Nie wytrzymałam. A to ze względu na mało kompetentny i jeszcze mniej poruszający list "Polak za granicą - całkowita zmiana priorytetów" .
"Nie znam się, to się wypowiem" - kompendium wiedzy nie-emigrantki na temat emigracji to jest coś, co uderzyło mnie najmocniej. Autorka jasno mówi, ze nie mieszkała za granicą, więc realiów nie zna. Chyba ze usłyszała od znajomych. To ja odpowiem tak - taką już mamy naturę, że nic nam nie pasuje, zawsze jest źle i zawsze znajdzie się powód do narzekania. Na opinie rodaków mieszkających gdziekolwiek (nieważne w jakim kraju i na jakiej planecie) patrze z przymrużeniem oka. Powszechnie wiadomo, że narzekać uwielbiamy. To jest bardziej nasz sport narodowy, niż grillowanie w majówkę. Nie ufam więc bezgranicznie opiniom innych. Tak już mam, że wolę się sama przekonać, a można. Bo świat jest otwarty i podróżować możemy właściwie do większości krajów bez większych problemów.
My wyjechaliśmy z Polski po raz drugi półtora roku temu. Wyjechaliśmy mając pracę, mieszkanie w prestiżowej dzielnicy i w dwójkę około 8000 netto. Dlaczego? Bo uznaliśmy, że w Polsce jest coraz trudniej i coraz gorzej, że mimo iż zarabiamy nieźle, to przy kredycie i normalnym życiu (tak - mam tu na myśli przyjemności i wakacje - bo po to się właśnie żyje, a nie po to, aby lizać oszczędności przez szybkę bankomatu) czasem nam czegoś brakowało. Ale to jeszcze nie było ważne. Bardziej chodziło nam o to, co widzimy na ulicy. Miny sfrustrowanych, cholernie zabieganych ludzi, agresja w czynach i glosie. I wcale nas to nie dziwiło - sfrustrowani ludzie. Sami tacy byliśmy. I ciągle było źle - zaczęliśmy nieświadomie narzekać na wszystko i wszystkich. Nie ukrywam też, że podróżowanie zawsze było naszą pasją i właściwie co najmniej 3 razy w roku musieliśmy gdzieś pojechać i coś oglądać.
Zapadła decyzja żeby coś zmienić i zacząć cieszyć się dniem - żyć nim, a nie wegetować pomiędzy jednym warknięciem a drugim. Nigdy nie lubiliśmy ludzi, którzy narzekają, ale nic nie robią aby swoją sytuację poprawić. Zaczęliśmy działać.
Obecnie mieszkamy na malutkiej wyspie na środku Morza Śródziemnego. Oboje mamy tu pracę, w której zarabiamy więcej niż w Polsce, mieszkanie jakieś 200 metrów od morza, 320 dni słonecznych w roku i, co najważniejsze, w najbliższym otoczeniu ludzi, którzy po prostu są szczęśliwi.
Wcześniej - 10 lat temu - mieszkałam i studiowałam w UK. Nie jest to moja bajka, ale zgodzę się we wszystkim z Panem Łukaszem, autorem listu "Komuś tu zabrakło wiedzy" . Tam również życie jest o wiele prostsze, stosunek zarabianych pieniędzy do pieniędzy potrzebnych na podstawowe i dodatkowe wydatki jest zdecydowanie lepszy niż w Polsce. Faktycznie (mój przykład) kiedy mieszkałam tam przez prawie 2 lata, razem z ówczesnym chłopakiem pracowałam w fabryce. Nic niesamowitego. Fabryka z najniższą stawką za godzinę (wtedy 4.75 GBP). Pracowaliśmy we dwójkę i wystarczało nam na wynajęcie małego mieszkania (około 30 metrów), życie, przyjemności i wakacje raz w roku.
Nie piszę tego po to, by zachwalać wyjazd, a raczej po to, aby na przykładzie nie-emigrantki wspomnieć o trzech kwestiach:
- frustracja i złość na polską rzeczywistość, aż wylewają się z jej listu. Autorka ewidentnie chciałaby może i mieć pracę na pełen etat, ale kompletnie jej się to nie udaje. Nie-emigrantka pewnie chciałaby też sobie tę bluzeczkę w sieciówce kupić albo na kolację z kochanym małżonkiem 3 razy w tygodniu wyskoczyć, ale niestety nie może - ściska ich pas własnego strachu przed zmianą i duszą ograniczenia systemu.
- wspomniany strach przed zmianami charakterystyczny jest dla narzekaczy. Ludzie mówią, że coś jest złe, nieodpowiednie i im się nie podoba, ale palcem nie kiwną aby to zmienić. A Pani Nie-emigrantka (moje subiektywne wrażenie), sama siebie próbuje przekonać, jak to za te "nie kosmiczne, trochę powyżej średniej krajowej pieniądze " pije z kielicha codziennego szczęścia. Tylko że małymi łykami. Łatwo jest też mieć podobne poglądy, kiedy mieszkanie spada z nieba, a druga osoba zarabia na całą menażerię.
- wreszcie trzecia sprawa, dla mnie najbardziej irytująca. Jak butnym trzeba być, aby oceniać emigrację nigdy jej nie kosztując? I jak butnym trzeba być, aby rozliczać człowieka pracującego, samemu nawet jednym etatem się nie chwaląc? I w końcu - jak niesprawiedliwym i chyba wręcz źle wychowanym trzeba być, aby sugerować, że mieszkania w Polsce osobom inteligentnym i upartym spadają z nieba?!
Droga Nie-emigrantko!
Aby ferować takie wyroki, potrzeba dobrej orientacji w temacie, a nie kilku zdań przekazanych przez kogoś, kto wyjechał, aby szukać pieniądza, a nie lepszego bytu w ogóle. Zachęcam więc - zwiedzaj i poznawaj świat. To naprawdę poszerza horyzonty.
znamsięwięcsięwypowiem