, apartamentowcami) nie stoi i bardziej popularne są szeregowce. Z co najmniej trzema sypialniami. Trochę głupio mieszkać samemu na takim metrażu. Poza tym dzielenie mieszkania/domu to zazwyczaj okres przejściowy, gdzie ważniejsze jest znalezienie pracy niż rozważanie czy wypada mieszkać z kimś czy nie. A już te historie, że po 10 w jednym pokoju to gruba przesada. Nie twierdzę, że zjawisko nie ma miejsca, ale raczej należy ono do wyjątkowo rzadkich.

Poza tym kolejny raz - pieniądze. Wynajęcie domu (3 sypialnie) w Coventry, gdzie mieszkałem, w nienajgorszej, ale i nienajlepszej okolicy kosztowało 450 GBP miesięcznie. W Poznaniu, gdzie studiowałem, mieszkania dwupokojowe kosztowały 1200 PLN wzwyż. I teraz dla Pani mała zagadka - gdzie łatwiej jest to mieszkanie opłacić? Dla podpowiedzi dodam, że pracując w agencji w UK zarabiałem coś ok. 1200 GBP netto, a koleżanka pracująca w PL w jednej z agencji dostaje 1900 zł netto (na umowie o pracę).

Argument 3 - więcej niż jeden etat

Jak już wspomniałem wcześniej w UK łatwiej jest znaleźć pracę i mieć ich więcej niż jedną. Prawdopodobnie sporo osób w PL zdecydowałoby się na to samo, ale nie łatwo takie zajęcie dostać.

Argument 4 - mielonki z dyskontów

Szanowna Pani, dyskonty dla emigrantów wygrały w konkursie na Babola dnia. Ja rozumiem, że ma Pani wizję oszczędnych do granic rozsądku Polaków, ale tutaj Pani przesadziła. Tak się składa, że mieszkałem niedaleko LIDLa. Przyznaję, że kupowałem w tym dyskoncie dla emigrantów (wstyd i hańba mi!), ale dlatego, że był blisko. I prawdopodobnie podobnym kryterium kierowała się większość osób tam kupujących, a wśród nich byli Anglicy, Polacy, Łotysze, Pakistańczycy i reszta. Ja wiem, że to może być dla Pani szokiem, ale taki Lidl czy Aldi wcale nie są najtańsze i najgorsze (tu prym, w moim prywatnym rankingu, wiedzie Iceland - jedna wielka lodówka z mrożonkami).

Podsumowanie - czyli: gdyby babcia miała wąsy

Jak to się dzieje, że w Polsce nikt nie chce pracować w byle jakiej pracy?

Może dlatego, że nawet pracę w call center, fabryce czy knajpie ciężko jest znaleźć.

Płaci za granicą gigantyczne pieniądze za mały pokoik i często mieszka z kilkoma osobami naraz.

Omówione wcześniej i wcale nie pochłaniają. Chyba że mieszka się w Londynie w pierwszej zonie.

Zarabia więcej, bo pracuje na 2-3 etaty, więc siłą rzeczy skoro spędza w pracy dużo czasu, to i zarabia więcej.

Omówione. I wcale nie wszyscy pracują na kilka etatów. Szczerze mówiąc spotkałem tylko jedną osobę, która miała jednocześnie dwie prace, przy czym celem przyjazdu było zaoszczędzenie pieniędzy i powrót do PL.

Oszczędza sporo pieniędzy na zakupie najtańszego jedzenia i innych rzeczy, bo nie jest rozrzutny.

Gdyby jeszcze była Pani uprzejma zauważyć, że ceny wielu produktów w UK są takie same jak w PL (choćby wcześniej wspomniany LIDL).

Wyobraźmy sobie teraz Polaka, który pracuje w Polsce i mieszka w małym pokoiku z kilkoma osobami - oszczędza więc sporo na czynszu, a w Polsce czynsze są dużo niższe niż za granicą;

Czy te czynsze są dużo niższe to kwestia dyskusyjna. Ale załóżmy, że mamy 3 osoby mieszkające w jednym mieszkaniu - trzypokojowym - kosztującym 1500 plus opłaty (300 zł). Średnio miesięcznie około 600 zł. Zarabiając 1800 zł netto to 1/3 wynagrodzenia. W przypadku UK mamy dom z trzema sypialniami, który kosztuje 450 plus opłaty (100 GBP). Wychodzi ok. 180 GBP miesięcznie, co stanowi mniej niż ? pensji (założenie - najniższa krajowa, pełen etat - 890 GBP netto).

- pracuje po kilkanaście godzin dziennie i w weekendy - zatem siłą rzeczy zarabia dużo więcej, niż gdyby miał 1 etat;

Omówione.

- kupuje najtańsze jedzenie i oszczędza na zakupach różnych rzeczy...

Rzeczy które wcale nie są najtańsze i można je taniej nabyć w UK.

Możemy zatem dojść do wniosku, że Polak, który dużo pracuje w Polsce i prowadzi taki oszczędny tryb życia, może odłożyć sobie naprawdę sporo gotówki. I by mieć oszczędności wcale nie musi wyjeżdżać za granicę. A ponieważ jest w rodzimym kraju, więc zapewne jest jeszcze w stanie zaoszczędzić na czynszu, bo np. mieszka z rodzicami.

Zakładając bardzo optymistycznie, że ma się stałą pracę (pełen etat) za 1800 netto plus dodatkowe zajęcie na pół etatu (umowa zlecenie, 7 zł netto za godzinę) plus kolejna praca w soboty (8 godzin po 8 zł) ma się w sumie około 2616 zł. I nie powiedziałbym, żeby była to suma powalająca, biorąc pod uwagę czas pracy.

I rozumiem, że Szanowna Pani mieszkania z rodzicami nie potępia, ale z obcymi to już tak. I że rodzicom do czynszu i opłat dokładać nie należy. Brawo!

Pan Łukasz

Więcej o: