Gdy najbliższy człowiek nie radzi sobie z twoją depresją

Smutny list od Czytelniczki, która walczy z depresją i z dodatkowym żalem do osoby, która miała przy niej być na dobre i na złe.

O depresji już kilka razy tutaj było. Czytałam i płakałam, bo wiedziałam, że dotyczy to również mnie. Ale wtedy jeszcze nie miałam odwagi zgłosić się do lekarza. Panicznie się tego bałam- co powiedzą ludzie? Co jeśli nie można mi pomóc? Co jeśli to już zaszło w mojej głowie za daleko? Milion pytań i myśli. I w tych wszystkich wątpliwościach, obawach i strachu był ON. Mój ideał. Stara miłość, do której postanowiliśmy wrócić.

Po kolejnym koszmarnym dniu, kiedy nie mogłam wstać z łóżka, umówiłam się na wizytę.

I było jak w bajce. Rozmawialiśmy na każdy temat, powtarzał mi, że mogę na niego liczyć, że będzie mnie wspierał we wszystkim. Pomagało. Przez 7 miesięcy utwierdzał mnie w przekonaniu, że jestem dla niego najważniejsza. W sumie chyba nic nie wskazywało na to, że jest inaczej. A może to ja byłam tak tragicznie zaślepiona jego pięknymi słowami. Planowanie przyszłości, kłótnie, ale zawsze wszystko dobrze się kończyło. Do czasu.

Po kolejnym koszmarnym dniu, kiedy nie mogłam wstać z łóżka, umówiłam się na wizytę. Cieszyłam się, że coś w końcu ruszy do przodu. ON również. Dostałam leki, usłyszałam, że leczenie potrwa do roku. Dobrze, że chociaż są perspektywy...

Jestem naiwna i zawsze wierzyłam w ludzi, że są dobrzy i prawdziwi.

Tego samego dnia ON przyjechał, był dumny, że tam poszłam, powtarzał, że nie będę przechodzić przez to sama, że będzie przy mnie, że wszystko będzie dobrze. Koniec. Kolejne dni to sekundowe rozmowy przez telefon, podczas których brzmiał jakby miał się porzygać na sam dźwięk mojego głosu. Kilka sms'ow, a potem już kompletna cisza.

Jestem naiwna i zawsze wierzyłam w ludzi, że są dobrzy i prawdziwi. Być może to ja powinnam się wstydzić, czuć winna, bo każdy chce mieć "normalny" związek, a ja nie potrafię mu tego zapewnić.

Nie jestem niebezpieczną wariatką, po prostu nie poradziłam sobie z niektórymi rzeczami.

Ale czy to naprawdę jest miłość? Zostawienie kogoś w takiej chwili? Odejście bo....bo co? Straciłam 6 lat życia czekając na tego człowieka, wierząc w niego i kochając go bezgranicznie. Ale zdałam sobie sprawę, że teraz moja kolej - muszę postawić siebie na pierwszym miejscu w swoim życiu. A zaraz obok - ludzi, którzy na to zasługują.

Nie jestem niebezpieczną wariatką, po prostu nie poradziłam sobie z niektórymi rzeczami. Potrzebuję wsparcia i trochę czasu. Ale to chyba i tak za dużo.

Więcej o: