"Jestem na pierwszym stopniu korporacyjnej drabiny i jest mi dobrze". Skończcie z tą nagonką na korporacje!

Korporacja czy mała firma z rodzinną atmosferą? Gdzie wolelibyście pracować? Nasza Czytelniczka wychwala korporację, ale jesteśmy ciekawe także i waszego zdania.

Jestem korposzczurem. I to takim niskiego stopnia, na pierwszym stopniu drabinki, na szarym, smętnym końcu korporacyjnego łańcucha pokarmowego. Aż sama się dziwię, że śmiem się do tego publicznie przyznawać. Zwłaszcza w obliczu internetowej nagonki, która ostatnio zwróciła swe pogardliwe oblicze w stronę pracowników wielkich firm.

O korporacji mówi się wyłącznie w pejoratywnym kontekście.

Wciąż tylko słyszę oraz czytam w magazynach, portalach i na blogach jakości wszelakiej (od genialnych, po takich, że człowiekowi szkoda, że bezpowrotnie poświęcił 5 minut swojego życia), że korpo wszystkich zjada. Że wyzysk, że bieg za karierą, że korporacyjne pranie mózgu, beznadziejny, niemodny już pęd za karierą (teraz na topie jest "slow life" i "ucieczka przed cywilizacją, nic niewiedząca niewolnico korporacji!) i w ogóle zero życia.

Porównajcie to z pracą w małej firmie. Z szefem, dla którego "pracownik" i niewolnik, to synonim.

I patrzę z delikatnym zdumieniem na swoje standardowe 8 odbębnionych godzin w ładnym klimatyzowanym biurze, na dobrowolne płatne nadgodziny, niezbyt wysoką, ale nieuwłaczającą godności osoby ludzkiej pensje, na karnet na siłownie, prezenty kwartalne i dopłaty do stołówki, wracające bez problemu po macierzyńskim mamy, zero problemów z L4... Porównuję to wszystko ze swoim doświadczeniem z małymi firmami i opowieściami znajomych. Umowy na zlecenie przedłużane co miesiąc, przymus zostawania dłużej bez dodatkowej kasy do wypłaty, brak L4, zwolnienia z dnia na dzień, szef tyran i pan świata na włościach, dla którego "pracownik" i "niewolnik" to synonimy, a prawo pracy to luźny zestaw wskazówek, jak obniżyć swoje zyski.

Mam czas po pracy. Na kino, restaurację, basen.

Chyba jednak podziękuję i zostanę tam gdzie jestem, albo znajdę sobie inne korpo. Nie przeszkadza mi bycie trybikiem. Takim dobrze opłacanym, szanowanym, który ma czas po pracy poczytać książkę, pójść do kina, zjeść obiad w restauracji i pójść na basen. I to wszystko bez zastanawiania się, czy będzie miał za co jutro zrobić obiad, czy jednak zacznie się przymusowo odchudzać. Albo czy szef go do pilnej roboty nie ściągnie w sobotę, albo z urlopu.

I mogę nie mieć kreatywnego zawodu, własnej firmy i fajnej, hipsterskiej nazwy stanowiska, mam za to święty spokój. A wszystkim współczującym korposzczurzego losu bardzo dziękuję za troskę. Nie wiem, jak inni, ale ja czuję się dobrze.

Klepka

[Od Redakcji: list nagradzamy 30-dniowym kodem do Kinoplex.pl]

Foch poleca!

Więcej o: