Za starzy na zatrudnienie, za młodzi na śmierć

Czytelniczka pisze o problemie, z jakim boryka się wiele osób w jej wieku, "za młodych, by umierać, za starych by ktoś je zatrudnił". Emerytura nie każdemu się jawi jako upragniony odpoczynek.

Przeczytałam niedawno kilka listów od czytelniczek - tych, które maja pracy tak dużo, że ledwo im starcza czasu na życie i od młodej mamy, która obawia się, że straci pracę. Bardzo im wszystkim współczuję. Jak wszystkim wam, młodym, szczególnie kobietom, które w dzisiejszych czasach muszą radzić sobie z pogodzeniem macierzyństwa z pracą zawodową. Za "moich" czasów, choć głównie było źle, pod tym względem państwo, czyli pracodawca, stawał na wysokości zadania. Dwoje moich dzieci chowało się z mamą. Nie wyobrażam sobie, by ktoś wtedy szykanował ciężarne kobiety czy młode matki. Panowało też jakieś ogólne zrozumienie i wsparcie, macierzyństwo było szanowane. Ale ja w sumie nie o tym chciałam. Ta młoda kobieta obawia się, że pracę straci. Ja, że swoją stracę, prawie wiem. Jestem już w wieku emerytalnym, w firmie problemy i cięcia, to "logiczne", że będą pozbywać się starszych pracowników. Nieistotne, że z doświadczeniem. Taka jest kolej rzeczy, w końcu - kogo niby mają zwalniać? Młodych z dziećmi i kredytami? To dopiero byłoby niesprawiedliwe. Może przez jakiś czas potrzymają mnie, emerytkę, płacąc "pod stołem", ale długo to pewnie nie potrwa.

Mam ponad sześćdziesiąt lat. Za dużo, żeby ktokolwiek mnie zatrudnił, za mało, by umierać.

Ostatnio spędzam wiele nocy rozmyślając - i co wtedy? Jestem sama. Mam ponad sześćdziesiąt lat. Za dużo, żeby ktokolwiek mnie zatrudnił, za mało, by umierać. W dodatku w mojej rodzinie wszyscy są nieprzyzwoicie długowieczni, w związku z tym muszę się liczyć z tym, że pożyję jeszcze z dwadzieścia lat. Jak je przeżyję? Dostanę pewnie około tysiąca emerytury, bo generałem nie byłam i nie dorobiłam się wysokich świadczeń. Mam dwoje dzieci. Oboje nie mają jeszcze swoich dzieci, na szczęście zawodowo dobrze im się powodzi, dzięki czemu wiadomo, że ja na bruku nie wyląduję a i oni się nie przejmują, że muszą zaciskać pasa by matkę utrzymywać. Bez wątpienia mi pomogą, dołożą w razie potrzeby, ale ja tego nie chcę. Chciałabym jeszcze pracować, nie mam ochoty gnuśnieć w domu. Wolałabym być niezależna i zapracować na wszystko, czego potrzebuję, ale może się okazać, że tak się nie da. Na pewno "coś się wymyśli". Może zacznę robić jakieś drobne prace na zlecenie, opiekować się dziećmi albo jakąś starszą osobą? Nie wyobrażam sobie siedzenia w miejscu i dostawania "kieszonkowego" od własnych dzieci. To takie niemiłe i upokarzające, znaleźć się nagle w przegródce "zbędni i przezroczyści". No nic, doświadczenie pokazuje, że od martwienia się o przyszłość żadne problemy jeszcze się nie rozwiązały. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że jakoś się wszystko ułoży. Jedno jest pewne - nie poddam się bez walki.

Przezroczysta

Więcej o: