Sztuka w dwóch aktach pt.: "Wolnoć Tomku w swoim domku"

Historia dość zwyczajna, choć niezbyt przyjemna, ale tak znakomicie opisana, że Redakcja chichrała się nieprzystojnie w trakcie lektury, co i Wam poleca. Porady, o które apeluje autorka niniejszego dramatu również mile widziane!

Piszą do Was czytelnicy czasem po, to, żeby się wyżalić z powodu kłód pod nogi, czasem z nadzieją, że ktoś naprawdę poradzi. To ja też poproszę. Przedstawiam sztukę w 2 aktach pt.: "Wolnoć Tomku w swoim domku" .

Dramatis personae:

Kowalscy z Parteru

Pani Irena z Piętra

Podobno Dzielnicowy

Okoliczni Sąsiedzi

Miejsce akcji:

Dom dwupiętrowy z ogrodem, Małe Miasto

Akt I

Kowalscy mieszkają na Parterze od blisko 50 lat. Oboje emerytowani. On z wąsem, lubi czasem strzelić sobie piwko wieczorem i smacznie powiesić psy na jednej ze znanych partii na P, poza tym erudyta z zacięciem do historii; ona (bez wąsa) - typowa żona i matka rocznik 51, uwielbia drobne prace w ogródku i romanse Danielle Steel. Trochę plotkuje. Krótko mówiąc - przeciętni Kowalscy w wieku mocno średnim, "normalni" tacy (bez urazy, takie utarte powiedzenie).

Oto akcja się zagęszcza, bowiem na scenę wkracza Pani Irena, lat 75, nowo przybyła do Miasteczka z Innego Małego Miasta. Nabywa Mieszkanie na Piętrze, przez kolejne 2 (sic!) lata pojawia się co kilka miesięcy z nowym ładunkiem dobytku zapakowanym w kartony. Nieodmiennie serdeczna, jawnie się raduje z nowego sąsiedztwa "bo tam, gdzie mieszkałam, to niedobrzy ludzie byli, pluli na mnie! Jak to dobrze, że państwo tacy serdeczni, wspaniali!"

Kowalscy puchną z tajonej dumy, że są tacy wspaniali i serdeczni - i są serdeczni w dwójnasób, załatwiają przegląd komina na swój koszt, przymykają oko na drobne niedogodności (Pani Irena, osoba oszczędna, przez dwa lata nie odkręca kaloryferów w swoim mieszkaniu na Piętrze, skoro i tak tam w zasadzie nie przebywa, skutkiem czego w mieszkaniu Kowalskich pojawia się lekka wilgoć z nutą grzybni, zatem ci odkręcają swoje ogrzewanie na maksa, przy okazji docieplając nową sąsiadkę od dołu - jakkolwiek dwuznacznie to brzmi).

Po dwóch latach Pani Irena zjeżdża na dobre. Zaczyna od zdjęcia swojego nazwiska ze skrzynki pocztowej i napomnienia nadgorliwych Kowalskich, że tam ma jedynie widnieć numer mieszkania. Cóż, każdy ma prawo do prywatności.

Nowi sąsiedzi nie ustają w świadczeniu sobie drobnych przyjemności w ukłonach i lansadach ("Pani Kowalska, bardzo proszę, oto mój tajny przepis na znakomity piernik!" "Pani Ireno, oczywiście, że skoszę pani trawnik, to doprawdy nic wielkiego" )

Jako że pani Irena cierpi na dotkliwe schorzenia bliżej nieznanej natury, Kowalski co jakiś czas wozi ją na pogotowie; trawnik przystrzyżony na gładko; przyjazne pogawędki w oknie to codzienna przyjemność dla obu stron. I Kowalskim nie przeszkadza, że nowa sąsiadka wciąż się nie rozpakowała, wszystko trzyma w pudłach (łącznie z meblami), w końcu jej sprawa, choć to może nieco dziwne. Gorzej z ogrzewaniem, bowiem pomimo siarczystych mrozów Pani Irena pozostaje oszczędna i włącza kaloryfer wyłącznie w swojej sypialni i kuchni. Grzyb na Parterze przeżywa swoje 5 minut (i nie mówię tu o Kowalskim!).

Akt II

Pani Irena, osoba uboga (o którym to ubóstwie opowiedziała sąsiadom, także Okolicznym, co najmniej 50 razy) pożycza od Kowalskiej 100 Złotych. Po dwóch miesiącach unika tematu, ale relatywnie źle trafia, bowiem Kowalska jest dość wrażliwa na kwestie finansowe i grzecznie, acz stanowczo domaga się zwrotu. Po jakimś czasie - który to czas upływa w aurze coraz mniej przyjemnej - Pani Irena dokonuje zwrotu 80 złotych "więcej nie mam, ja mam małą emeryturę!" i się obraża.

Następuje nagły, acz dotkliwy koniec strzyżenia trawnika i wożenia na pogotowie, padły bowiem z ust Pani Ireny słowa nieparlamentarne i niesprawiedliwe, które Kowalską doprowadziły do łez. Tyle czasu byli dobrzy, a teraz do nich tak?... I za co?... Rozpoczyna się cisza przed burzą. Kowalscy z Panią Ireną rozmawiać za bardzo nie chcą, Pani Irena jednak ma swój pomysł na nową relację. Oto więc Okoliczni Sąsiedzi raczeni są co chwila opowieściami o podłych Kowalskich, ludziach bez serca; nierzadkie są okrzyki ("Zabić mnie tu chcą, ludzie, ratujcie!" ) wznoszone wprost z ogrodu przez Panią Irenę stojącą samotnie pośrodku trawnika, podczas gdy Kowalscy z lekkim osłupieniem patrzą na nią z okna, zwabieni hałasem.

Pomału konflikt eskaluje, Kowalska raczona co kilka dni niewybrednymi epitetami, z których "Ty k***" jest litościwie najkrótszym, ma cokolwiek dosyć, jednak niespecjalnie wie, co zrobić. Rodzina radzi Kowalskim zgłosić sprawę na policję, ale Kowalscy nigdy nie zgłaszali niczego na policję, bo nie musieli (a zresztą wiadomo, nie chodzi się do MOPSu po zasiłek ani na policję ze skargą, bo to wstyd, że sobie człowiek nie radzi), więc w milczeniu trwają.

Nie, nieprawda, to nie jest takie permanentne milczenie, Kowalskiemu co jakiś czas puszczają nerwy i odkrzykuje Pani Irenie w tonie niewulgarnym, ale zdecydowanym, żeby im dała święty spokój.

Pani Irena jednak nie daje spokoju; poprzedni właściciele Mieszkania na Piętrze to była Daleka Rodzina i Kowalscy zamieszkali na dole dzięki swoistej uprzejmości państwa z góry, nie było konieczności ani sensu dzielić ogrodu, a w momencie sprzedaży mieszkania przez potomków Dalekiej Rodziny zaniedbano tego szczegółu i mści się to teraz na Kowalskich, bowiem Pani Irena dokonuje własnoręcznego podziału ogrodu przy pomocy losowo wbijanych w ziemię palików i sznurka, o zmroku wyrywa fasolkę Kowalskiej i wyrzuca na środek ścieżki.

Wreszcie dokonuje się rzecz nieunikniona - Pani Irena zgłasza sprawę na policję. Oskarża Kowalskich o nękanie, brud i hodowanie tabunu dzikich kotów dachowych notorycznie i z premedytacją liniejących na wycieraczce Pani Ireny.

Na scenę wkracza Podobno Dzielnicowy, który odwiedza Kowalskich (witają go w drzwiach dwa dobrze odchowane domowe kocury-kastraty) i słucha całej opowieści. Wykonuje telefon do znajomego dzielnicowego z Miasteczka, z którego przyjechała Pani Irena i informuje Kowalskich, że bardzo mu ich żal - oto bowiem okazuje się, że Pani Irena skłócona była ze wszystkimi sąsiadami, aż w końcu stamtąd uciekła. Jest to osoba najprawdopodobniej niegroźna, jednak konfliktowa. Być może chora psychicznie. "Do widzenia Państwu" , kłania się Podobno Dzielnicowy i schodzi ze sceny.

Finału jeszcze nie ma, a ja się trochę o ten finał boję.

Wiem, że to brzmi jak rozkładówka "Faktu" i czytelnicy Focha zaraz pospieszą z komentarzem, jak to portal schodzi na psy, że co to za teksty są w ogóle.

Powiem Wam, co to za teksty: to są teksty przez życie pisane, frazes tyleż utarty, co prawdziwy. Uwierzcie. Kowalscy naprawdę nie wiedzą, co robić, u kogo szukać ratunku w obronie przed najprawdopodobniej zbzikowaną sąsiadką, która bynajmniej nie jest uboga, bowiem mieszkanie nabyła za gotówkę i to nie były jej wszystkie pieniądze życia. Póki sąsiadom kotów nie potruje i domu nie podpali, sprawą nie jest skłonny zainteresować się nikt. Znajomi coś tam przebąkują, że skoro ona w tych kartonach ciągle, to może tam już jakieś robactwo, może na nią nasłać jakiś ośrodek pomocy czy inny sanepid, może taką drogą... Sąsiedzi ze współczuciem kiwają głowami i odchodzą do swoich spraw, a kiedy słyszą obelżywe wrzaski z ogrodu, to starannie zamykają okno.

Dzielnicowy radzi notować zdarzenia, Pani Irenie na jej agresywne żądanie, żeby "zrobił porządek z tymi z dołu" odpiera błyskotliwie, że to raczej z nią należałoby zrobić porządek, niewiele to jednak pomaga. Być może zdążyła już zapomnieć o tej rozmowie albo ją w swojej głowie przetłumaczyła po swojemu.

Kilka dni spokoju i jazgot, wulgaryzmy, wyrywanie sadzonek.

Kowalscy mają nerwy w strzępach, bo nigdy nie wiedzą, skąd na nich kobieta wyskoczy i z czym. Taka im się trafiła spokojna starość. Dzieci Kowalskich boją się tam zaglądać z wnukami, bo jeszcze na maluchach się pani wyżyje.

Ogród jest de facto podzielony, tyle że bez (podejdźnodo) płota; nie ma problemu z ustaleniem, co do kogo należy. Jeśli nie jest idealnie równo, to są to dosłownie centymetry - o czym Pani Irena wiedziała, bo nie kupiła tego mieszkania zaocznie. Oczywiście, że można przeprowadzić podział geodezyjny ogrodu za ciężkie pieniądze (Pani Irena z pewnością nie zwróci ani grosza), ale to nie rozwiąże problemu, skoro dom ma wspólne wejście i wspólne części podwórza, a najnowszym żądaniem Pani Ireny jest pół ogrodu, owszem, ale należące obecnie do Kowalskich. Czyli wiadomo, że tu nie chodzi o żadną sprawiedliwość (co moje, to moje i wara), tylko o jakiś problem psychiczny, jaki ta kobieta ma.

Być może Kowalscy mogliby stać się niewidzialni albo w jakiś inny sposób dojść z sąsiadką do konsensusu; być może źle, że są nieco zawzięci i nie wyciągają ręki na zgodę, tylko schodzą pani z drogi. Ja ich nie wybielam, mają swoje wady. Jednak jaka może być reakcja na dewastację grządek, obrzucanie stekiem słów obelżywych i obmawianie dookoła? Mogę zaręczyć, że to nie jest jednostronna, subiektywna obserwacja z mojej strony, znam Kowalskich bardzo dobrze i czytelnik musi mi uwierzyć na słowo, że ich udział w rozognianiu sytuacji wynosi może z 10%, jeśli uwzględnić odkrzykiwanie z okna.

Ja się tylko grzecznie pytam czytelników, którzy dobrnęli do końca dramatu w dwóch aktach: jakie są w ogóle możliwości, żeby się takiej osoby pozbyć lub ją doprowadzić do pionu? Konkrety proszę. Jak, u kogo, co? Co mają zrobić Kowalscy, żeby na powrót normalnie funkcjonować, nikomu nie wadząc, skoro na dobrą sprawę oni naprawdę nie wadzą? Tylko bardzo komuś przeszkadza ich istnienie.

Może marna to nadzieja, ale jednak liczę na sensowne porady. Może ktoś się zetknął z taką sytuacją? Może są jakieś kroki prawne możliwe do podjęcia? Przecież chodzi tylko o to, żeby dało się żyć.

M.

Z domu Kowalska

Więcej o: