Nie wierzę, że "jeszcze będzie normalnie" - o depresji

"Coś musi się zmienić w sposobie, w jaki żyjemy, inaczej po co nam to wszystko, na co tak harujemy, skoro nie będziemy mieli siły się cieszyć efektami naszej pracy? " - pyta Czytelniczka, która zmaga się z depresją.

Czytam focha długo, czasem coś komentuję, ale dzisiaj poczułam potrzebę napisania do Was. W zasadzie to nie wiem, dlaczego piszę. Być może już nie wystarczy mi pisanie w pamiętniku. Nie musicie publikować tego listu, może nawet lepiej, byście nie publikowały go, bo jest naprawdę długi i smutny, ale może zdołacie jakoś wykorzystać to, co napisałam i pociągniecie temat - bo on naprawdę zatacza zatrważająco szerokie kręgi...

Któregoś dnia wiedziałam już, że nie zdołam wstać z łóżka, trzęsłam się cała...

W 2012 roku wróciłam do życia zawodowego po 3-letniej przerwie związanej z urodzeniem młodszej córki. Trafiłam w środowisko uniwersyteckie, byłam zachwycona. Pracowałam pełną parą, otwierały się przede mną bogate możliwości i szerokie perspektywy. Obowiązków sporo, coraz więcej, ale kto inny dałby radę, jeśli nie właśnie ja?

Trwało to od września do stycznia, w którym to kilka dni z rzędu, w zasadzie to nocy, budziłam się o 2-3 i nie mogłam dalej spać. Któregoś dnia wiedziałam już, że nie zdołam wstać z łóżka, trzęsłam się cała, w głowie pojawiła się myśl "muszę jechać do szpitala, chyba psychiatrycznego, bo umrę". Do szpitala co prawda nie pojechałam, ale szybko udało mi się dostać do lekarza psychiatry (na NFZ, dodajmy).

We wrześniu 2014 narzuciłam sobie plan (...). Nie zaplanowałam jednak odpoczynku i to mnie zgubiło.

Jakie było moje zaskoczenie, gdy dowiedziałam się, że to depresja! Aż mi się śmiać chciało. Ale faktycznie - symptomy się zgadzały. Dostałam leki, poszłam na terapię, przez 1,5 miesiąca byłam na zwolnieniu z kategorycznym zakazem kontaktów z pracą. Po powrocie otrzymałam wypowiedzenie. To najpierw mnie załamało, a potem - uwolniło. Trzy miesiące trwał mój powrót do zdrowia, po czterech miesiącach znalazłam wspaniałą pracę, w której cudowni ludzie (sami o tym nie wiedząc) zafundowali mi najlepszą terapię wzmacniającą poczucie wartości; po półtora roku lekarz zadecydował o odstawieniu leku.

Niedługo jednak cieszyłam się "pełnym wyzdrowieniem". We wrześniu 2014 narzuciłam sobie plan: przed pracą siłownia, dieta (zbilansowana! żadne tam cuda na kiju), po pracy czas dla dzieci, gotowanie posiłków osobno dla siebie i dla reszty rodziny, sprzątanie, pranie, sen. Nie zaplanowałam jednak odpoczynku i to mnie zgubiło.

Boję się codziennych prostych obowiązków, powrotu do pracy, zabawy z dziećmi, zrobienia śniadania.

W październiku miałam nawrót choroby, z którym borykam się do tej pory. Jestem na zwolnieniu, pracodawca wie, co mi dolega, wspiera mnie i wszystko ułatwia. Wszystko układa się jak najpomyślniej. Ale ja nie wierzę, że "jeszcze będzie normalnie". Że kiedyś będę czuła się dobrze. Boję się codziennych prostych obowiązków, powrotu do pracy, zabawy z dziećmi, zrobienia śniadania. Wszystko mnie przerasta. Widzę swoją przyszłość w czarnych barwach. Wiem, że nic mi się już nie uda, że nic dobrego mnie nie czeka, zawiodłam dzieci, męża, rodzinę, szefów, skończę jako strzępek człowieka gnijący w szpitalu, nie utrzymam rodziny, po prostu lepiej byłoby nie żyć. A nawet zabić się nie mogę, bo moje dzieci nie zasłużyły na to, by żyć z takim piętnem.

Biorę posłusznie leki, chodzę na terapię, robię wszystko, by sobie pomóc ale są taki dni jak ten, kiedy po prostu WIEM, że to się nie uda.

Ja nie mam pomysłu ani chęci na własny biznes. Pragnę tylko normalnie i szczęśliwie żyć.

Wiem, że jest coraz więcej takich osób, które zapętliły się w pułapce perfekcjonizmu, pracowitości i tempa. Coś musi się zmienić w sposobie, w jaki żyjemy, inaczej po co nam to wszystko, na co tak harujemy, skoro nie będziemy mieli siły się cieszyć efektami naszej pracy? Może praca 8 godzin 5 dni w tygodniu to wcale nie jest za mało, a za dużo? Jak można w pozostałych 16 godzinach zmieścić to co najważniejsze - sen, odpoczynek, życie rodzinne? Nie mówiąc o pozostałych obowiązkach, które przecież zawsze są i nie da się ich uniknąć.

Oczywiście sporo ludzi nie pracuje na etacie, ale dużo ludzi pracuje jeszcze więcej, niż te 8 godzin, albo dojeżdża godzinami do pracy, stoi w korkach etc etc. Ja nie mam pomysłu ani chęci na własny biznes, nie dysponuję kapitałem, który pozwoliłby mi nie pracować w ogóle. Pragnę tylko normalnie i szczęśliwie żyć. Po prostu.

Szóstka

Więcej o: