Moja teściowa cały czas mówi (na ogół z sensem)

List naszej Czytelniczki w pierwszym czytaniu nas trochę rozbawił (przepraszamy!), ale po krótkim zastanowieniu stwierdzamy, że problem jest nielekki. Może pomoże to tym wszystkim, których teściowe strzelają fochy i nie odzywają się tygodniami?

Piszę do was, żeby sobie ulżyć, bo jeśli chodzi o dobre rady i możliwości zmiany sytuacji, to poza jednym, ostrym rozwiązaniem (ja, ciemna noc, pistolet, łopata) - nie ma raczej szans, by coś się realnie mogło zmienić. Z pistoletem i łopatą żartuję sobie oczywiście makabrycznie. Chociaż... Nie, serio. Żart.

Teściowa komentuje każdą sytuację, która się wydarzyła, wydarza lub zaraz wydarzy.

Mam teściową. Nie ja jedna, nie ja jedna też pewnie mam z nią problem. Jest urocza. Troskliwa, miła, pomocna, inteligentna. Ale... Non stop mówi. Jest to osoba, której po prostu nigdy nie zamykają się usta. Podziwiam teścia, który chyba po 40 latach pożycia włączył sobie jakiegoś "stendbaja" i po prostu jej nie słyszy (chyba?). Choć, co mnie nieustająco zaskakuje - wyrwany z otępienia, potrafi zawsze odpowiedzieć jej na rzucone, między potokiem innych zdań, pytanie.

O czym mówi teściowa? O wszystkim. Komentuje każdą sytuację, która się wydarzyła, wydarza lub zaraz wydarzy. Opowiada niezwykle szczegółowo różne historie - własne, koleżanek, znajomych, dzieci, wnuków. Gada sobie pod nosem, mamrocze, ale tak, że ją słychać, nawet jak człowiek się bardzo stara wyłączyć słuchanie. Zawsze ruszają jej się usta (kiedyś, jeszcze zanim została moją teściową, pamiętam, że myślałam, że ona się modli nieustająco, odmawia jakieś zdrowaśki), choć mam wrażenie, że nasila się głośność przekazu. Kiedyś sobie szeptała, dziś mówi całkiem głośno. Tak, że zawsze ją słychać. To strasznie męczące, także dlatego, że jednak gdzieś między tymi zupełnie nieistotnymi przekazami, ukryte są te, których przegapić nie chcę!

Nie umiem zignorować sytuacji, w której ktoś, jakkolwiek kieruje do mnie przekaz.

Nie wiem, czy jest to jakaś jednostka chorobowa - ze spotkań z lekarzami nie wynikło, że jest to jakieś schorzenie psychiczne, absolutnie. Zresztą ona jest zupełnie normalna. Zdaje się być tylko wypełniona słowami i historiami, które się z niej wylewają. Żartujemy sobie z mężem, że wystarczy wysłać ją do Ciechocinka i problem zniknie. Tyle tylko, że przy okazji tych żartów i rozmów wyszło coś, co wydaje mi się interesujące z punktu widzenia "dżenderystów": teść czy mój mąż potrafią tego nie słyszeć. Ja nie umiem. To już nie jest kwestia tego, czy mnie to drażni mniej czy bardziej. Ja po prostu jestem tak nastawiona na bodźce, że nie umiem zignorować sytuacji, w której ktoś, jakkolwiek kieruje do mnie przekaz. Nawet jeśli nie jest to przekaz do mnie - ale jesteśmy w pomieszczeniu tylko my dwie, każda coś tam sobie robi swojego. I ona mówi. Siłą rzeczy słucham i staram się coś powiedzieć.

Ok, taka historia. Może ja też musiałam się wygadać?

Milcząca synowa

Więcej o: